Medycyna to najbardziej skomplikowana nauka, jaką mógł poznać ten świat. Podziwiam każdego człowieka, który zdecydował się, aby zostać lekarzem, pielęgniarką, analitykiem medycznym, a nawet zwykłym salowym, bo oglądanie codziennie śmierci, bólu, cierpienia, to nie było to, na co każdy był przygotowany psychicznie w swoim życiu. Jednak praca w szpitalu, laboratorium, w gabinecie lekarskim ma swoje plusy. Każdego dnia widzisz postępy u swoich pacjentów, jak starają się, aby odzyskać zdrowie. Obserwujesz radość w oczach rodziny, którzy modlili się, błagali o to, aby najbliżsi odzyskali poprzedni stan i rzeczywiście funkcjonują tak jak dawniej. Praca w służbie zdrowia jest najbardziej niewdzięczną jak i najwspanialszą pracą, jaką człowiek mógł poznać na tym świecie.
Od lekarzy uczymy się najwięcej. Zawsze myślałem, że oni znają się na tych swoich skomplikowanych, medycznych rzeczach, typu operacje, wady, usypianie - ale nie, myliłem się. Spędzając ostatnie trzy tygodnie w szpitalu, ludzie ze służby zdrowia doradzali mi bardzo dużo i to były bardzo praktyczne, codzienne porady. Mówili mi, abym słuchał dużo muzyki, żeby się relaksować. Pić dużo wody, aby nie odwodnić się, kiedy płaczę, w dodatku to mnie będzie odprężać.
Dowiedziałem się też, że śpiączka to nie tylko leżenie i spanie. Człowiek może być obudzony, może mieć otworzone oczy, może sam jeść, siedzieć, wstawać. Jednak jego mózg śpi, a osoba zachowuje się trochę jak roślina lub małe dziecko. Nie do końca poznaje najbliższych, nie odzywa się, nie potrafi kontrolować swoje ruchy, koordynować swoim ciałem. Zupełnie jak Harry teraz. W pierwszej chwili, gdy lekarz mi o tym powiedział, nie uwierzyłem. Zaśmiałem mu się prosto w twarz, bo hej, mój ukochany przecież otworzył oczy, żył, było wszystko w porządku. Ale to nic nie dało. Harry spał. Był obudzony, ale spał, czyż to nie paradoks?
Kolejną bardzo mądrą rzeczą, którą doradzili mi lekarze, było czytanie oraz śpiewanie. Miałem czytań Harry'emu oraz grać dla niego na gitarze, aby przyspieszyć jego obudzenie się. Rzeczywiście to pomagało. Z każdym dniem było lepiej, uśmiechał się, widząc mnie, reagował na moje słowa, chociaż musiałem traktować go jak dziecko, łapał mnie za rękę, przekrzywiał głowę, dając mi znak, że mnie słucha, ostatnio nawet zaczął wypowiadać "Lou". Rehabilitacja oraz spędzanie czasu ze mną pomagało. Jednak bolał mnie brak mojego męża obok mnie. Zasypianie samemu, budzenie się w pustym łóżku, fakt, że nie mam dla kogo przygotować śniadania, ani nikt nie przygotowuje go dla mnie. Wynająłem gosposię, która musiała pomóc mi bałagan. Nie poradziłbym sobie sam i zarósłbym w brudzie, gdyby nie jej codzienne sprzątanie. Nie miałem po prostu na to czasu i czasem dziwiłem się, że pamiętałem o tym, aby się ubrać i ogolić (dobra, czasem zapominałem się ogolić i przychodziłem z kilkudniowym zarostem, ale nikomu to nie przeszkadzało). Oprócz codziennych wizyt w szpitalu, pracy w biurze, pojawianie się w różnych fundacjach, odwoływaniem sesji Harry'ego i przekładaniem ich, spotykałem się też z bliźniakami, żeby zyskać ich zaufanie, ani nie stracić okazji do adopcji. Nie mogłem się załamać, bo wiedziałem, że Harry by mi na to nie pozwolił. On był moją siłą i wsparciem w tej trudnej sytuacji.
Lucy i Luke byli przeuroczymi, blond aniołkami, czasem rozrabiającymi, ale z radością reagowali na każdą moją wizytę. Piszczeli głośno "Louis!", widząc mnie i rzucali się prosto w moje ramiona, domagając się podniesienia ich. Te dwa urwisy były moją nadzieją, że jeszcze wszystko skończy się dobrze i stworzymy prawdziwą rodzinę. Czy je pokochałem? Od pierwszej chwili. Dla Lucy mogłem być księżniczką Luizą, która przychodzi na pyszne podwieczorki oraz pije tylko zieloną herbatę z jedną kostką cukru, a dla Luke'a zmieniałem się w strasznego potwora, który chce zburzyć całe miasto, a on jako superbohater musi je uratować. Opowiadałem im o Harrym, byli bardzo ciekawi go, nie mogli też doczekać się spotkania. Mówiłem im o moich braciach, mojej mamie, kupowałem im ciastka, które jedliśmy w tajemnicy przed panią kierownik, zabrałem je do naleśnikarni, do cukierni (wzięliśmy babeczki w kształcie maskotek z Ulicy Sezamkowej), czułem się przy nich naprawdę dobrze, a dzieci czuły się dobrze przy mnie. Robiłem to wszystko tylko po to, aby wrócić do pustego domu, osunąć się po ścianie i płakać w dłonie. Za dużo się działo w moim życiu, czego nie potrafiłem kontrolować. To było czasem ponad moje siły, jednak chciałem udawać twardego.
