niedziela, 18 września 2016

Rozdział 9

Harry's POV

 Usypiałem już we własnym łóżku, przytulając się do klatki piersiowej Louisa, spokojniejszy niż przez ostatnich kilka dni. Wyjazd do Los Angeles bardzo mi pomógł, odpocząłem po całym tym zajściu, mogłem nacieszyć się obecnością mojego męża oraz naszych znajomych. Mimo wszystko nie mogłem pozbyć się z głowy obrazu samochodu jadącego prosto na nas, na mnie. To było doświadczenie, które uczy, którego się nie wspomina, ale nie można o nim zapomnieć.
 Chciałem, aby wszystko wróciło do normalności. Już kolejnego dnia miałem wrócić do studia, pracować jakby nic się nie stało, chociaż ból w nodze nadal doskwierał, a ja nadal odrobinę kulałem. Mieliśmy także jechać kupić meble do pokojów bliźniaków, kupić zabawki, więcej ubrań, stworzyć dla nich świat, dzieciństwo, o jakim marzyły, aby dobrze wspominały ten czas w przyszłości. Chcieliśmy być dla nich prawdziwą rodziną.
 Spojrzałem na śpiącego Lou, który wyglądał dość niespokojnie. Zmarszczyłem brwi, przyglądając mu się. Na jego twarzy widniał grymas, lekko drżał. Podniosłem się, aby go obudzić, gdy ten zaczął mamrotać coś pod nosem i rzucać się z boku na bok. Otworzyłem szerzej oczy.
 Koszmar.
 Nie miał żadnego od ponad roku, przynajmniej nie takiego o Tristanie, gdzie budził się zapłakany i roztrzęsiony.
 - Louis. Louis obudź się!- zacząłem nim delikatnie potrząsać, jednak ten się nie budził. Łzy zaczęły mu spływać po policzkach, więc było coraz gorzej.- Louis! Cholera jasna, wstawaj!- ledwo co zdążyłem powiedzieć, a ten zerwał się z krzykiem. Natychmiast przyciągnąłem go do siebie, a ten wtulił się we mnie, szybko oddychając.
 - Skarbie, co się stało? Znowu ci się to śniło...- spytałem, a ten zaszlochał, kładąc czoło na zagłębieniu w mojej szyi.
 - Tym razem to nie to... Też był Tristan, tylko on tym razem chciał zrobić krzywdę Luke'owi i Lucy, a ja nie mogłem nic z tym zrobić, bo ktoś mnie trzymał... Ja się tak o nich bałem, Harry. Nie chciałem, aby im się coś stało.
 - Lou, to tylko zły sen. Tristana tutaj nie ma, bliźniaki są bezpieczne, nic im nie grozi.- szepnąłem, całując męża w czoło. Próbowałem go uspokoić, jednak ten nadal się trząsł.- On jeszcze długo nie wyjdzie z więzienia. A ty na pewno obronisz dzieciaki, jeśli będzie trzeba.
 Louis na mnie spojrzał swoimi zapłakanymi oczami, pociągnął nosem i w końcu pokiwał głową. Pocałowałem go znowu w czoło, a ten tylko delikatnie się uśmiechnął. Położyliśmy się z powrotem na poduszkach, tym razem to Louis wtulał się we mnie, a nasze nogi były zaplątane.
 - Cieszę się, że mam ciebie przy sobie.- powiedział tylko, a chwilę później już spał.
~*~
 Czasami zapominałem, jaka ta praca była. Modelki, które podrywały cię na każdym kroku, puszczając oczka, uśmiechając się zalotnie, czy dotykając się przypadkiem, jak pokazywałeś im zdjęcia. Nie zważały na obrączkę na moim palcu, pewnie były nawet świadome, że byłem gejem, jednak myślały, że swoim dekoltem, czy długimi nogami przekonają mnie do zmiany orientacji, W takich sytuacjach uśmiechałem się sam do siebie, bo sam kolor oczu Louisa jest piękniejszy od nóg każdej z nich, a nie mówiąc o innych zaletach mojego męża.
 Dzisiaj Lou nagrywał jedną ze swoich nowych piosenek, którą napisał, gdy byłem nieprzytomny. Na ogół zajmował się T.T.I.C, jednak potrzebował czasem posiedzieć w swoim pokoju muzycznym, napisać coś, potworzyć muzykę, a potem pojechać do studia i to nagrać. Kochał także słuchać młodych artystów, którzy nie mieli okazji, aby ktoś ich wypromował. On szukał talentów, kogoś, kto będzie oryginalny, wyjątkowy, jednak nie będzie produktem, a artystą. Za dwa tygodnie będziemy mieli przyjęcie z jego podopiecznymi z okazji wydania płyty jednego z nich.
 Sesja z jedną z modelek do magazynu się właśnie skończyła. Uwielbiałem robić zdjęcia, jednak przemawiały do mnie te skromniejsze, które miały jakąś historie, a nie były pozowane. Często brałem zwykłego rodzaju sesje, od których zaczynałem. Najczęściej były to fotografie ślubne, opowiadające o miłości dwóch osób. Spojrzałem na złotą obrączkę z błękitnymi ozdobami na moim palcu i od razu się uśmiechnąłem. Pragnąłem wrócić jak najszybciej do domu, aby przytulić się do Louisa, pojechać do bliźniąt, a potem gdzieś wyjść we dwóch.
 Wszyscy zebrali się już ze studia, modelki, makijażystki, fryzjerki, ludzie od światła oraz innych efektów, więc mogłem wszystko pozamykać i spotkać się z mężem. Jazda samochodem trochę mnie przerażała, więc zdecydowałem się na pójście na taksówkę. Gdybyśmy nadal mieszkali w centrum Nowego Jorku, mógłbym się przejść, albo pojechać metrem. To był jeden z nielicznych minusów mieszkania na obrzeżach. Oprócz prywatności, spokoju i pięknego mieszkania, wszędzie trzeba było dojeżdżać samemu. Odszedłem spod salonu i skierowałem się w stronę stojącej nieopodal taksówki.
 Dojechałem do domu dość szybko, kierowca był miły i można było z nim porozmawiać. Z uśmiechem na ustach zapłaciłem mu, a potem udałem się do naszego domu, chcąc jak najszybciej spotkać się z moim mężem, a potem pojechać do bliźniąt.
 - Louis, jestem!- krzyknąłem, ściągając buty i płaszcz. Nikt mi nie odpowiedział, co mnie trochę zaskoczyło. Zajrzałem do kuchni, jednak nie zastałem tam mojego męża. Przeszedłem stamtąd do salonu, lecz i tam było pusto. Dopiero w jadalni go znalazłem. Siedział ze szklanką whisky i patrzył się w ścianę. Był blady, przygnębiony i nawet nie zauważył mojego powrotu do domu.
 - Lou, co się...- nie dane było mi dokończyć, bo Lou spojrzał na mnie, a jego oczy momentalnie się zaszkliły.
 - Tristan...- zaczął, po czym wziął duży łyk ze swojej szklanki.- Wyszedł z więzienia wcześniej.
~*~
 Jadąc do domu dziecka, aby spotkać się z Lucy i Lucasem, nie odezwaliśmy się ani słowem. Rozmyślaliśmy o całej sytuacji z Tristanem, nie wiedząc jak zareagować, jak to wszystko się potoczy. Czy to jakoś zmieni nasze życie?
 Wchodząc do budynku dwie blond istotki przylgnęły do nas. Od razu się uśmiechnąłem, głaszcząc Luke'a po głowie. Popatrzyłem na mojego męża, który odwzajemnił mój gest i podniósł Lucy na ręce.
 - Cześć wam!- powiedziała, śmiejąc się. W ręce trzymała swojego misia, a na głowie miała wielką, czerwoną kokardkę jak kaczka Daisy z bajki o myszce Mickey.
 - Tęskniliśmy.- dodał Luke. Kucnąłem przy nim, przytulając go, na co ten szybko odwzajemnił uścisk.- Idziemy się bawić?
 - Państwo Tomlinson! Cieszę się, że panów widzę.- powiedziała opiekunka, wychodząc z pokoju.- Mam dla panów dobre informacje. W ciągu tygodnia Luke i Lucy będą mogli się do państwa wprowadzić, a teraz zapraszam do gabinetu dokończyć formalności związane z adopcją.- dodała z uśmiechem. Odwróciła się i zaczęła iść w stronę biura, a ja praktycznie rzuciłem się na Lou, całując go w usta. Cieszyłem się ogromnie, że będziemy mogli być prawdziwą rodziną, że dzieci będą nosiły nasze nazwisko, że będą po prostu nasze. A my będziemy ich rodzicami.
 - Oh, proszę państwa! Na czułości znajdziecie czas potem, teraz mamy trochę papierkowej roboty!- zaśmiała się kobieta, a my się zarumieniliśmy.
 - Wiecie co?- powiedział Louis do bliźniąt.- Zamiast się bawić, to jak skończymy rozmawiać, pójdziemy wszyscy na naleśniki i gorącą czekoladę. Co wy na to?
 Lucille oraz Luke zareagowali z entuzjazmem i zanim weszliśmy do biura ucałowały nas w obydwa policzki. Smutki, przygnębienie oraz niepokój odszedł na chwilę w niepamięć. Teraz cieszyliśmy się naszą rodziną.

wtorek, 30 sierpnia 2016

Rozdział 8

WAŻNA NOTKA :)

 - Kochanie, proszę, ze mną nic ci się nie stanie.- wyciągnąłem rękę do wystraszonego Harry'ego, który patrzył się na mnie niepewnie. Nasze bagaże były już spakowane, a my staliśmy przed naszym samochodem, aby pojechać na lotnisko i ruszyć do Los Angeles, aby spotkać się z Liamem, Sophią oraz moją małą chrześnicą Lily.
 Widziałem strach w oczach Harry'ego, gdy nie chciał wsiadać do auta, nawet nie proponowałem, żeby to on prowadził. Chciałem po prostu, abyśmy odpoczęli od tego wszystkiego, zapomnieli o problemach, posiedzieli na plaży, spędzili jak najwięcej czasu razem. Pragnąłem, aby mój mąż wypoczął, wrócił do poprzedniego stanu, ponieważ to, co działo się z nim teraz, to nie był on. Nie raz się zawieszał, patrzył w jeden punkt, nie odzywał się przez długi czas, leżał przez większość czasu, a wcześniej wolał spędzać aktywnie dzień. Bolało mnie to, że jakby tracił chęć do życia i martwiłem się o niego.
 - Przy mnie jesteś bezpieczny. Nie stanie ci się krzywda.- powiedziałem, przybliżając się do mojego męża i obejmując go. Rozluźnił się, odwzajemniając uścisk. Włożył swoje duże dłonie w moje włosy i przygarnął jak najbliżej siebie.
 - Kocham Cię.- szepnął, całując moje czoło. Uśmiechnąłem się promiennie, stając na palcach, aby ucałować go w usta. Chwilę później siedzieliśmy już w samochodzie, zapięci w pasy oraz gotowi do podróży.- Lou, ale jedź ostrożnie, proszę.
 - Obiecuję, kochanie.