Nadszedł piątek, nie byłem dzisiaj w biurze, aby od rana pomóc Harry'emu z kąpielą. Nie chciałem, aby robiły to pielęgniarki, chociaż doskonale wiedziałem, że była to ich praca. Po prostu "w zdrowiu i chorobie", a pomaganie mu należało do moich obowiązków, które nie tyle co musiałem, a chciałem spełnić. W dodatku popołudniu mogłem zabrać Lucasa i Lucille na weekend. Obiecałem im, że wybiorą sobie farby do pokojów oraz pomogą mi ugotować obiad (czyli zamówić pizzę, hah, to ja będę tym zbuntowanym rodzicem).
Wiązałem wilgotne włosy Harry'ego w koka, śpiewając mu piosenkę, na co delikatnie się kołysał, przeszkadzając mi w ułożeniu jego fryzury. Jednak nie przeszkadzało mi to i starałem się łapać pojedyncze kosmyki, które mi ciągle wypadały. Jak udało mi się założyć gumkę na jego niesfornego koka, pogładziłem jego ramiona, całując go w czubek głowy.
- Założymy bluzę, dobrze?- powiedziałem, stając przed nim. Siedział po turecku na swoim łóżku, oglądając album ze zdjęciami, które sam wykonał.- Jest zimno, Harry. Założymy bluzę.- powtórzyłem, a on po chwili uniósł na mnie wzrok. Zamrugał kilkakrotnie oczami, po czym kiwnął głową. Sięgnąłem po jego dużą bluzę, pomagając mu ją założyć na ramiona, co było trudne, bo zupełnie nie wiedział, gdzie ma włożyć swoje ręce.- Ślicznie, kochanie. Teraz będzie ciepło.- usiadłem obok niego, gładząc jego nogę, na której miał swoje dresy. To taka odmiana, nie widząc go w ciasnych spodniach albo kolorowym garniturze, ale w zwykłych, szarych, za dużych dresach.
- Lou.- powiedział, na co się uśmiechnąłem. Odwzajemnił mój gest, wyciągając dłoń w moją stronę, którą złapałem i delikatnie ścisnąłem. Duże dziecko nabierało dla mnie nowego znaczenia, gdy patrzyłem na Harry'ego, zachowującego się niczym dwulatek. To bolało, raniło moje serce, które i tak było pokaleczone.
Spędziłem z mężem jeszcze kilka godzin, pilnując go i opiekując się nim. Pomogłem mu zjeść obiad, chociaż radził sobie świetnie i odprowadziłem go na rehabilitacje, wioząc wózek, wyręczając pielęgniarkę. Odchodząc, złapał jeszcze moją dłoń i uśmiechnął się, nawet na mnie nie patrząc, ale wiedziałem, że ten gest skierowany był w moją stronę.
- Przyjdę jutro, kochanie. Dobrze? Przyjdę, kocham cię.- powiedziałem, całując go w czoło. Zostawiłem go w dobrych rękach, ruszając w stronę wyjścia, żeby odebrać bliźnięta. Musiałem po drodze wstąpić jeszcze po zakupy, bo cóż, cały weekend na pizzy nie będziemy żyć.
~*~
Lucy i Luke czekali na mnie przy wejściu z torbami obok siebie. Podobno opiekunka nie mogła ich zagonić do zabawy od obiadu, bo nie mogły się doczekać mojego przyjścia. Pilnowały, żebym na pewno się pojawił. Radość w ich oczach, gdy tylko wszedłem do środka, ruszyła moje serce. Prawie czteroletnie dzieci przylgnęły do mnie, piszcząc i wypytując się o wiele rzeczy.
- Jaką pizze zamówimy?- zawołał Luke.
- Obejrzymy bajkę?- dopytała Lucy.
- A gdzie będziemy spali?
- A mogę wziąć Misia Roberta?
- Czy Lucy może przestać być głupia?
- Louis, zostawmy Luke'a tutaj, nie lubię go.- bliźnięta zaczęły się kłócić, a ja musiałem je rozdzielić, biorąc na ręce Lucille, która przytulała do siebie brązowego misia. Uśmiechnąłem się do nich, kiedy chłopiec wystawił jeszcze język w stronę swojej siostry, na co dziewczynka się naburmuszyła. Jakbym widział Maxa i Danny'ego, gdy byli mali.
- Możemy zamówić taką pizzę, jaką chcecie.- spojrzałem na Lucasa, który przytulił się do mojego uda. Blondynka na moich rękach oparła głowę na moim ramieniu, słuchając tego, co mówiłem.- A spać możecie w dowolnym pokoju. Mamy bardzo duży dom z Harrym. A co do Roberta, to jakbyś mogła go nie wziąć? Byłoby mu bardzo przykro, gdyby został przez tyle dni sam. Tęskniłby za sobą.- pstryknąłem Lucy w nos, na co zachichotała. Postawiłem ją na podłodze, pewny, że przestali się już kłócić.- Bajki też obejrzymy. Mamy całą kolekcję, bo powiem wam w sekrecie, że uwielbiamy je oglądać.
Dzieciaki zakryły rączkami swoje usta, próbując się nie roześmiać, jednak rozbawił ich mój komentarz dotyczący bajek. Uśmiechnąłem się szeroko, biorąc dwie torby z ich ubraniami. Podałem Lucy jej fioletowy płaszczyk oraz czapkę, a Luke'owi jego ciemnozieloną kurtkę. Przez chwilę toczyliśmy mały spór o jego nakrycie głowy, ale jak powiedziałem, że ma do wyboru jedzenie szpinaku i brak czapki albo pizzę z czapką, od razu ją założył. Bliźnięta były już gotowe, zakładały swoje buty, a ja porozmawiałem chwilę z opiekunką, która była bardzo zadowolona, widząc naszą relację. Cieszyła się, że dzieciaki są tak za mną i nie mogła się doczekać, aby poznać mojego męża. Życzyła mu powrotu do zdrowia i powodzenia z opieką nad dziećmi.