~*~

 Kochałem latać. Samoloty sprawiały, że czułem się wolny, czułem się, że mogę wszystko. Niemożliwe uczynić możliwym. Patrząc przez okno, widziałem wszystko. Każdy punkt wydawał się taki mały w porównaniu do mnie. Mogłem być wtedy naprawdę kimś. Pierwsza podróż samolotem była właśnie z Londynu do Nowego Jorku. Uwolniłem się wtedy od przeszłości, stając się nową osobą, po latach założyłem linie lotnicze. Inna podróż samolotem, która mnie zmieniła to ta, kiedy wracałem do Londynu, aby spotkać Harry'ego. Zrozumiałem wtedy czym jest miłość i szukałem swojego szczęścia, które tak naprawdę cały czas było pod nosem. Podróżowanie samolotem to było coś, co mógłbym robić cały czas. Kto wie, może za paręnaście lat zrobię kurs pilotażu, sprzedam firmę i zostanę pilotem? To byłoby coś.
 Podróż minęła nam bardzo szybko. Trzymaliśmy się za ręce, rozmawialiśmy o Luke'u i Lucy, trochę o pracy Harry'ego. Zamartwiał się, że będzie musiał bardzo dużo nadrobić, jednak kazałem mu się tym nie zamartwiać. Na razie najważniejsze było jego zdrowie. Chociaż może, gdyby zajął się pracą, wszystko wróciło do normy? Nic już nie rozumiałem, nawet zastanawiałem się, czy nie zapisać Loczka do doktor Fenty na parę spotkań.
 Po około pięciu godzinach staliśmy już na lotnisku, czekając na odbiór bagaży. Oczywiście nam je wydali w pierwszej kolejności. Mój przyjaciel czekał już na nas z wielkim uśmiechem na twarzy, biorąc nasze walizki do swojego auta.
 - Powinniście częściej przylatywać.- powiedział, zamykając mnie w niedźwiedzim uścisku. Potem podszedł do Harry'ego, dużo wyższego od niego, ale również się uścisnęli.
 - Wam też nic nie broni przylecieć do Nowego Jorku.- puściłem mu oczko, wsiadając do samochodu na tylne siedzenie.
 - My mamy małe dziecko i drugie w drodze, wam jest łatwiej, panowie.- Liam spojrzał się na mnie w lusterku, ruszając z parkingu. Uchylone szyby, gorące powietrze, słońce. Kochałem atmosferę Los Angeles, jednak nie chciałbym tutaj mieszkać. Potrzebowałem różnorodności - śniegu zimą, spadających liści na jesień, a nie ciągłego słońca, jakie było tutaj.
 - Niedługo i my będziemy mieć dwójkę dzieciaków.- odezwał się Harry, siedzący na przednim siedzeniu. Payne uśmiechnął się w jego stronę, klepiąc go po ramieniu.
 - Louis mi opowiadał, że jesteście na dobrej drodze do adopcji bliźniąt. Kto by pomyślał, że tyle lat można szukać dwójki dzieci? W dodatku Eleanor pewnie wam nie da spokoju, jak się dowie. To jest wariatka.
 Wymieniliśmy zaniepokojone spojrzenia z moim mężem. Nie myśleliśmy wcześniej o matce moich, a tak naprawdę już naszych dzieci. Była dla nas odległą przeszłością. Jednak zaraz sobie przypomniałem, że nadal jest w zakładzie psychiatrycznym, a nam nic nie grozi. Tak samo ze strony Tristana, odbywającego swoją karę w więzieniu.
 Przez resztę drogi rozmawialiśmy już o pracy, jakiś śmiesznych sytuacjach, Liam opowiadał dużo o Lily i o tym, jakie zachcianki ma Sophia. Po drodze musieliśmy się zatrzymać po koszyk owoców dla niej. Mój przyjaciel nie mógł się doczekać, aż jego syn przyjdzie na świat i niecierpliwie czekał na końcówkę czerwca, kiedy to miał się urodzić mały Chris.
 - Kochanie, przywiozłem gości!- Liam krzyknął u progu drzwi swojego domu, gdy wchodziliśmy za nim. Usłyszałem tupot nóżek, a zaraz z pokoju wybiegła Lily, która od razu się na mnie rzuciła, krzycząc "wujek Lou!". Wziąłem ją na ręce, przytulając do siebie oraz mierzwiąc jej rude włosy.
 - Mam coś dla mojej prawie trzyletniej księżniczki.- powiedziałem, a ona zaczęła się rozglądać, ciekawa co dla niej miałem.- Pójdziemy się rozpakować i poszukamy prezentu, dobrze?
 - Tak!- pisnęła, stając na podłodze. Złapała mnie za rękę, ciągnąć w stronę pokoju gościnnego. Spojrzałem się na Harry'ego, gestem nawołując go ze sobą. Wziął swoją walizkę i z uśmiechem ruszył za nami, aby dać Lily prezent przed-urodzinowy.
 - Cześć Sophia!- powiedziałem, gdy kobieta wyszła z łazienki i prawie na nas wpadła, ciągniętych przez jej córkę. Miała już dość duży brzuch i uśmiechała się promiennie. Ucałowaliśmy jej oba policzki, a Lily już się niecierpliwiła.
 - Mały Chris Payne, hm?- zagadał Harry, dotykając jej brzucha. Sophia kiwnęła głową, po czym spojrzała na swoją córkę, śmiejąc się.
 - Idźcie już, bo ona chyba najbardziej nie mogła się doczekać waszego przyjazdu. Korony już na was czekają, moje kochane księżniczki!- powiedziała, odsuwając się. Zaczęliśmy się śmiać, ale poszliśmy z Lily, aby stać się królewnami w jej zamku.
 - Nas to też niedługo czeka, kochanie.- powiedziałem, patrząc na męża. On tylko uśmiechnął się szeroko, obejmując mnie i całując moją skroń. To chyba było potwierdzenie tego, że się cieszy.

~*~

 Tydzień spędzony w Los Angeles minął bardzo szybko. Codzienne chodzenie na plażę, na zakupy i zabieranie Lily w różne miejsca, aby Liam z Sophią odpoczęli trochę. Harry bardzo dobrze czuł się przy rudowłosej dziewczynce i ani razu nie miał gorszego dnia. Pragnąłem, aby tak zostało i miałem nadzieję, że przy bliźniętach tak pozostanie. Będzie ciągle radosny i uśmiechnięty jak przed wypadkiem.
 Dzień przed odlotem siedzieliśmy na plaży. Było późne popołudnie i po prostu przytulaliśmy się do siebie, patrząc na fale i ciesząc się ze swojej obecności. Nagle Harry spojrzał się na mnie, zagryzając wargę.
 - Co się dzieje z Viv? Nie odzywa się do mnie, nie dzwoni, nie pisze, oddaliła się...- powiedział, wpatrując się w moje oczy. Westchnąłem, nie wiedząc, co mu odpowiedzieć.
 - Ona obwinia się o ten wypadek, ma wyrzuty sumienia, że to ciebie spotkało, a nie ją. Jest strasznie załamana, że wyszła z tego z małymi obrażeniami, a ty tak cierpiałeś. W dodatku dziwnie się ostatnio zachowuje.
 - Myślisz, że mogę do niej zadzwonić? Chcę z nią porozmawiać i ją uspokoić. Może to jakoś pomoże...- powiedział, wyciągając swój telefon. Przygryzłem wargę zły na siebie, że nie powiedziałem mu o rzeczach związanych z Vivienne oraz Zaynem, o których mi opowiedziała w szpitalu, jednak lepiej było, gdyby dowiedział się od naszej przyjaciółki.
 - Zadzwoń, Weź na głośnik.
  Harry wziął głęboki oddech, wybierając numer do przyjaciółki. Nie rozmawiaj z nią tak długo i bałem się, że ta rozmowa będzie dla nich cholernie sztuczna. Jedno było pewne - na pewno się stresował.
 - Słucham?- usłyszeliśmy głos dziewczyny. Popatrzyłem na spanikowanego Harry'ego. Złapałem jego dłoń, aby dodać mu otuchy.- Halo?
 - Hej, Viv. Chciałem się spytać... Co u ciebie słychać? W ogóle chyba nie masz mojego nowego numeru. Telefon mi się zniszczył, karta przepadła...
 - O mój Boże, Harry. Wystraszyłeś mnie! Mogłeś najpierw napisać, że to twój numer, albo od Louisa zadzwonić.- powiedziała z ulgą w głosie. Dziwne zachowanie Vivienne cholernie mnie przerażało, jednak czekałem spokojnie, aż powie mi więcej na ten temat.
 - Wybacz, no ale teraz masz mój numer, więc go zapisz...- Harry zaśmiał się i widać było, że jest spokojniejszy. Objął mnie, patrząc na ekran telefonu.
 - Harry, chciałam cię przeprosić. Naprawdę, naprawdę nie widziałam tego auta i do ostatniej sekundy nie udało mi się nic zrobić...- zaczęła, jednak mój mąż szybko jej przerwał. Zacząłem bawić się jego włosami, wsłuchując się w ich rozmowę.
 - Viv, nie przepraszaj. To nie była nasza wina, więc nie chcę, abyś miała wyrzuty sumienia. Równie dobrze ja mogłem siedzieć za kierownicą. Albo mogło trafić w samochód przed lub za nami. To był po prostu przypadek.
 - Masz rację. Nie powinnam się tak zamartwiać, najważniejsze, że z tobą jest już lepiej.- dodała, a po jej głosie można było poznać, że płacze.- Od wypadku chodzę na terapię, stwierdzono u mnie depresję. Myślę, że powoli zaczyna ona działać.
 - O Boże, Viv. To chciałaś mi ostatnio powiedzieć?- odezwałem się. Poczułem kucie w sercu, bo nasza ostatnia rozmowa była krótka, Vivienne dużo płakała i nie mogła się uspokoić. W dodatku nie chciała powiedzieć, co się stało.
 - Tak, dokładnie to, Lou. W dodatku i tak jestem bardziej emocjonalna przez hormony, więc to się wszystko spotęgowało...
 - Hormony? O czymś nie wiem?- Harry popatrzył na mnie. Ja tylko wzruszyłem ramionami, czekając aż Viv się odezwie i opowie mojemu mężowi o swojej ciąży. Vivienne zaczęła wszystko tłumaczyć, począwszy od dwóch poronień, aż do obecnej ciąży, opowiedziała mu to samo co mnie, gdy byliśmy w szpitalu, w między czasie się trochę rozklejając, jednak była dzielna i mówiła dalej. Harry z każdą chwilą był coraz bardziej zdziwiony i nie mógł po prostu tego pojąć. Niczym ja przed kilkoma tygodniami.
 Rozmawialiśmy tak dobre trzydzieści minut, Harry przestał się stresować i cieszył się, że Vivienne z nim rozmawia, a nie go unika. A ja cieszyłem się, że z każda chwila była coraz lepsza, chociaż zmartwień nam nie brakowało.
 - Vivienne będzie mamą, czy to nie świetnie?- mruknął Harry, gdy się wreszcie rozłączył. Kiwnąłem głową, obejmując go mocno i zaciągając się jego zapachem. Tyle lat, a nadal był osobą, która pociągała mnie we wszystkich możliwych aspektach.
 - To był dobry czas, Hazz. Szkoda, że już wracamy. Do codzienności, do pracy, do tego całego bałaganu.- burknąłem.
 - Każdy czas spędzony z tobą jest dobry, więc nawet jak znowu wrócimy do tego bałaganu, to uda nam się go posprzątać. Razem.

***
a/n.: Przepraszam za moją dwumiesięczną nieobecność, ale po prostu ciągle byłam w rozjazdach, laptop się zepsuł, nie miałam też weny, a nie chciałam pisać na siłę. Widziałam, że już niecierpliwie czekaliście na nowy rozdział - mam nadzieję, że was nie zawiodłam. Postaram się, że w roku szkolnym w miarę regularnie będę dodawać, może w jakiś wolny dzień napiszę coś do przodu, żebyście nie zostali z niczym?
Kocham was xoxo
Lucy 

poniedziałek, 6 czerwca 2016

Rozdział 7

 Od dwóch dni nie mogłem przyjąć do wiadomości, że mój mąż do mnie wrócił i można powiedzieć, że wszystko było w porządku. Jadąc do szpitala, wiedziałem, że nie spotkam go nieprzytomnego albo w śpiączce. Nie było może jeszcze idealnie, jeszcze będzie musiał mieć rehabilitacje, a w jego psychice roiło się od nieprzyjemnych wspomnień, ale pamiętał mnie, rozmawiał ze mną oraz po prostu był Harrym. Byłem pewny, że na mnie czekał. Jechałem tam spokojny, na twarzy błądził mi delikatny uśmiech, a muzyka brzmiała w aucie, chociaż roześmiane bliźnięta ją przekrzykiwały. Pokręciłem z politowaniem głową, słuchając tego, która babeczka jest lepsza.
 Co zmieniło się przez (zaledwie!) dwa dni? Bardzo dużo, chociaż z pozoru tak niewiele. Zacząłem odpoczywać psychicznie, mniej się stresować oraz przesypiać noce. To był taki komfort, jakiego od dawna nie doświadczyłem.
 Podjechaliśmy pod szpital, gdzie dzieciaki nie mogły się doczekać ponownego spotkania z Harrym. Rozpiąłem je z fotelików i ruszyliśmy na górę, trzymając się za ręce. Mój mąż czekał na nas, trochę stresując się tym spotkaniem, jednak szerokie uśmiechy Lucy i Luke'a uspokoiły go. Dzieci podbiegły do niego, siadając na łóżku, tak jak ostatnim razem i zaczęły go męczyć nowymi opowieściami. Podszedłem do nich, całując Harry'ego i przysłuchując się temu, z jakim zapałem opowiadały o swoich błahych, jednak dla nich bardzo ważnych sprawach.
 - Harry, muszę ci coś powiedzieć.- szepnąłem po jakimś czasie. Spojrzał się na mnie z uśmiechem na twarzy. przerywając rozmowę z bliźniętami.
 - Co się stało?- zapytał, łapiąc moją dłoń. Westchnąłem, przypominając sobie poranny telefon od Vivienne, o którym natychmiast chciałem powiedzieć mojemu mężowi.
 - Mężczyzna, który spowodował wypadek, został zatrzymany i będzie miał rozprawę.- powiedziałem, ściskając jego dłoń. Oczy Hazzy automatycznie zrobiły się większe, jakby nie dowierzał w to co mówiłem. Zamrugał, odwracając wzrok, uciekając od odpowiedzi i zajmując się dziećmi.- Harry, usłyszałeś, co powiedziałem?
 - Tak, usłyszałem.- szepnął, a ja zauważyłem jego zaszklone oczy.- Porozmawiamy o tym potem, błagam, nie teraz. Nie tu. Proszę. Nie.- zaczął dziwnie się zachowywać, a jego ciało drżało, więc go przytuliłem i więcej się nie odzywałem na ten temat.
 - Polećmy do Los Angeles, jak wyjdziesz ze szpitala. Do Liama, Sophii i Lily. Dawno się z nimi nie widzieliśmy, więc dobrze nam zrobią małe wakacje, co ty na to?- Harry nie odpowiedział już nic, tylko pokiwał głową i zajął się robieniem dobieranego z dość długich włosów Lucy.
 - Louis.- odezwał się Luke po jakimś czasie. Spojrzałem na niego, marszcząc czoło. Bawił się nogawką swoich spodni i nie chciał na mnie popatrzeć, jakby wstydził się zapytać o to, co go męczyło.
 - Tak, maluchu?- podszedłem bliżej, głaszcząc go po głowie. Harry uniósł wzrok, przyglądając się nam i czekając na słowa chłopca.- Coś się dzieje? Możesz nam wszystko powiedzieć, wiesz o tym.
 - Kiedy zamieszkamy w nowym domku?- powiedział, a ja wymieniłem zlęknione spojrzenie z Harrym. Mój mąż ledwo znał te dzieci, jednak one już się do mnie... do nas przywiązały.
 - Mam nadzieję, że jak najszybciej.- odpowiedziałem szczerze, bo sam nie mogłem się doczekać, aż będziemy w pełni rodziną. Zacząć żyć normalnie u boku męża z dwójką dzieci, które okazały się największą radością w moim życiu.
 - Będę miała różowy pokój?- zapytała Lucy, a my zaczęliśmy się śmiać. Normalność. Codzienność. Od dzisiaj będzie miała dla nas dwa nowe imiona - Lucas i Lucille.
 - Możliwe.- odpowiedział jej Harry, puszczając oczko w jej stronę, na co ta zachichotała, poprawiając włosy. Mała księżniczka!- Lucy, mam twojego misia. Towarzyszył mi tu ostatnio i bardzo dziękuję ci za niego. Jest bardzo dobrym kolegą.- dodał Hazz, podając dziewczynce pluszaka. Ta się tylko uśmiechnęła, odbierając od niego zabawkę i od razu przygarnęła ją do siebie.
 - A Misio Robert będzie miał swoje spanie?- zapytała. Pokiwałem głową, wyobrażając sobie to, jak urządzimy dwa największe pokoje na poddaszu, które mieliśmy dla nich przeznaczyć. Mój zmysł dekoratora już się włączył, ale jeszcze wszystko trzeba było ustalić z Harrym oraz przede wszystkim - z bliźniętami, aby im się to spodobało.
 Popołudnie spędziliśmy we czwórkę, podczas gdy mój mąż poznawał dzieci, które były już częścią naszej rodziny. Od początku się polubili, a Harry'ego zauroczył ich urok osobisty i usposobienie. Zachwycał się podobieństwem ich charakterów, tym jak mówiły w tym samym czasie oraz jak często ze sobą się kłóciły. Może ja do tego powoli zacząłem się przyzwyczajać, jednak dla mojego męża to była nowość, której nie mógł się nadziwić. Mimo swojego stanu zdrowia, nadal poświęcał im całą swoją uwagę i starał się dla nich. Był "workiem treningowym" Lucy jako fryzjerki, która przyniosła ze sobą setki spinek, kokardek oraz wsuwek. Luke natomiast bawił się jego telefonem, robiąc zdjęcia, a potem je edytując na różnorakie sposoby. Ja w wieku czterech lat nie wiedziałem, jak miałem trzymać telefon domowy, a on potrafił robić już selfie... Jak te czasy się zmieniały.
 Koło piętnastej odwiozłem bliźnięta do domu dziecka, po drodze kupując im obiad, chociaż wolały zostać jeszcze ze mną i Harrym, zamiast tam wracać. W progu drzwi przytuliły mnie, nie mogąc doczekać się kolejnego spotkania. Wracając do szpitala, cieszyłem się, że ten dzień był tak udany. Taki... zwyczajny.
 - Jestem.- powiedziałem jakiś czas później, siadając na krześle obok łóżka Hazzy. Mój mąż leżał na boku, nogi mając skulone i mnie obserwował z uśmiechem błądzącym po jego twarzy. Chyba też był zadowolony z tego spotkania.
 - Będę mógł już wyjść w poniedziałek.- powiedział, wyciągając dłoń w moją stroną. Ująłem ją, całując każdy z jego knykci.- Ale jeszcze trochę będę chodził na rehabilitacje.
 - To i tak o wiele lepiej, niż to co było.- odpowiedziałem szczerze, patrząc w jego zielone oczy.- Chcesz lecieć do L.A? Myślę, że odpoczniemy tam i...
 - Tak.- przerwał mi, uśmiechając się. Zaczął bawić się moją obrączką, która przez lata nie straciła na blasku i swojej wyjątkowości.- Myślę, że to świetny pomysł. Spędzimy tam cały tydzień, dobrze?
 - Dla ciebie wszystko.- mruknąłem, pochylając się, aby go pocałować.- Harry, porozmawiajmy o tym mężczyźnie... o rozprawie. Proszę.- szepnąłem. Hazz wzdrygnął się na moje słowa, jednak nie przerwał mi.- Ty prawdopodobnie nie będziesz brał w niej udziału, tylko Vivienne i jacyś świadkowie. Nie masz co się bać, nie spotkasz go, ale zapłaci za to, co ci zrobił.- ścisnąłem mocniej dłoń, gdy Loczek odwrócił wzrok. Wspomnienia z wypadku wracały do niego, a świadomość spotkania winowajcy tego zdarzenia musiała być dla niego straszna. Sam z chęcią chciałbym zrobić krzywdę temu człowiekowi, żeby cierpiał tak jak ja przez ostatnie miesiące.
 - Co z Viv?- zapytał się, a ja zacisnąłem usta w wąską linię, przypominając sobie jej smutny głos rano, gdy dzwoniła do mnie i opowiadała o wszystkim. Chciałem, aby porozmawiała z Harrym, jednak uparła się, że nie powinna z nim rozmawiać, bo może ten ją obwinia za wszystko.
 - Załamała się. Chodzi na terapię, bo chyba popada w depresję. Nie jest z nią dobrze...- przerwałem w pół zdania, zapominając, że Harry nie wiedział o ciąży naszej przyjaciółki. To ona powinna mu o tym powiedzieć, a nie ja i to był kolejny powód, żeby ze sobą porozmawiali szczerze. Nie będzie się w końcu wiecznie ukrywała, a wiadomości o dziecku nie zatai. Minęło w końcu osiem tygodni, a powoli zacznie się zaokrąglać, niedługo urodzi, więc nie będzie szansy, żebyśmy jej nie zobaczyli już do końca życia.
 - Jestem śpiący.- powiedział w końcu Harry, ziewając. Przykryłem go kołdrą i poprawiłem jego niesforne włosy, niczym małego chłopca.- Zostaniesz, dopóki nie usnę?
 - Zawsze jestem obok.- powiedziałem, siadając na krześle, które zajmowałem do tej pory. Obserwowałem jak usypiał, oddech stawał się spokojniejszy, a usta rozciągnięte w delikatnym uśmiechu.
 Normalność.
***
a/n.: Przepraszam za poślizg i trochę nudy, ale brak weny i czasu :( 