W końcu byliśmy gotowi do podróży. Dzieci wsiadły do fotelików, które na razie pożyczyłem, ale jeśli będą już częścią naszej rodziny, musimy takie zakupić. Lucy położyła Misia Roberta na środku, uśmiechając się szeroko. Pocałowałem ich w czoło i zająłem miejsce za kierownicą. Włączyłem radio, słuchając jak dzieci śpiewają, chociaż nie znały połowy tekstu. Dobra improwizacja nie jest zła! Patrzyłem się w lusterko, obserwując ich śmieszne tańce, a gdy tylko stawaliśmy na czerwonym, dołączałem do nich, machając rękami w "indyjski" sposób. Dzieciaki miały ze mnie niezły ubaw, bo specjalnie fałszowałem lub udawałem dziwne głosy, gdy leciały moje ulubione piosenki. Podróż minęła bardzo przyjemnie i w mgnieniu oka dotarliśmy na miejsce.
- Ale duży dom.- powiedział Luke. Stałem przed bramą, patrząc na budynek, pod który podjeżdżaliśmy. Parter, pierwsze, poddasze oraz mała "wieżyczka", gdzie była biblioteka. No cóż, nie każdy się mógł sobie na taki pozwolić, ale były większe domy. Dużo większe, które też mógłbym mieć, ale jednak zdecydowałem się na zwykłe Shelter, a nie willę. Zaparkowałem przed garażem, bo jeszcze dzisiaj chciałem jechać do marketu, więc nie opłacało mi się chować auta. Zgasiłem silnik i odwróciłem się, żeby popatrzeć na zdezorientowane miny dzieci.
- Coś się stało?- spytałem, nie rozumiejąc ich reakcji. Lucy bawiła się Misiem Robertem, skubiąc jego ucho, a Luke prawie miał łzy w oczach. Nie odezwali się nawet słowem. Westchnąłem, wysiadając z auta i pomogłem im się rozpiąć. Zabrałem ich rzeczy z bagażnika, zakładając torby na ramiona, po czym wyciągnąłem w ich strony dłonie. Niepewnie mnie chwycili z obu stron, po czym ruszyliśmy w stronę drzwi. Otworzyłem je, prowadząc dzieci na czerwony korytarz, na którym wisiały motywujące obrazki. Zawsze poprawiały mi humor i Harry miał genialny pomysł, projektując je. Harry... Brakowało mi go w tej ważnej chwili. Był mi potrzebny, ale nie miałem jak go tutaj sprowadzić.
- Chcecie soczku? Albo herbatki? Mam pomysł! Kupimy kakao, jak będziemy jechać na pizzę, dobra?- powiedziałem entuzjastycznie, jednak nie doczekałem się odpowiedzi od strony dzieci. One zdjęły z siebie tylko okrycie, rzucając je na podłogę i stały w miejscu, czekając aż zaprowadzę je dalej. Zdziwiony powiesiłem trzy kurtki oraz ułożyłem buty, po czym ruszyłem do kuchni, znajdującej się po lewej stronie. Posadziłem dzieci przy małym stoliku, obok którego stały dwa krzesła. Wyciągnąłem z szafki trzy szklanki, a z lodówki wziąłem sok jabłkowy i nalałem go do szklanek i podałem dzieciakom.
- Lucy? Luke? Co jest?- zapytałem, lecz one wypiły swój napój, nie odzywając się. Jęknąłem zdezorientowany, jednak chwilę później Lucas odstawił szklankę i wyciągnął swoje ręce w moją stronę. Zszokowany przytuliłem go, chwilę później Lucy zaskoczyła z krzesła i wtuliła się we mnie. Oboje zaczęli płakać. Przysięgam, że nie wiedziałem, co się stało, ale to nie było nic dobrego.
- Louis, bo wy nas nie zostawicie? Nie chcemy już wracać do pani opiekunki i tych dzieci.- powiedział Lucas, pociągając nosem. Moje serce pękło na tysiąc kawałeczków, bo dlaczego oni tak pomyśleli?
- Ani do tamtych rodziców. Tamta mamusia i tatuś byli niemili dla nas. Nie kochałam ich.- dodała Lucy, mocniej ściskając moje nogi. Metr dziesięć dziecięcej radości wyparował w tym momencie, gdy zaczęli mówić o poprzedniej rodzinie. Nie wiedziałem, czy byłem gotowy, aby ich wysłuchać.
- Ciągle przychodzili do nich jacyś ludzie, a my musieliśmy siedzieć w pokoju. Było głośno, a my nie mogliśmy być głośno. To było niedawno.- dodał chłopiec, a ja o mało się nie załamałem. Co to byli za ludzie?
- Kiedyś powiedzieli, że dzięki nam mają dużo pieniążków i będą mogli kupić sobie duży dom. I wy też macie bardzo duży dom.- zakończyła dziewczynka. Przymknąłem oczy, nie wiedząc, jak zareagować. Ich reakcja była zupełnie naturalna. Niewiele pamiętały z poprzedniej rodziny, ale to co zapadło im w pamięć, nie należało do przyjemnych. Rozumiałem, że bały się tego, że je zostawimy, że je skrzywdzimy. Duży dom skojarzył im się z wykorzystaniem, a nie z ciepłem, własnym pokojem, miejscem do zabawy.