sobota, 21 maja 2016

Rozdział 6

 - Louis, uspokój się!- krzyknęła Rosie, gdy gwałtownie zahamowałem na czerwonym świetle. Popatrzyłem na nią, cały roztrzęsiony i pełen różnych, sprzecznych emocji. Byłem zdenerwowany, szczęśliwy, miałem ochotę płakać oraz krzyczeć, a to tylko przez jedną wiadomość. Telefon ze szpitala rozbudził mnie porządnie i nie potrzebowałem śniadania czy porannej kawy. Nie zdążyłem nawet się odpowiednio ubrać, założyłem tylko sportowe buty oraz bluzę na to co miałem na sobie, nie czekając nawet na przyjaciółkę, która ledwo co za mną wybiegła, krzycząc moje imię i jako jedyna pamiętając o zamknięciu mieszkania.- Jeśli my wpadniemy teraz pod samochód, to nie pomożesz Harry'emu, tylko jeszcze bardziej mu zaszkodzisz.
 Na jej słowa oprzytomniałem i mój przyspieszony oddech zaczął się wyrównywać. Zamrugałem kilkakrotnie, patrząc na sygnalizację i ludzi przechodzących przez przejście. Miała rację, jeśli będę naginał przepisy, to wyrządzę sobie szkodę i przy okazji zranię tym mojego męża.
 - Tak, tak, będę jechał spokojnie.- westchnąłem, spoglądając na zmieniające się światła. Wcisnąłem sprzęgło oraz zmieniłem bieg, jednak nie mogłem ruszyć, bo ktoś przede mną nadal stał w miejscu. Negatywne emocje powróciły, a ja zacząłem uderzać dłońmi w kierownicę, uruchamiając klakson.- Czy ona własnie sobie maluje usta?!- warknąłem. Rosie głośno westchnęła, zapadając się w fotel, gdy ruszyłem z piskiem opon, aby szybciej znaleźć się na miejscu.
 - Zanim wejdziemy do sali, zaparzę ci melisę. Ty rozszarpiesz tam kogoś.- powiedziała, zakładając ręce na piersi. Spojrzałem na nią kątem oka, jednak nie zwracałem uwagi na jej kąśliwe uwagi. W głowie miałem jedną myśl - jak najszybciej do Harry'ego.- Kto ci w ogóle dał prawo jazdy? Tutaj jeździ się po prawej stronie. Louis!- pisnęła, gdy podczas wyprzedzania w ostatniej chwili zjechałem na odpowiedni pas. Zacisnąłem dłonie mocniej, serce biło mi jak oszalałe.
 - Właściwie to robiłem je jeszcze w Wielkiej Brytanii, więc tam jeździ się po lewej stronie.- mruknąłem, skręcając w prawo. Ostatnia prosta prowadząca do szpitala...- A jeśli nie przestaniesz mi zwracać uwagi, to naprawdę wjadę pod samochód. W tej chwili myślę o moim mężu i nie rozumiesz tego, co czuję.- powiedziałem, nie do końca zastanawiając się nad moimi słowami.
 - Nie bądź skurwielem. Myślisz, że ja się o niego nie martwię? Że nie chcę go zobaczyć? Jest dla mnie jak brat, był przy mnie, gdy spotkały mnie najgorsze rzeczy. Więc mówiąc, że nie wiem, co czujesz, mylisz się.- powiedziała. Spojrzałem na nią, jej oczy były zaszklone, a warga niebezpiecznie drżała.- I mówię ci to po raz kolejny podczas tej podróży, że jeśli zrobisz nam krzywdę, zaszkodzisz nie tylko sobie, ale też i jemu. No i nie zapominajmy o Lucy i Luke'u, którzy nie mogą się doczekać, aż z wami zamieszkają. Nie żebym upominała się o swoje, ale jeśli mnie też byś zabił, to mam córkę, którą nie każdy by się zajął, bo jest chora.- dokończyła, a po jej policzku spłynęła pierwsza łza, którą szybko otarła, udając, że ją to nie ruszyło. Wjechałem na parking, zatrzymując samochód. Szatynka się już nie odzywała do mnie, naciągając rękawy swojego swetra.
 - Rose... Rosie, ja przepraszam. Ja nie myślę teraz logicznie. Wybacz mi.- powiedziałem, jednak dziewczyna wysiadła z mojego samochodu bez słowa, w dodatku z impetem trzaskając drzwiami. Pokręciłem głową, rozumiejąc swój błąd. Wyciągnąłem kluczyki ze stacyjki i tym razem trochę wolniej udałem się w stronę szpitala, nie zamieniając ani jednego słowa z przyjaciółką. Wjeżdżając na górę, moje serce prawie podskoczyło mi do gardła, bałem się po telefonie od lekarza, który...
 - Panie Tomlinson, proszę usiąść...- usłyszałem głos pielęgniarki, gdy tylko drzwi się rozsunęły. Harry stał na korytarzu i patrzył na nią rozeźlony, jakby powiedziała coś, co go uraziło.- Nie jest pan jeszcze w pełni zdrowy!
 - No to co z tego?- zapytał, odwracając się w moją stronę. Gdy tylko mnie zauważył na jego twarzy pojawił się wielki uśmiech. Oczy mi się zaszkliły, bo mój Harry wrócił. Był tutaj ze mną, zdrowy, świadomy, przytomny. Zacząłem biec w jego stronę, aby jak najszybciej wpaść w jego ramiona, jednak będąc już blisko niego, zatrzymałem się. Popatrzyłem na zdezorientowanego Harry'ego, który mi się przyglądał, jakby nie widział mnie co najmniej wieczność.
 - Boję się, że jak cię przytulę, to będzie cię bolało.- szepnąłem. Mówiłem zgodnie z prawdą. Wyglądał tak krucho, blady, zmęczony i jeszcze trochę kulał na prawą nogę, więc każdy najmniejszy dotyk mógłby go uszkodzić. Jednak Harry nie przejął się moimi słowami i mocno mnie objął, nie zważając na swoje uszkodzenia. Od razu odwzajemniłem uścisk, wtulając się w jego ciało, które jak zawsze idealnie się wpasowało we mnie.- Hazz, nie boli cię to?- spytałem, gdy chwilę trwaliśmy w tak mocnym uścisku.
 - Boli, ale to jest nie ważne. Jesteś tu, Louis, jesteś...- mój mąż zaczął płakać, a ja nie potrafiłem robić nic innego, niż po prostu być przy nim. Głos uwiązł mi w gardle, ale ogromnie się cieszyłem, że miałem go z powrotem przy sobie.- To było tak dziwne, Louis. Ja, ja pamiętam te światła, jak ten samochód na mnie jechał, na nas... Lou, a potem była tylko ciemność i tylko czasem słyszałem twój głos. Tylko twój głos mnie utrzymywał przy życiu...
 - Shh, Harry, chodź, pójdziemy do sali, położysz się.- powiedziałem, nie będąc gotowym na słowa, które chciał mi przekazać. Jednak on nadal uparcie stał, wtulając się we mnie i zaciskając dłonie na mojej bluzie.
 - Mieliśmy poznać bliźnięta... Jechałem do nich, co z nimi? Lou, ja miałem wrażenie, jakby tu były dzieci, ale to przecież niemożliwe, to był sen, tak? To był sen, ale my nadal możemy być rodziną?- zaczął panikować. Odsunąłem się od niego, bo bredził od rzeczy, ale to mógł być jeden ze skutków ubocznych wypadku i tej śpiączki.
 - Harry, powiem ci wszystko, tylko błagam, chodźmy do sali.- westchnąłem, na co mój mąż niechętnie przystał. Złapałem jego dłoń, splatając nasze palce i powoli ruszyliśmy do sali, uważając na jego nogę, która cały czas była w trakcie rehabilitacji. Hazz usiadł na łóżku, opierając się o poduszkę, a ja zająłem miejsce tuż obok niego. Nawet nie zauważyłem, gdy Rosie weszła do pokoju, stając obok okna i przyglądając nam się z bladym uśmiechem.
 - Bliźniaki. Louis, co z nimi? Czy ja nic nie zepsułem przez mój wypadek?
 - Harry! Po pierwsze nie mów tak, że cokolwiek zepsułeś. To nie była ani twoja wina, ani Viv, ponieważ to ktoś w was wjechał.- wytłumaczyłem mu, łapiąc jego dłoń.- I wszystko dobrze, będziemy mogli je adoptować, nawet były tutaj... Lucy zostawiła ci tego misia.- wskazałem na pluszaka, który leżał na poduszce. Wzrok Harry'ego spoczął na maskotce, na co mimowolnie się uśmiechnąłem.
 - Cholera, ja nie wiem, co się ze mną dzieje, Louis. Mam wrażenie, jakbym wszystkiego się bał, ale chyba najbardziej tego, że znowu coś może nas rozdzielić.- powiedział w końcu Harry. Przybliżyłem się do niego, aby spojrzeć prosto w jego zlęknione oczy.
 - Nie bój się, bo najważniejsze, że jesteśmy wreszcie razem. Teraz wszystko będzie łatwiejsze.- mruknąłem i pochyliłem się, aby pocałować mojego męża. Starałem się być delikatny, aby nie zrobić mu krzywdy, jednak tęsknota była zbyt silna i chwilę później Harry przyciągnął mnie bliżej siebie. Nasze usta idealnie ze sobą współgrały, a ja mogłem wreszcie poczuć pełne usta Harry'ego na swoich. Gdy tylko odsunęliśmy się od siebie, szepnąłem:
 - Kocham cię.
 - Ja ciebie też.- odpowiedział, znowu splatając nasze palce. Odwrócił swój wzrok na Rosie.- Zostałaś tutaj od wypadku?
 - Nie, przyleciałam kilka dni temu, bo Louis był w totalnej rozsypce. Za długo cię z nim nie było.- powiedziała, przybliżając się do nas. Popatrzyłem na nią przepraszająco. Ona poświęciła się dla mnie, a ja tak ją zraniłem.- Jesteś świadomy tego, ile się nie wybudzałeś ze śpiączki? I skąd właściwie wiesz, co się stało?
 - Te najważniejsze rzeczy powiedziały mi pielęgniarki przed waszym przyjazdem. Nie chciałem im wierzyć, gdy powiedziały mi, że byłem sześć tygodni w takim stanie, ale jak tylko zobaczyłem datę, natychmiast oprzytomniałem. Vivienne ze mną jechała, prawda? Jak ona się czuje?
 Wymieniłem z Rosie spojrzenie, nie wiedząc, co mogłem powiedzieć Harry'emu, a co zachować na kolejne dni, aby nie doznał szoku. Pogłaskałem jego policzek, zapewniając go, że było z nią lepiej i była już z Zaynem w Brazylii. Harry ucieszył się, ale chwilę później zaczął ziewać. Rosie powiedziała, że zejdzie już do samochodu, dając Harry'emu chwilę na odpoczynek.
 - Kochanie, co się właściwie działo z tobą przez te tygodnie?- zapytałem, gdy kładł się już pod kołdrą. Poprawiłem jego włosy, gdy zmrużył oczy, zastanawiając się nad odpowiedzią.
 - Wszystko i nic. Nie wiedziałem, co jest prawdą, a co tylko działo się w mojej głowie. Przez chwilę w mojej głowie trwała walka, czy to wszystko między nami się zdarzyło, czy było tylko wymysłem mojej wyobraźni i obudzę się jako szesnastolatek. Codziennie do mnie wracały wspomnienia, nie wiem właściwie z jakiego konkretnego powodu...
 - Codziennie oglądałeś albumy ze zdjęciami. Jakbyś chciał sobie wszystko przypomnieć.- przerwałem mu.- Odpocznij, przyjadę jeszcze popołudniu.- pochyliłem się, aby pocałować go. Harry znowu ziewnął i zamknął oczy. Momentalnie jego oddech stał się równomierny, a ciche chrapanie wydobywało się z jego ust. Uśmiechnąłem się, wychodząc z sali.

~*~

 - Vivienne?- powiedziałem, przystawiając telefon do ucha. Dziewczyna odebrała dość szybko, trzymając pewnie telefon przy sobie. Wyszedłem z kuchni, kierując się do salonu, gdzie była moja druga z przyjaciółek. - Jak się czujesz?
 - W porządku. Trochę mi niedobrze, mam nudności, ale to chyba normalne. Dla mojego dziecka mogę się z tym męczyć nawet do czterdziestego tygodnia.- usłyszałem jej krótki śmiech w słuchawce, jednak był on przepełniony bólem i smutkiem. Nie wiedziałem, co mogło być przyczyną jej cierpienia, ale byłem pewien tego, że nadal miała wyrzuty sumienia po wypadku,
 - Tylko, żebyś dbała o siebie. I odpoczywała.- dodałem, siadając na kanapie. Rosie oglądała telewizję i obserwowała mnie uważnie. Miała na sobie ten sam sweter, co rano, gdy jechaliśmy do Harry'ego. Opatuliła się nim cała, prawie pod nim znikając, wyglądała jak mała dziewczynka, w dodatku miała zrobionego kucyka na środku głowy.- Muszę ci coś powiedzieć.- dodałem po chwili zamyślenia się, zapominając, że rozmawiam z Viv i miałem jej przekazać dobrą wiadomość.
 - Ja chyba tobie też... Ale ty mów pierwszy.
 - Harry się obudził.- odezwałem się, po czym w słuchawce nastąpiła cisza. Vivienne dłuższy czas się nie odzywała, zanim usłyszałem jej głośne westchnienie i płacz. Wzdrygnąłem się, nie mogąc jej pomóc z tej odległości, jednak łzy przyjaciółki działały na mnie jak płachta na byka.
 - O Boże, Lou. To świetnie. T-tak się o niego martwiliśmy. J-ja się b-bałam, że przeze mnie się już nie wybudzi, albo wystąpią jakieś komplikacje...- zaczęła się jąkać. Próbowałem ją uciszyć, jednak szlochała tak długo, aż Zayn nie przyszedł i jej nie przytulił. Zachowywała się trochę dziwnie, ale zgoniłem to wszystko na hormony, które władały jej organizmem. Opanowanie się trwało tylko chwilę, kiedy ja siedziałem w ciszy, a ona się uspokajała i dopiero wtedy mogła dalej ze mną rozmawiać.- Przepraszam, nie powinnam się tak rozklejać.
 - Nic się nie stało, Viv. Mówię ci po raz setny, że to nie twoja wina.- powiedziałem. Uśmiechnąłem się blado, chociaż ona nie mogła tego zauważyć.- Co chciałaś mi powiedzieć?
 - To... to nie ważne, Louis. Ciesz się Harrym, jego zdrowiem i tym, że znów jesteście razem. Do usłyszenia.- dodała i rozłączyła się, zanim zdążyłem jej cokolwiek odpowiedzieć. Zmarszczyłem czoło, odrzucając mój telefon na stolik. Popatrzyłem się na Rosie, która podniosła swój kubek z herbatą i nie zwracała na mnie uwagi.
 - Jestem skurwielem, nie powinienem się tak odzywać, zwłaszcza do mojej przyjaciółki. Wiem, ile wycierpiałaś, że Harry ci pomógł, że jesteście jak rodzeństwo. I ty przeżywałaś to równie mocno jak ja. Przepraszam.- powiedziałem na jednym wydechu, przysuwając się do niej i obejmując. Szatynka tylko westchnęła i położyła głowę na moim ramieniu.
 - Wybaczam ci, ale nigdy nie wątp w to, że ktoś cierpi mniej od ciebie.- powiedziała, cmokając mnie w czoło.- Jestem tak szczęśliwa, że jest już z nami. Będę mogła wrócić do Teddy i Nialla, zostawiając was samych.
 - Dziękuję ci za wszystko, co dla nas zrobiłaś Rosie. Jesteś wspaniała.- powiedziałem. Trwaliśmy chwilę w takim uścisku, gdy powoli zacząłem odpływać z wrażeń tego dnia.
 Wszystko zmierzało w dobrą stronę.

~*~

 Po południu pojechałem drugi raz do Harry'ego, rozmawiałem z nim i pomogłem mu wziąć prysznic. Parę razy zachowywał się dziwnie, jakby majaczył, gadał od rzeczy, ale wiedziałem, że mógł jeszcze wspominać wypadek. To było normalne, a w tamtym momencie liczyło się to, że był w pełni świadomy i pamiętał wszystko. Nie obyło się bez pocałunków, tych delikatnych i tych pełnych tęsknoty. Trzymaliśmy się za ręce, patrzyłem mu w oczy i czułem się bezpieczniej, gdy miałem go obok.
 Wieczorem wróciłem do domu, o wiele szczęśliwszy niż przez kilka ostatnich tygodni. Spokojniejszy, ale też odczuwałem zmęczenie i potrzebowałem snu. Musiałem się wyspać za te wszystkie bezsenne noce, które mi się przytrafiły.
 Kładąc się do łóżka sięgnąłem po telefon, odczytując wiadomość od Harry'ego - brakowało mi ich tak bardzo, jeszcze trochę, a odzwyczaiłbym się od nich.
 "Tak bardzo chcę być w naszym domu :( "
 Uśmiechnąłem się, wystukując odpowiedź na klawiaturze. Przeczytałem ją parę razy, zanim kliknąłem "WYŚLIJ". Odłożyłem telefon i przyłożyłem głowę do poduszki, aby jak najszybciej pójść spać. W głowie jednak miałem słowa, które wysłałem Harry'emu:
 "Mój dom jest tam, gdzie ty jesteś x"

piątek, 13 maja 2016

Rozdział 5

 - Dziękuję ci, Rosie, że przyleciałaś. Nie poradziłbym sobie bez twojej pomocy.- powiedziałem, tuląc drobną szatynkę do siebie. Dziewczyna zaśmiała się, obejmując mnie i kładąc swoje torby w korytarzu. Miała zostać u mnie tydzień, aby pomóc mi trochę się uspokoić, a także spędzić ze mną czas, bo życie w samotności było najgorsze w tym wszystkim. Nie chciałem fatygować Vivienne, bo i tak była przemęczona, nadal martwiła się Harrym, a to nie służyło jej nienarodzonemu dziecku. Musiała się oszczędzać, póki był najgorszy dla niej okres.
 - Hej, Lou, nie ma sprawy. Wiesz, że dla was wszystko. Harry pomógł mi wiele w życiu i jestem mu za to wdzięczna.- stwierdziła, zdejmując kurtkę. Wziąłem jej rzeczy, zanosząc do pokoju gościnnego dwie walizki. Naprawdę aż tyle było potrzebne jednej kobiecie na tydzień? Wróciłem do salonu, gdzie czekała na mnie Rosie.
 - Czemu bez Nialla?- zapytałem, uśmiechając się blado. Dziewczyna tylko westchnęła, opowiadając, że ma duży projekt do gazety, że Teddy chciała zostać. Mówiła, mówiła, a ja słuchałem, uśmiechając się. W pewnym momencie westchnęła, odkładając kolejną filiżankę herbaty, którą jej zrobiłem, patrząc na mnie i gładząc moją nogę.
 - Louis. Jak się czuje Harry?- zapytała, a w moich oczach momentalnie zebrały się łzy. Co miałem powiedzieć? Wczoraj minęło sześć tygodni od wypadku, a jego stan minimalnie się poprawił. Nadal odzywał się półsłówkami, zachowywał się jak dziecko i nie rozumiał tego, co działo się wokół niego. Westchnąłem, opierając głowę na ramieniu dziewczyny.
 - Jest nie najlepiej. Martwię się, cholernie się martwię i przede wszystkim tęsknię. Chciałbym, aby mój mąż już wrócił. Jeśli do końca marca nie wyjdzie ze śpiączki, zostanie przeniesiony do specjalnej kliniki.- Rosie zakryła usta dłonią, nie dowierzając moim słowom. Sam chciałem w to wszystko nie wierzyć, bo prawda była zbyt bolesna. Jednak musiałem się z nią zmierzyć.
 - Ale... Ale przecież to za kilka dni, Lou. Dobra, nie myślmy o tym. Jutro dzieciaki mają poznać Harry'ego, tak?- dodała, ocierając pojedynczą łzę. Wziąłem głęboki oddech, starając się skupić na tym, co najważniejsze.
 - Tak, obiecałem im. Nie mogą się już doczekać. Jestem w nich całkowicie zakochany i mam nadzieję, że Harry też je pokocha, jak tylko dojdzie do siebie.