- Louis, czemu płaczesz?- zapytał Lucas. Nawet nie zwróciłem uwagi na łzy wypływające z moich oczu. Otarłem je wierzchem dłoni i postawiłem chłopca obok jego siostry. Kucnąłem przed nimi, gładząc mokre od płaczu policzki.
- Słuchajcie mnie, maluchy. Ja i Harry zrobimy wszystko, żebyście byli u nas. Nie oddamy was, bo już was bardzo lubimy. Chociaż Harry was jeszcze nie zna, ale jestem przekonany, że się dogadacie. I chcemy, żebyście byli szczęśliwi.- wytłumaczyłem im. Pokiwali głowami, uśmiechając się. Od razu wyraz ich twarzy się zmienił, a oczka zrobiły się radosne.
- A kiedy poznamy Harry'ego? Czemu jest tak długo chory?- zapytał Luke, marszcząc czoło. Westchnąłem. W głowie zadawałem sobie to samo pytanie - czemu tak długo? Ile to jeszcze mogło trwać. Zastanowiłem się nad słowami niebieskookiego chłopca, zanim mu odpowiedziałem:
- Za dwa tygodnie przylatuje nasza przyjaciółka, Rosie. Myślę, że wtedy zabiorę was do Harry'ego. Chwilę z nim posiedzicie, potem ona was odwiezie, a ja będę mógł się nim zająć.- dzieci zaczęły piszczeć z radości, a ja aż musiałem sobie zatkać uszy.- Chcecie zobaczyć parę zdjęć?
- Tak!- krzyknęli oboje i już chcieli gdzieś pobiec, ale zatrzymali się po jednym kroku, nie wiedząc, jak się ruszyć. Podniosłem się, mijając ogromny blat na środku kuchni. Przeszedłem obok szafek, które zastępowały ścianę nośną między kuchnią, a salonem. Po lewej zamiast szafek był barek z alkoholami (były one schowane!), a przed nimi wysokie krzesła. Dzieciaki dreptały za mną jak małe kaczuszki i rozglądały się uważnie, podziwiając mieszkanie.
- Siadajcie na kanapie, zaraz wam przyniosę.- bliźnięta posłusznie wykonały moje polecenie, zajmując miejsca na narożniku. Czy one zawsze będą takie posłuszne? Niestety to tak nie działało, bo Liam mówił, że jego trzyletnia Lily jest aniołkiem tylko na zdjęciach. Podszedłem do komody, na której ustawione było pełno ramek ze zdjęciami, które zabrałem i położyłem na szklanym stoliku, żeby pokazywać dzieciakom. Jako pierwsze wziąłem zdjęcie z naszego ślubu, które było moim ulubionym.
- Czemu Harry ma wianek?- zapytała Lucy, a ja się zaśmiałem.
- Bo go namówiłem na niego. Wygląda w nim uroczo! Teraz nawet je polubił i czasem je robi dla żartów, więc będziesz miała pełno wianków w pokoju.- powiedziałem i zobaczyłem radość w oczach dziewczynki.- W dodatku ma długie włosy i nauczył się robić warkoczyki, koki, jakieś kilka innych fryzur, więc twoje śliczne blond włoski będą zawsze ułożone.- puściłem jej oczko, biorąc kolejną ramkę, gdzie byłem z Zaynem, Vivenne oraz Harrym.
- Kim oni są?- zapytał Luke, patrząc na naszych przyjaciół, którzy wyglądali tutaj wręcz idealnie. Piękni, dopasowani do siebie, uroczy. Opowiadałem dzieciom o naszych znajomych. Na kolejnym byliśmy z Rosie, Teddy i Niallem. Było to zdjęcie, które zrobiliśmy stosunkowo niedawno, bo przed świętami. Na kolejnym byliśmy z małą Lily, czyli moją chrześnicą. Było też zdjęcie z naszych wakacji na Dominikanie oraz podróży do Wielkiej Brytanii. Byłam ja z braćmi i mamą oraz Harry ze swoją rodziną. Dzieci były zachwycone tym, że mogły być częścią tego wszystkiego, że mogły nas trochę poznać.
Wieczór spędziliśmy radośnie. Pojechaliśmy po pizze, przy okazji wstępując do marketu po kakao, żelki, chipsy, parę produktów na jutro oraz soki. Pokazywałem bliźniakom kolory farb do pokojów, które dostaną, jak się tutaj przeprowadzą. Nie mogły uwierzyć w to, jakie wielkie są pomieszczenia, w których będą mieszkać, ale dość szybko zdecydowały się na konkretne kolory. Meble chciałem wybrać z Harrym zaraz po tym, jak wyzdrowieje. Obejrzeliśmy jakąś bajkę, której tytułu nawet nie pamiętałem, bo pisałem smsy z Vivienne, która wypytywała się o dzieci oraz mojego męża, ciągle czując wyrzuty sumienia z powodu wypadku. Zapewniałem ją, że to nie była jej wina i żeby zajęła się sobą i ciążą, bo musiała zadbać o dziecko, ale nie dawała za wygraną.
Leżąc już w łóżku, czułem znowu pustkę. Brakowało mi Harry'ego. Był tak daleko ode mnie, nie mogłem go przytulić, pośmiać się z nim, pocałować, znowu usypiałem sam w zimnym łóżku. Dzieci leżały w sypialni gościnnej naprzeciwko, jednak koło północy usłyszałem tupot stóp i skrzypienie drzwi.