~*~

 - Louis, daleko jeszcze?- zapytała Lucy, zakładając ręce na siebie i wyglądając przez szybę. Spojrzałem w lusterko, aby obserwować blondynkę. Chciałem jej odpowiedzieć, gdy nagle Luke pociągnął ją za jeden z warkoczyków, na co ta pisnęła.
 - Nie marudź.- powiedział, a ja jęknąłem. Spojrzałem przerażony na Rosie, która siedziała obok mnie, chichocząc. Wysłałem jej nieme "pomocy", a ta odwróciła się i zaczęła ich uspokajać. Jak zwykle były korki, a przed nami ponad pół godziny drogi.
 - A teraz daleko?- odezwała się dziewczynka. Jęknąłem, ale nie odpowiedziałem. To samo pytanie padło jeszcze kilka razy, jednak nie odzywałem się już na ten temat. Podjechaliśmy po szpital dość szybko, chociaż dzieciom dłużyła się podróż. One ekscytowały się poznaniem Harry'ego i nie mogły zająć się niczym innym. Ja pomogłem wysiąść Lucy, a Rosie pomogła Luke'owi. Złapałem bliźniaki za rączki, podążając w stronę ogromnych drzwi, a potem do windy, aby jak najszybciej zobaczyć mojego męża. Powoli zaczynałem się stresować.
 Wjechaliśmy we czwórkę na piętro, gdzie był mój mąż. Lucy trzymała Misia Roberta i przytulała się do mojego boku, a Luke dziarsko szedł krok przede mną, rozglądając się dookoła i szukając odpowiedniej sali. W końcu zatrzymał się, odwracając swój wzrok na mnie.
 - Louis, to jest Harry?- zapytał, stojąc przy drzwiach jednej z sal. Uśmiechnąłem się, patrząc w jego błękitne oczy. Pokiwałem głową, wchodząc z nimi do środka, gdzie mój mąż po raz kolejny oglądał ten sam album. Pielęgniarki nie rozumiały tego, że jak kończył oglądać zdjęcia, to przewijał strony na początek i patrzył na nie znowu, czasami nawet sześć razy dziennie. Ja jednak to rozumiałem. Od zawsze jego pasją była fotografia, a gdy jego mózg spał, nie zapomniał o tym.
 - Cześć, kochanie.- powiedziałem, a mój mąż podniósł głowę. Zamknął album i patrzył na mnie i na bliźniaki. Rosie stała z boku, nie przeszkadzając nam w spotkaniu.- Poznaj Lucy i Luke'a.
 - Hej, Harry.- odezwali się. Dziewczynka wtuliła się mocniej we mnie, gdy Harry spojrzał na nią swoim nieobecnym wzrokiem, a Lucas natychmiast wskoczył na łóżko obok mojego męża. Przygryzłem wargę na ich różnorodną reakcję.
 - Mam dla ciebie laurkę.- powiedział chłopiec, ściągając swój mały, błękitny plecaczek. Wyciągnął coś ze środka i podał Loczkowi (któremu właściwie włosy się już tylko falowały) złożoną kartkę. Harry długo po nią nie sięgał, więc wystraszyłem się, że Luke będzie przygaszony. Jednak mój mąż w końcu wziął podarunek od chłopca i mu się przyglądał. Lucy westchnęła, przerzucając swoje długie warkocze na plecy i też sięgnęła do swojego plecaka, który natomiast był koloru pomarańczowego. Podeszła do Harry'ego, pokazując mu kartkę podobną do tej, jaką zrobił jej bliźniak.
 - Rodzina.- powiedział Harry, kładąc obie laurki na swoich kolanach. Nie wiedząc, o co mu chodziło, stanąłem za nim i popatrzyłem na rysunki od bliźniaków. Uśmiechnąłem się, a cały stres zniknął. Oboje narysowali naszą czwórkę, a na górze napisali "Rodzina" (zakładam, że któraś z opiekunek im to napisała). Pogłaskałem ich po głowach. Rosie podeszła do nas, patrząc na obrazki i uśmiechnęła się szeroko.
 - Aw, to jest takie słodkie.- stwierdziła.- Idę po kawę, przynieść ci?- zapytała, na co pokiwałem głową. Dziewczyna wyszła, a ja usiadłem na krześle. Bliźniaki siedziały na łóżku, podczas gdy Harry wziąć przyglądał się laurkom.
 - Nie mogę się doczekać, aż z wami zamieszamy.- odezwała się niepewnie Lucy. Przytuliła do siebie Misia Roberta, patrząc na mnie.
 - Też nie mogę się tego doczekać.
 Dzieciaki zaczęły się rozkręcać, opowiadając Harry'emu różne historię, a ten słuchał ich, obserwując ich ze zmarszczonymi brwiami. Próbował nadążyć za ich piskliwymi głosikami i przekrzykiwaniem się. Lucy w pewnym momencie ściągnęła buty, wchodząc na łóżko mojego męża i stanęła za nim, aby poczesać jego włosy. Hazz jak zwykle delikatnie się kołysał podczas tego oraz uśmiechał. Luke bawił się telefonem Harry'ego, grając w jedną z gier, a ja opierałem się o ramię Rosie, obserwując ich z radością.
 - Pobiłem rekord!- zawołał, unosząc ręce do góry. Lucy zerwała się, aby spojrzeć na ekran, to samo zrobił Harry. Zachowywał się, jakby był w ich wieku, gdy tak na nich patrzyłem, ale nie mogłem go za to winić. Najgorsze w tym wszystkim było, że poprawa była minimalna, a on nadal się nie budził.
 Dzieci bawiły się w najlepszy z Harrym, który pozwalał im na wszystko. Lucy, która założyła mu koronę i wpinała mu spinki, kokardki, wsuwki, była prze szczęśliwa. Luke oglądał zdjęcia Harry'ego i ciągle opowiadał historie o różnych dzieciach. Siedziały, rozmawiały, bawiły się, czasem nawet ja do nich podchodziłem, przerywając swoją rozmowę z Rosie, jednak zbliżała się druga po południu, a na trzecią mieli wrócić do ośrodka. Spojrzałem się na szatynkę, która siedziała obok okna. Ta kiwnęła głową, podnosząc się i biorąc swoją torbę.
 - Chyba będziemy musieli niedługo jechać.- powiedziała Rosie. Bliźniaki zaczęły marudzić, jednak zeszły z łóżka Harry'ego, wkładając swoje plecaki. Stanęły obok siebie, patrząc na mnie.
 - Nie jedziesz?- zapytał Luke. Pokręciłem głową, kucając, żeby spojrzeć w ich duże oczy.- Kiedy przyjedziesz?
 - Jutro się spotkamy. Tylko mam dużo pracy, więc pójdziemy tylko na gofry, dobrze?
 - A Harry?- Lucy wskazała na mojego męża. Była nim zachwycona. A może jego włosami? Kto wie. Najważniejsze było to, że go polubili. Westchnąłem, przytulając ją do siebie.
 - Lucille, Harry musi jeszcze zostać w szpitalu. Teraz pojedziecie z ciocią Rosie, a ja zajmę się Harrym.- powiedziałem. Lucy i Luke pokiwali głowami i poszli za szatynką w stronę drzwi. Podniosłem się i w ostatniej chwili zobaczyłem, że dziewczynka zostawiła swojego pluszaka.- Lucy! Miś Robert!
 Blondyneczka odwróciła się i spojrzała na misia, którego trzymałem w dłoni. Puściła rękę Rosie i podbiegła do mnie. Zabrała pluszaka ode mnie i mocno go przytuliła. Po chwili znów wskoczyła na łóżko i popatrzyła na Harry'ego.
 - Zajmuj się nim. Jak wyjdziesz ze szpitala, to mi go oddasz.- powiedziała, kładąc mu go na kolanach. Chwilę później pobiegła z z powrotem do mojej przyjaciółki, machając mi na pożegnanie. Uśmiechnąłem się i przytuliłem mojego męża, całując czubek jego głowy.
 - Czy my kiedykolwiek będziemy normalni?

~*~

 Następnego dnia poszedłem z dziećmi na gofry, tak jak im obiecałem. Oczywiście nie obyło się bez kłótni, która polewa jest lepsza, bo Luke wybrał karmelową, a Lucy wiśniową i w pewnym momencie zaczęli w siebie rzucać drażetkami, które też tam były.
 Dzisiaj siedziałem długo w biurze, nadrabiając papierkową robotę, więc wróciłem późno do domu. Rosie ugotowała nam coś na kolację, za co byłem jej ogromnie wdzięczny. Później ona rozmawiała na skype z Niallem oraz Teddy, obiecując, że wróci do nich jak najszybciej. Nie chciałem im przeszkadzać, więc poszedłem pod prysznic. Tam dopadła mnie nostalgia. Tęskniłem za Harrym, który byłby obok mnie i dotykałby mnie, mówił, jak bardzo mnie kocha, śmiałby się głośno, chodził po domu, poprawiając ułożenie zdjęć. Może to było głupie, bo on nadal był, nie umarł, po prostu chorował, jednak moje życie tak się przez niego zmieniło, że nie potrafiłem już normalnie funkcjonować, gdy nie było go tutaj.
 Spędziłem pod prysznicem prawie trzydzieści minut. Gdy wychodziłem, usłyszałem jak Rosie śpiewa coś dla Teddy, a Niall chwali ją za piękny głos, mówiąc, że tęskni. Łzy zebrały mi się w oczach, bo ja też tęskniłem. Też chciałem śpiewać dla Harry'ego. Też chciałem dzielić się radością wraz z nim z powodu adopcji. Chciałem, żeby było zwyczajnie. Poszedłem do siebie do sypialni, do naszej sypialni, w której spałem na razie sam i od razu położyłem się do łóżka.
 Ta noc dłużyła się niemiłosiernie. Nie żeby każda poprzednia się nie dłużyła, ale ta była wyjątkowa męcząca, jakby zwiastowała coś okropnego. Jednak nie chciałem o tym myśleć, próbowałem na wszystkie sposoby usnąć.
 Nie było mi to dane.
 Tej nocy obserwowałem sufit, przypominając sobie wszystkie nasze problemy, wszystkie trudności, jakie musieliśmy pokonać. Ile razy myślałem o tym, żeby chociaż przez chwilę w moim życiu zapanowała rutyna? W tej chwili właśnie tak było. Tylko ta rutyna była tak bolesna, że raniła moje serce, tnąc je na miliony kawałeczków. Harry był, a go nie było. Przekręcałem się z boku na bok, słuchając jak krople deszczu zaczynają uderzać o szybę.
 Harry zawsze bał się spać samotnie, miał przy sobie siostrę, gdy był młodszy, potem pluszaka, którego chował, aby nikt go nie zauważył. Kiedy poznał mnie, ja stałem się jego odskocznią, jego bezpieczeństwem, przy mnie się nie bał usypiać. Jednak teraz, gdy przyszło mi spać w pustym łóżku, lęki z ciemności zaczynały wychodzić do wierzchu. Wszystkie najgorsze myśli, które kryły się na dnie, przychodziły właśnie nocą, kiedy dookoła było ciemno, cicho oraz samotnie.
 Deszcz nasilił się, a pokój przeszyło rażące światło - pierwsze błyskawice pojawiły się na niebie. Od razu pomyślałem o Lucy, która panicznie bała się burzy, grzmotów i błyskawic. Kochała deszcz, równie mocno nienawidząc wyładowań elektrycznych, które mu towarzyszyły nie raz. Odwróciłem się po raz kolejny, zaciskając zęby. Chwilę później usłyszałem kroki na korytarzu i otwieranie drzwi.
 - Mogę?- usłyszałem szept Rosie. Nie odpowiedziałem, jednak szatynka wykorzystała okazję, kładąc się obok mnie i przyciskając się do moich pleców.- Wiem, że się smucisz.
 - Jak to odkryłaś?- zapytałem retorycznie. Ona objęła mnie jeszcze mocniej, chociaż to musiało dość śmiesznie wyglądać dla osoby trzeciej. Kobieta niższa ode mnie o prawie piętnaście centymetrów, drobna, czasem przypominająca nastolatkę, a nie dorosłą, dojrzałą osobę, właśnie była dużą łyżeczką i próbowała mnie to pocieszyć.
 - Zgadłam.
 - Rosie, ja nie wiem, co robić... Ja ostatnio się dziwnie zachowuje, ja nie umiem żyć bez Harry'ego. Ja nie chcę bez niego żyć. Czemu to tak długo trwa? Czemu już nie może to wrócić do normalności?- zacząłem płakać, czując głowę Rosie na moich łopatkach. Próbowałem się skulić, aby zniknąć, aby mnie już to nie było. Jednak tak się nie dało, nadal byłem w moim łóżku, deszcz nadal padał, a obok mnie zamiast Harry'ego była moja przyjaciółka.
 - Lou, będzie dobrze. Naprawdę będzie dobrze.- powiedziała, a ja nie miałem już siły jej odpowiadać. Bo nie zawsze kończyło się dobrze. Nie zawsze, ale może w naszym przypadku tak będzie? Marne słowa pocieszenia, które znajdą swój byt w rzeczywistości.
 Usnąłem pogrążony w swoich myślach, śpiąc niespokojnie w ramionach przyjaciółki. Budząc się rano, nie było jej już obok mnie, a mnie zajęło dobrych kilka sekund zanim przypomniałem sobie, jaki mieliśmy dzień tygodnia.
 - Dobra, czwartek.- mruknąłem, podnosząc się. Dzisiaj pracowałem w domu, więc ubrałem się w najzwyklejsze ubrania, nie martwiąc się o garnitur. Zszedłem do kuchni, gdzie czekała Rosie z kubkiem kawy. Uśmiechnąłem się do niej.- Dziękuję, że do mnie wczoraj przyszłaś.
 - Do usług.- odpowiedziała, podając mi talerz z kanapkami. Sięgnąłem po jedną z nich, gdy zaczął dzwonić mój telefon. Odebrałem go, nie patrząc nawet, kto dzwonił.
 - Słucham?- spytałem, przegryzając kanapkę. Przez chwilę w słuchawce była cisza. Zmarszczyłem brwi, patrząc na Rosie.- Halo?
 - Panie Tomlinson, tutaj doktor Shaw, niech pan jak najszybciej przyjedzie do szpitala, pański mąż, on...
***
a/n.: Jestem tak cholernie dumna z Harry'ego, że obciął włosy i oddał je na fundacje, bo sama zapuszczam od dwóch lat i po studniówce chcę oddać (zapuszczam do pasa, żeby oddać ich jak najwięcej), a z drugiej strony to tak boli, bo byłam zakochana w jego długich włosach.
Wasza Lucy x