- Louis, możemy spać z tobą?- zapytał Luke, szepcząc. Parsknąłem śmiechem, ale zgodziłem się, czując jak bliźniaki położyły się po obu stronach mojego ciała. Wtuliły się we mnie, Luke ze swoją poduszką, a Lucy z Misiem Robertem.
- To ostatni raz, kiedy śpicie w tym łóżku, więc się nacieszcie.- zaśmiałem się, gładząc dzieci po plecach. Oczy powoli mi opadały, czułem zmęczenie i senność.
- To był najlepszy w moim życiu, Louis.- powiedziała Lucy.
- I teraz będzie fajniej, bo będziemy z wami.- dodał Luke. Na mojej twarzy zagościł uśmiech i poczułem, jak pustka w moim sercu powoli się wypełnia.
***
a/n.: Awe, Lou i dzieci, Lou i zachowanie do chorego Harry'ego, Lou >>> Na razie nudno? Hah, potem będziecie chcieli, żeby takie rozdziały były cały czas. Jakie plany na majówkę? Ja mam 10 dni wolnego, woohoo! Rozdział nietypowo w piątek, bo jutro jadę do babci, a ona nie ma internetu.
Wasza Lucy x
Kolejną bardzo mądrą rzeczą, którą doradzili mi lekarze, było czytanie oraz śpiewanie. Miałem czytań Harry'emu oraz grać dla niego na gitarze, aby przyspieszyć jego obudzenie się. Rzeczywiście to pomagało. Z każdym dniem było lepiej, uśmiechał się, widząc mnie, reagował na moje słowa, chociaż musiałem traktować go jak dziecko, łapał mnie za rękę, przekrzywiał głowę, dając mi znak, że mnie słucha, ostatnio nawet zaczął wypowiadać "Lou". Rehabilitacja oraz spędzanie czasu ze mną pomagało. Jednak bolał mnie brak mojego męża obok mnie. Zasypianie samemu, budzenie się w pustym łóżku, fakt, że nie mam dla kogo przygotować śniadania, ani nikt nie przygotowuje go dla mnie. Wynająłem gosposię, która musiała pomóc mi bałagan. Nie poradziłbym sobie sam i zarósłbym w brudzie, gdyby nie jej codzienne sprzątanie. Nie miałem po prostu na to czasu i czasem dziwiłem się, że pamiętałem o tym, aby się ubrać i ogolić (dobra, czasem zapominałem się ogolić i przychodziłem z kilkudniowym zarostem, ale nikomu to nie przeszkadzało). Oprócz codziennych wizyt w szpitalu, pracy w biurze, pojawianie się w różnych fundacjach, odwoływaniem sesji Harry'ego i przekładaniem ich, spotykałem się też z bliźniakami, żeby zyskać ich zaufanie, ani nie stracić okazji do adopcji. Nie mogłem się załamać, bo wiedziałem, że Harry by mi na to nie pozwolił. On był moją siłą i wsparciem w tej trudnej sytuacji.
Lucy i Luke byli przeuroczymi, blond aniołkami, czasem rozrabiającymi, ale z radością reagowali na każdą moją wizytę. Piszczeli głośno "Louis!", widząc mnie i rzucali się prosto w moje ramiona, domagając się podniesienia ich. Te dwa urwisy były moją nadzieją, że jeszcze wszystko skończy się dobrze i stworzymy prawdziwą rodzinę. Czy je pokochałem? Od pierwszej chwili. Dla Lucy mogłem być księżniczką Luizą, która przychodzi na pyszne podwieczorki oraz pije tylko zieloną herbatę z jedną kostką cukru, a dla Luke'a zmieniałem się w strasznego potwora, który chce zburzyć całe miasto, a on jako superbohater musi je uratować. Opowiadałem im o Harrym, byli bardzo ciekawi go, nie mogli też doczekać się spotkania. Mówiłem im o moich braciach, mojej mamie, kupowałem im ciastka, które jedliśmy w tajemnicy przed panią kierownik, zabrałem je do naleśnikarni, do cukierni (wzięliśmy babeczki w kształcie maskotek z Ulicy Sezamkowej), czułem się przy nich naprawdę dobrze, a dzieci czuły się dobrze przy mnie. Robiłem to wszystko tylko po to, aby wrócić do pustego domu, osunąć się po ścianie i płakać w dłonie. Za dużo się działo w moim życiu, czego nie potrafiłem kontrolować. To było czasem ponad moje siły, jednak chciałem udawać twardego.
Nadszedł piątek, nie byłem dzisiaj w biurze, aby od rana pomóc Harry'emu z kąpielą. Nie chciałem, aby robiły to pielęgniarki, chociaż doskonale wiedziałem, że była to ich praca. Po prostu "w zdrowiu i chorobie", a pomaganie mu należało do moich obowiązków, które nie tyle co musiałem, a chciałem spełnić. W dodatku popołudniu mogłem zabrać Lucasa i Lucille na weekend. Obiecałem im, że wybiorą sobie farby do pokojów oraz pomogą mi ugotować obiad (czyli zamówić pizzę, hah, to ja będę tym zbuntowanym rodzicem).
Wiązałem wilgotne włosy Harry'ego w koka, śpiewając mu piosenkę, na co delikatnie się kołysał, przeszkadzając mi w ułożeniu jego fryzury. Jednak nie przeszkadzało mi to i starałem się łapać pojedyncze kosmyki, które mi ciągle wypadały. Jak udało mi się założyć gumkę na jego niesfornego koka, pogładziłem jego ramiona, całując go w czubek głowy.