piątek, 29 kwietnia 2016

Rozdział 4

 Medycyna to najbardziej skomplikowana nauka, jaką mógł poznać ten świat. Podziwiam każdego człowieka, który zdecydował się, aby zostać lekarzem, pielęgniarką, analitykiem medycznym, a nawet zwykłym salowym, bo oglądanie codziennie śmierci, bólu, cierpienia, to nie było to, na co każdy był przygotowany psychicznie w swoim życiu. Jednak praca w szpitalu, laboratorium, w gabinecie lekarskim ma swoje plusy. Każdego dnia widzisz postępy u swoich pacjentów, jak starają się, aby odzyskać zdrowie. Obserwujesz radość w oczach rodziny, którzy modlili się, błagali o to, aby najbliżsi odzyskali poprzedni stan i rzeczywiście funkcjonują tak jak dawniej. Praca w służbie zdrowia jest najbardziej niewdzięczną jak i najwspanialszą pracą, jaką człowiek mógł poznać na tym świecie.
 Od lekarzy uczymy się najwięcej. Zawsze myślałem, że oni znają się na tych swoich skomplikowanych, medycznych rzeczach, typu operacje, wady, usypianie - ale nie, myliłem się. Spędzając ostatnie trzy tygodnie w szpitalu, ludzie ze służby zdrowia doradzali mi bardzo dużo i to były bardzo praktyczne, codzienne porady. Mówili mi, abym słuchał dużo muzyki, żeby się relaksować. Pić dużo wody, aby nie odwodnić się, kiedy płaczę, w dodatku to mnie będzie odprężać.
 Dowiedziałem się też, że śpiączka to nie tylko leżenie i spanie. Człowiek może być obudzony, może mieć otworzone oczy, może sam jeść, siedzieć, wstawać. Jednak jego mózg śpi, a osoba zachowuje się trochę jak roślina lub małe dziecko. Nie do końca poznaje najbliższych, nie odzywa się, nie potrafi kontrolować swoje ruchy, koordynować swoim ciałem. Zupełnie jak Harry teraz. W pierwszej chwili, gdy lekarz mi o tym powiedział, nie uwierzyłem. Zaśmiałem mu się prosto w twarz, bo hej, mój ukochany przecież otworzył oczy, żył, było wszystko w porządku. Ale to nic nie dało. Harry spał. Był obudzony, ale spał, czyż to nie paradoks?
 Kolejną bardzo mądrą rzeczą, którą doradzili mi lekarze, było czytanie oraz śpiewanie. Miałem czytań Harry'emu oraz grać dla niego na gitarze, aby przyspieszyć jego obudzenie się. Rzeczywiście to pomagało. Z każdym dniem było lepiej, uśmiechał się, widząc mnie, reagował na moje słowa, chociaż musiałem traktować go jak dziecko, łapał mnie za rękę, przekrzywiał głowę, dając mi znak, że mnie słucha, ostatnio nawet zaczął wypowiadać "Lou". Rehabilitacja oraz spędzanie czasu ze mną pomagało. Jednak bolał mnie brak mojego męża obok mnie. Zasypianie samemu, budzenie się w pustym łóżku, fakt, że nie mam dla kogo przygotować śniadania, ani nikt nie przygotowuje go dla mnie. Wynająłem gosposię, która musiała pomóc mi bałagan. Nie poradziłbym sobie sam i zarósłbym w brudzie, gdyby nie jej codzienne sprzątanie. Nie miałem po prostu na to czasu i czasem dziwiłem się, że pamiętałem o tym, aby się ubrać i ogolić (dobra, czasem zapominałem się ogolić i przychodziłem z kilkudniowym zarostem, ale nikomu to nie przeszkadzało). Oprócz codziennych wizyt w szpitalu, pracy w biurze, pojawianie się w różnych fundacjach, odwoływaniem sesji Harry'ego i przekładaniem ich, spotykałem się też z bliźniakami, żeby zyskać ich zaufanie, ani nie stracić okazji do adopcji. Nie mogłem się załamać, bo wiedziałem, że Harry by mi na to nie pozwolił. On był moją siłą i wsparciem w tej trudnej sytuacji.
 Lucy i Luke byli przeuroczymi, blond aniołkami, czasem rozrabiającymi, ale z radością reagowali na każdą moją wizytę. Piszczeli głośno "Louis!", widząc mnie i rzucali się prosto w moje ramiona, domagając się podniesienia ich. Te dwa urwisy były moją nadzieją, że jeszcze wszystko skończy się dobrze i stworzymy prawdziwą rodzinę. Czy je pokochałem? Od pierwszej chwili. Dla Lucy mogłem być księżniczką Luizą, która przychodzi na pyszne podwieczorki oraz pije tylko zieloną herbatę z jedną kostką cukru, a dla Luke'a zmieniałem się w strasznego potwora, który chce zburzyć całe miasto, a on jako superbohater musi je uratować. Opowiadałem im o Harrym, byli bardzo ciekawi go, nie mogli też doczekać się spotkania. Mówiłem im o moich braciach, mojej mamie, kupowałem im ciastka, które jedliśmy w tajemnicy przed panią kierownik, zabrałem je do naleśnikarni, do cukierni (wzięliśmy babeczki w kształcie maskotek z Ulicy Sezamkowej), czułem się przy nich naprawdę dobrze, a dzieci czuły się dobrze przy mnie. Robiłem to wszystko tylko po to, aby wrócić do pustego domu, osunąć się po ścianie i płakać w dłonie. Za dużo się działo w moim życiu, czego nie potrafiłem kontrolować. To było czasem ponad moje siły, jednak chciałem udawać twardego.
 Nadszedł piątek, nie byłem dzisiaj w biurze, aby od rana pomóc Harry'emu z kąpielą. Nie chciałem, aby robiły to pielęgniarki, chociaż doskonale wiedziałem, że była to ich praca. Po prostu "w zdrowiu i chorobie", a pomaganie mu należało do moich obowiązków, które nie tyle co musiałem, a chciałem spełnić. W dodatku popołudniu mogłem zabrać Lucasa i Lucille na weekend. Obiecałem im, że wybiorą sobie farby do pokojów oraz pomogą mi ugotować obiad (czyli zamówić pizzę, hah, to ja będę tym zbuntowanym rodzicem).
 Wiązałem wilgotne włosy Harry'ego w koka, śpiewając mu piosenkę, na co delikatnie się kołysał, przeszkadzając mi w ułożeniu jego fryzury. Jednak nie przeszkadzało mi to i starałem się łapać pojedyncze kosmyki, które mi ciągle wypadały. Jak udało mi się założyć gumkę na jego niesfornego koka, pogładziłem jego ramiona, całując go w czubek głowy.
 - Założymy bluzę, dobrze?- powiedziałem, stając przed nim. Siedział po turecku na swoim łóżku, oglądając album ze zdjęciami, które sam wykonał.- Jest zimno, Harry. Założymy bluzę.- powtórzyłem, a on po chwili uniósł na mnie wzrok. Zamrugał kilkakrotnie oczami, po czym kiwnął głową. Sięgnąłem po jego dużą bluzę, pomagając mu ją założyć na ramiona, co było trudne, bo zupełnie nie wiedział, gdzie ma włożyć swoje ręce.- Ślicznie, kochanie. Teraz będzie ciepło.- usiadłem obok niego, gładząc jego nogę, na której miał swoje dresy. To taka odmiana, nie widząc go w ciasnych spodniach albo kolorowym garniturze, ale w zwykłych, szarych, za dużych dresach.
 - Lou.- powiedział, na co się uśmiechnąłem. Odwzajemnił mój gest, wyciągając dłoń w moją stronę, którą złapałem i delikatnie ścisnąłem. Duże dziecko nabierało dla mnie nowego znaczenia, gdy patrzyłem na Harry'ego, zachowującego się niczym dwulatek. To bolało, raniło moje serce, które i tak było pokaleczone.
 Spędziłem z mężem jeszcze kilka godzin, pilnując go i opiekując się nim. Pomogłem mu zjeść obiad, chociaż radził sobie świetnie i odprowadziłem go na rehabilitacje, wioząc wózek, wyręczając pielęgniarkę. Odchodząc, złapał jeszcze moją dłoń i uśmiechnął się, nawet na mnie nie patrząc, ale wiedziałem, że ten gest skierowany był w moją stronę.
 - Przyjdę jutro, kochanie. Dobrze? Przyjdę, kocham cię.- powiedziałem, całując go w czoło. Zostawiłem go w dobrych rękach, ruszając w stronę wyjścia, żeby odebrać bliźnięta. Musiałem po drodze wstąpić jeszcze po zakupy, bo cóż, cały weekend na pizzy nie będziemy żyć.