- Założymy bluzę, dobrze?- powiedziałem, stając przed nim. Siedział po turecku na swoim łóżku, oglądając album ze zdjęciami, które sam wykonał.- Jest zimno, Harry. Założymy bluzę.- powtórzyłem, a on po chwili uniósł na mnie wzrok. Zamrugał kilkakrotnie oczami, po czym kiwnął głową. Sięgnąłem po jego dużą bluzę, pomagając mu ją założyć na ramiona, co było trudne, bo zupełnie nie wiedział, gdzie ma włożyć swoje ręce.- Ślicznie, kochanie. Teraz będzie ciepło.- usiadłem obok niego, gładząc jego nogę, na której miał swoje dresy. To taka odmiana, nie widząc go w ciasnych spodniach albo kolorowym garniturze, ale w zwykłych, szarych, za dużych dresach.
- Lou.- powiedział, na co się uśmiechnąłem. Odwzajemnił mój gest, wyciągając dłoń w moją stronę, którą złapałem i delikatnie ścisnąłem. Duże dziecko nabierało dla mnie nowego znaczenia, gdy patrzyłem na Harry'ego, zachowującego się niczym dwulatek. To bolało, raniło moje serce, które i tak było pokaleczone.
Spędziłem z mężem jeszcze kilka godzin, pilnując go i opiekując się nim. Pomogłem mu zjeść obiad, chociaż radził sobie świetnie i odprowadziłem go na rehabilitacje, wioząc wózek, wyręczając pielęgniarkę. Odchodząc, złapał jeszcze moją dłoń i uśmiechnął się, nawet na mnie nie patrząc, ale wiedziałem, że ten gest skierowany był w moją stronę.
- Przyjdę jutro, kochanie. Dobrze? Przyjdę, kocham cię.- powiedziałem, całując go w czoło. Zostawiłem go w dobrych rękach, ruszając w stronę wyjścia, żeby odebrać bliźnięta. Musiałem po drodze wstąpić jeszcze po zakupy, bo cóż, cały weekend na pizzy nie będziemy żyć.
~*~
Lucy i Luke czekali na mnie przy wejściu z torbami obok siebie. Podobno opiekunka nie mogła ich zagonić do zabawy od obiadu, bo nie mogły się doczekać mojego przyjścia. Pilnowały, żebym na pewno się pojawił. Radość w ich oczach, gdy tylko wszedłem do środka, ruszyła moje serce. Prawie czteroletnie dzieci przylgnęły do mnie, piszcząc i wypytując się o wiele rzeczy.
- Jaką pizze zamówimy?- zawołał Luke.
- Obejrzymy bajkę?- dopytała Lucy.
- A gdzie będziemy spali?
- A mogę wziąć Misia Roberta?
- Czy Lucy może przestać być głupia?
- Louis, zostawmy Luke'a tutaj, nie lubię go.- bliźnięta zaczęły się kłócić, a ja musiałem je rozdzielić, biorąc na ręce Lucille, która przytulała do siebie brązowego misia. Uśmiechnąłem się do nich, kiedy chłopiec wystawił jeszcze język w stronę swojej siostry, na co dziewczynka się naburmuszyła. Jakbym widział Maxa i Danny'ego, gdy byli mali.
- Możemy zamówić taką pizzę, jaką chcecie.- spojrzałem na Lucasa, który przytulił się do mojego uda. Blondynka na moich rękach oparła głowę na moim ramieniu, słuchając tego, co mówiłem.- A spać możecie w dowolnym pokoju. Mamy bardzo duży dom z Harrym. A co do Roberta, to jakbyś mogła go nie wziąć? Byłoby mu bardzo przykro, gdyby został przez tyle dni sam. Tęskniłby za sobą.- pstryknąłem Lucy w nos, na co zachichotała. Postawiłem ją na podłodze, pewny, że przestali się już kłócić.- Bajki też obejrzymy. Mamy całą kolekcję, bo powiem wam w sekrecie, że uwielbiamy je oglądać.
Dzieciaki zakryły rączkami swoje usta, próbując się nie roześmiać, jednak rozbawił ich mój komentarz dotyczący bajek. Uśmiechnąłem się szeroko, biorąc dwie torby z ich ubraniami. Podałem Lucy jej fioletowy płaszczyk oraz czapkę, a Luke'owi jego ciemnozieloną kurtkę. Przez chwilę toczyliśmy mały spór o jego nakrycie głowy, ale jak powiedziałem, że ma do wyboru jedzenie szpinaku i brak czapki albo pizzę z czapką, od razu ją założył. Bliźnięta były już gotowe, zakładały swoje buty, a ja porozmawiałem chwilę z opiekunką, która była bardzo zadowolona, widząc naszą relację. Cieszyła się, że dzieciaki są tak za mną i nie mogła się doczekać, aby poznać mojego męża. Życzyła mu powrotu do zdrowia i powodzenia z opieką nad dziećmi.
W końcu byliśmy gotowi do podróży. Dzieci wsiadły do fotelików, które na razie pożyczyłem, ale jeśli będą już częścią naszej rodziny, musimy takie zakupić. Lucy położyła Misia Roberta na środku, uśmiechając się szeroko. Pocałowałem ich w czoło i zająłem miejsce za kierownicą. Włączyłem radio, słuchając jak dzieci śpiewają, chociaż nie znały połowy tekstu. Dobra improwizacja nie jest zła! Patrzyłem się w lusterko, obserwując ich śmieszne tańce, a gdy tylko stawaliśmy na czerwonym, dołączałem do nich, machając rękami w "indyjski" sposób. Dzieciaki miały ze mnie niezły ubaw, bo specjalnie fałszowałem lub udawałem dziwne głosy, gdy leciały moje ulubione piosenki. Podróż minęła bardzo przyjemnie i w mgnieniu oka dotarliśmy na miejsce.