~*~

 Lucy i Luke czekali na mnie przy wejściu z torbami obok siebie. Podobno opiekunka nie mogła ich zagonić do zabawy od obiadu, bo nie mogły się doczekać mojego przyjścia. Pilnowały, żebym na pewno się pojawił. Radość w ich oczach, gdy tylko wszedłem do środka, ruszyła moje serce. Prawie czteroletnie dzieci przylgnęły do mnie, piszcząc i wypytując się o wiele rzeczy.
 - Jaką pizze zamówimy?- zawołał Luke.
 - Obejrzymy bajkę?- dopytała Lucy.
 - A gdzie będziemy spali?
 - A mogę wziąć Misia Roberta?
 - Czy Lucy może przestać być głupia?
 - Louis, zostawmy Luke'a tutaj, nie lubię go.- bliźnięta zaczęły się kłócić, a ja musiałem je rozdzielić, biorąc na ręce Lucille, która przytulała do siebie brązowego misia. Uśmiechnąłem się do nich, kiedy chłopiec wystawił jeszcze język w stronę swojej siostry, na co dziewczynka się naburmuszyła. Jakbym widział Maxa i Danny'ego, gdy byli mali.
 - Możemy zamówić taką pizzę, jaką chcecie.- spojrzałem na Lucasa, który przytulił się do mojego uda. Blondynka na moich rękach oparła głowę na moim ramieniu, słuchając tego, co mówiłem.- A spać możecie w dowolnym pokoju. Mamy bardzo duży dom z Harrym. A co do Roberta, to jakbyś mogła go nie wziąć? Byłoby mu bardzo przykro, gdyby został przez tyle dni sam. Tęskniłby za sobą.- pstryknąłem Lucy w nos, na co zachichotała. Postawiłem ją na podłodze, pewny, że przestali się już kłócić.- Bajki też obejrzymy. Mamy całą kolekcję, bo powiem wam w sekrecie, że uwielbiamy je oglądać.
 Dzieciaki zakryły rączkami swoje usta, próbując się nie roześmiać, jednak rozbawił ich mój komentarz dotyczący bajek. Uśmiechnąłem się szeroko, biorąc dwie torby z ich ubraniami. Podałem Lucy jej fioletowy płaszczyk oraz czapkę, a Luke'owi jego ciemnozieloną kurtkę. Przez chwilę toczyliśmy mały spór o jego nakrycie głowy, ale jak powiedziałem, że ma do wyboru jedzenie szpinaku i brak czapki albo pizzę z czapką, od razu ją założył. Bliźnięta były już gotowe, zakładały swoje buty, a ja porozmawiałem chwilę z opiekunką, która była bardzo zadowolona, widząc naszą relację. Cieszyła się, że dzieciaki są tak za mną i nie mogła się doczekać, aby poznać mojego męża. Życzyła mu powrotu do zdrowia i powodzenia z opieką nad dziećmi.
 W końcu byliśmy gotowi do podróży. Dzieci wsiadły do fotelików, które na razie pożyczyłem, ale jeśli będą już częścią naszej rodziny, musimy takie zakupić. Lucy położyła Misia Roberta na środku, uśmiechając się szeroko. Pocałowałem ich w czoło i zająłem miejsce za kierownicą. Włączyłem radio, słuchając jak dzieci śpiewają, chociaż nie znały połowy tekstu. Dobra improwizacja nie jest zła! Patrzyłem się w lusterko, obserwując ich śmieszne tańce, a gdy tylko stawaliśmy na czerwonym, dołączałem do nich, machając rękami w "indyjski" sposób. Dzieciaki miały ze mnie niezły ubaw, bo specjalnie fałszowałem lub udawałem dziwne głosy, gdy leciały moje ulubione piosenki. Podróż minęła bardzo przyjemnie i w mgnieniu oka dotarliśmy na miejsce.
 - Ale duży dom.- powiedział Luke. Stałem przed bramą, patrząc na budynek, pod który podjeżdżaliśmy. Parter, pierwsze, poddasze oraz mała "wieżyczka", gdzie była biblioteka. No cóż, nie każdy się mógł sobie na taki pozwolić, ale były większe domy. Dużo większe, które też mógłbym mieć, ale jednak zdecydowałem się na zwykłe Shelter, a nie willę. Zaparkowałem przed garażem, bo jeszcze dzisiaj chciałem jechać do marketu, więc nie opłacało mi się chować auta. Zgasiłem silnik i odwróciłem się, żeby popatrzeć na zdezorientowane miny dzieci.
 - Coś się stało?- spytałem, nie rozumiejąc ich reakcji. Lucy bawiła się Misiem Robertem, skubiąc jego ucho, a Luke prawie miał łzy w oczach. Nie odezwali się nawet słowem. Westchnąłem, wysiadając z auta i pomogłem im się rozpiąć. Zabrałem ich rzeczy z bagażnika, zakładając torby na ramiona, po czym wyciągnąłem w ich strony dłonie. Niepewnie mnie chwycili z obu stron, po czym ruszyliśmy w stronę drzwi. Otworzyłem je, prowadząc dzieci na czerwony korytarz, na którym wisiały motywujące obrazki. Zawsze poprawiały mi humor i Harry miał genialny pomysł, projektując je. Harry... Brakowało mi go w tej ważnej chwili. Był mi potrzebny, ale nie miałem jak go tutaj sprowadzić.
 - Chcecie soczku? Albo herbatki? Mam pomysł! Kupimy kakao, jak będziemy jechać na pizzę, dobra?- powiedziałem entuzjastycznie, jednak nie doczekałem się odpowiedzi od strony dzieci. One zdjęły z siebie tylko okrycie, rzucając je na podłogę i stały w miejscu, czekając aż zaprowadzę je dalej. Zdziwiony powiesiłem trzy kurtki oraz ułożyłem buty, po czym ruszyłem do kuchni, znajdującej się po lewej stronie. Posadziłem dzieci przy małym stoliku, obok którego stały dwa krzesła. Wyciągnąłem z szafki trzy szklanki, a z lodówki wziąłem sok jabłkowy i nalałem go do szklanek i podałem dzieciakom.
 - Lucy? Luke? Co jest?- zapytałem, lecz one wypiły swój napój, nie odzywając się. Jęknąłem zdezorientowany, jednak chwilę później Lucas odstawił szklankę i wyciągnął swoje ręce w moją stronę. Zszokowany przytuliłem go, chwilę później Lucy zaskoczyła z krzesła i wtuliła się we mnie. Oboje zaczęli płakać. Przysięgam, że nie wiedziałem, co się stało, ale to nie było nic dobrego.
 - Louis, bo wy nas nie zostawicie? Nie chcemy już wracać do pani opiekunki i tych dzieci.- powiedział Lucas, pociągając nosem. Moje serce pękło na tysiąc kawałeczków, bo dlaczego oni tak pomyśleli?
 - Ani do tamtych rodziców. Tamta mamusia i tatuś byli niemili dla nas. Nie kochałam ich.- dodała Lucy, mocniej ściskając moje nogi. Metr dziesięć dziecięcej radości wyparował w tym momencie, gdy zaczęli mówić o poprzedniej rodzinie. Nie wiedziałem, czy byłem gotowy, aby ich wysłuchać.
 - Ciągle przychodzili do nich jacyś ludzie, a my musieliśmy siedzieć w pokoju. Było głośno, a my nie mogliśmy być głośno. To było niedawno.- dodał chłopiec, a ja o mało się nie załamałem. Co to byli za ludzie?
 - Kiedyś powiedzieli, że dzięki nam mają dużo pieniążków i będą mogli kupić sobie duży dom. I wy też macie bardzo duży dom.- zakończyła dziewczynka. Przymknąłem oczy, nie wiedząc, jak zareagować. Ich reakcja była zupełnie naturalna. Niewiele pamiętały z poprzedniej rodziny, ale to co zapadło im w pamięć, nie należało do przyjemnych. Rozumiałem, że bały się tego, że je zostawimy, że je skrzywdzimy. Duży dom skojarzył im się z wykorzystaniem, a nie z ciepłem, własnym pokojem, miejscem do zabawy.
 - Louis, czemu płaczesz?- zapytał Lucas. Nawet nie zwróciłem uwagi na łzy wypływające z moich oczu. Otarłem je wierzchem dłoni i postawiłem chłopca obok jego siostry. Kucnąłem przed nimi, gładząc mokre od płaczu policzki.
 - Słuchajcie mnie, maluchy. Ja i Harry zrobimy wszystko, żebyście byli u nas. Nie oddamy was, bo już was bardzo lubimy. Chociaż Harry was jeszcze nie zna, ale jestem przekonany, że się dogadacie. I chcemy, żebyście byli szczęśliwi.- wytłumaczyłem im. Pokiwali głowami, uśmiechając się. Od razu wyraz ich twarzy się zmienił, a oczka zrobiły się radosne.
 - A kiedy poznamy Harry'ego? Czemu jest tak długo chory?- zapytał Luke, marszcząc czoło. Westchnąłem. W głowie zadawałem sobie to samo pytanie - czemu tak długo? Ile to jeszcze mogło trwać. Zastanowiłem się nad słowami niebieskookiego chłopca, zanim mu odpowiedziałem:
 - Za dwa tygodnie przylatuje nasza przyjaciółka, Rosie. Myślę, że wtedy zabiorę was do Harry'ego. Chwilę z nim posiedzicie, potem ona was odwiezie, a ja będę mógł się nim zająć.- dzieci zaczęły piszczeć z radości, a ja aż musiałem sobie zatkać uszy.- Chcecie zobaczyć parę zdjęć?
 - Tak!- krzyknęli oboje i już chcieli gdzieś pobiec, ale zatrzymali się po jednym kroku, nie wiedząc, jak się ruszyć. Podniosłem się, mijając ogromny blat na środku kuchni. Przeszedłem obok szafek, które zastępowały ścianę nośną między kuchnią, a salonem. Po lewej zamiast szafek był barek z alkoholami (były one schowane!), a przed nimi wysokie krzesła. Dzieciaki dreptały za mną jak małe kaczuszki i rozglądały się uważnie, podziwiając mieszkanie.
 - Siadajcie na kanapie, zaraz wam przyniosę.- bliźnięta posłusznie wykonały moje polecenie, zajmując miejsca na narożniku. Czy one zawsze