- Ale duży dom.- powiedział Luke. Stałem przed bramą, patrząc na budynek, pod który podjeżdżaliśmy. Parter, pierwsze, poddasze oraz mała "wieżyczka", gdzie była biblioteka. No cóż, nie każdy się mógł sobie na taki pozwolić, ale były większe domy. Dużo większe, które też mógłbym mieć, ale jednak zdecydowałem się na zwykłe Shelter, a nie willę. Zaparkowałem przed garażem, bo jeszcze dzisiaj chciałem jechać do marketu, więc nie opłacało mi się chować auta. Zgasiłem silnik i odwróciłem się, żeby popatrzeć na zdezorientowane miny dzieci.
- Coś się stało?- spytałem, nie rozumiejąc ich reakcji. Lucy bawiła się Misiem Robertem, skubiąc jego ucho, a Luke prawie miał łzy w oczach. Nie odezwali się nawet słowem. Westchnąłem, wysiadając z auta i pomogłem im się rozpiąć. Zabrałem ich rzeczy z bagażnika, zakładając torby na ramiona, po czym wyciągnąłem w ich strony dłonie. Niepewnie mnie chwycili z obu stron, po czym ruszyliśmy w stronę drzwi. Otworzyłem je, prowadząc dzieci na czerwony korytarz, na którym wisiały motywujące obrazki. Zawsze poprawiały mi humor i Harry miał genialny pomysł, projektując je. Harry... Brakowało mi go w tej ważnej chwili. Był mi potrzebny, ale nie miałem jak go tutaj sprowadzić.
- Chcecie soczku? Albo herbatki? Mam pomysł! Kupimy kakao, jak będziemy jechać na pizzę, dobra?- powiedziałem entuzjastycznie, jednak nie doczekałem się odpowiedzi od strony dzieci. One zdjęły z siebie tylko okrycie, rzucając je na podłogę i stały w miejscu, czekając aż zaprowadzę je dalej. Zdziwiony powiesiłem trzy kurtki oraz ułożyłem buty, po czym ruszyłem do kuchni, znajdującej się po lewej stronie. Posadziłem dzieci przy małym stoliku, obok którego stały dwa krzesła. Wyciągnąłem z szafki trzy szklanki, a z lodówki wziąłem sok jabłkowy i nalałem go do szklanek i podałem dzieciakom.
- Lucy? Luke? Co jest?- zapytałem, lecz one wypiły swój napój, nie odzywając się. Jęknąłem zdezorientowany, jednak chwilę później Lucas odstawił szklankę i wyciągnął swoje ręce w moją stronę. Zszokowany przytuliłem go, chwilę później Lucy zaskoczyła z krzesła i wtuliła się we mnie. Oboje zaczęli płakać. Przysięgam, że nie wiedziałem, co się stało, ale to nie było nic dobrego.
- Louis, bo wy nas nie zostawicie? Nie chcemy już wracać do pani opiekunki i tych dzieci.- powiedział Lucas, pociągając nosem. Moje serce pękło na tysiąc kawałeczków, bo dlaczego oni tak pomyśleli?
- Ani do tamtych rodziców. Tamta mamusia i tatuś byli niemili dla nas. Nie kochałam ich.- dodała Lucy, mocniej ściskając moje nogi. Metr dziesięć dziecięcej radości wyparował w tym momencie, gdy zaczęli mówić o poprzedniej rodzinie. Nie wiedziałem, czy byłem gotowy, aby ich wysłuchać.
- Ciągle przychodzili do nich jacyś ludzie, a my musieliśmy siedzieć w pokoju. Było głośno, a my nie mogliśmy być głośno. To było niedawno.- dodał chłopiec, a ja o mało się nie załamałem. Co to byli za ludzie?
- Kiedyś powiedzieli, że dzięki nam mają dużo pieniążków i będą mogli kupić sobie duży dom. I wy też macie bardzo duży dom.- zakończyła dziewczynka. Przymknąłem oczy, nie wiedząc, jak zareagować. Ich reakcja była zupełnie naturalna. Niewiele pamiętały z poprzedniej rodziny, ale to co zapadło im w pamięć, nie należało do przyjemnych. Rozumiałem, że bały się tego, że je zostawimy, że je skrzywdzimy. Duży dom skojarzył im się z wykorzystaniem, a nie z ciepłem, własnym pokojem, miejscem do zabawy.
- Louis, czemu płaczesz?- zapytał Lucas. Nawet nie zwróciłem uwagi na łzy wypływające z moich oczu. Otarłem je wierzchem dłoni i postawiłem chłopca obok jego siostry. Kucnąłem przed nimi, gładząc mokre od płaczu policzki.
- Słuchajcie mnie, maluchy. Ja i Harry zrobimy wszystko, żebyście byli u nas. Nie oddamy was, bo już was bardzo lubimy. Chociaż Harry was jeszcze nie zna, ale jestem przekonany, że się dogadacie. I chcemy, żebyście byli szczęśliwi.- wytłumaczyłem im. Pokiwali głowami, uśmiechając się. Od razu wyraz ich twarzy się zmienił, a oczka zrobiły się radosne.
- A kiedy poznamy Harry'ego? Czemu jest tak długo chory?- zapytał Luke, marszcząc czoło. Westchnąłem. W głowie zadawałem sobie to samo pytanie - czemu tak długo? Ile to jeszcze mogło trwać. Zastanowiłem się nad słowami niebieskookiego chłopca, zanim mu odpowiedziałem:
- Za dwa tygodnie przylatuje nasza przyjaciółka, Rosie. Myślę, że wtedy zabiorę was do Harry'ego. Chwilę z nim posiedzicie, potem ona was odwiezie, a ja będę mógł się nim zająć.- dzieci zaczęły piszczeć z radości, a ja aż musiałem sobie zatkać uszy.- Chcecie zobaczyć parę zdjęć?
- Tak!- krzyknęli oboje i już chcieli gdzieś pobiec, ale zatrzymali się po jednym kroku, nie wiedząc, jak się ruszyć. Podniosłem się, mijając ogromny blat na środku kuchni. Przeszedłem obok szafek, które zastępowały ścianę nośną między kuchnią, a salonem. Po lewej zamiast szafek był barek z alkoholami (były one schowane!), a przed nimi wysokie krzesła. Dzieciaki dreptały za mną jak małe kaczuszki i rozglądały się uważnie, podziwiając mieszkanie.
- Siadajcie na kanapie, zaraz wam przyniosę.- bliźnięta posłusznie wykonały moje polecenie, zajmując miejsca na narożniku. Czy one zawsze będą takie posłuszne? Niestety to tak nie działało, bo Liam mówił, że jego trzyletnia Lily jest aniołkiem tylko na zdjęciach. Podszedłem do komody, na której ustawione było pełno ramek ze zdjęciami, które zabrałem i położyłem na szklanym stoliku, żeby pokazywać dzieciakom. Jako pierwsze wziąłem zdjęcie z naszego ślubu, które było moim ulubionym.
- Czemu Harry ma wianek?- zapytała Lucy, a ja się zaśmiałem.
- Bo go namówiłem na niego. Wygląda w nim uroczo! Teraz nawet je polubił i czasem je robi dla żartów, więc będziesz miała pełno wianków w pokoju.- powiedziałem i zobaczyłem radość w oczach dziewczynki.- W dodatku ma długie włosy i nauczył się robić warkoczyki, koki, jakieś kilka innych fryzur, więc twoje śliczne blond włoski będą zawsze ułożone.- puściłem jej oczko, biorąc kolejną ramkę, gdzie byłem z Zaynem, Vivenne oraz Harrym.
- Kim oni są?- zapytał Luke, patrząc na naszych przyjaciół, którzy wyglądali tutaj wręcz idealnie. Piękni, dopasowani do siebie, uroczy. Opowiadałem dzieciom o naszych znajomych. Na kolejnym byliśmy z Rosie, Teddy i Niallem. Było to zdjęcie, które zrobiliśmy stosunkowo niedawno, bo przed świętami. Na kolejnym byliśmy z małą Lily, czyli moją chrześnicą. Było też zdjęcie z naszych wakacji na Dominikanie oraz podróży do Wielkiej Brytanii. Byłam ja z braćmi i mamą oraz Harry ze swoją rodziną. Dzieci były zachwycone tym, że mogły być częścią tego wszystkiego, że mogły nas trochę poznać.
Wieczór spędziliśmy radośnie. Pojechaliśmy po pizze, przy okazji wstępując do marketu po kakao, żelki, chipsy, parę produktów na jutro oraz soki. Pokazywałem bliźniakom kolory farb do pokojów, które dostaną, jak się tutaj przeprowadzą. Nie mogły uwierzyć w to, jakie wielkie są pomieszczenia, w których będą mieszkać, ale dość szybko zdecydowały się na konkretne kolory. Meble chciałem wybrać z Harrym zaraz po tym, jak wyzdrowieje. Obejrzeliśmy jakąś bajkę, której tytułu nawet nie pamiętałem, bo pisałem smsy z Vivienne, która wypytywała się o dzieci oraz mojego męża, ciągle czując wyrzuty sumienia z powodu wypadku. Zapewniałem ją, że to nie była jej wina i żeby zajęła się sobą i ciążą, bo musiała zadbać o dziecko, ale nie dawała za wygraną.
Leżąc już w łóżku, czułem znowu pustkę. Brakowało mi Harry'ego. Był tak daleko ode mnie, nie mogłem go przytulić, pośmiać się z nim, pocałować, znowu usypiałem sam w zimnym łóżku. Dzieci leżały w sypialni gościnnej naprzeciwko, jednak koło północy usłyszałem tupot stóp i skrzypienie drzwi.
- Louis, możemy spać z tobą?- zapytał Luke, szepcząc. Parsknąłem śmiechem, ale zgodziłem się, czując jak bliźniaki położyły się po obu stronach mojego ciała. Wtuliły się we mnie, Luke ze swoją poduszką, a Lucy z Misiem Robertem.
- To ostatni raz, kiedy śpicie w tym łóżku, więc się nacieszcie.- zaśmiałem się, gładząc dzieci po plecach. Oczy powoli mi opadały, czułem zmęczenie i senność.
- To był najlepszy w moim życiu, Louis.- powiedziała Lucy.
- I teraz będzie fajniej, bo będziemy z wami.- dodał Luke. Na mojej twarzy zagościł uśmiech i poczułem, jak pustka w moim sercu powoli się wypełnia.
***
a/n.: Awe, Lou i dzieci, Lou i zachowanie do chorego Harry'ego, Lou >>> Na razie nudno? Hah, potem będziecie chcieli, żeby takie rozdziały były cały czas. Jakie plany na majówkę? Ja mam 10 dni wolnego, woohoo! Rozdział nietypowo w piątek, bo jutro jadę do babci, a ona nie ma internetu.
Wasza Lucy x
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz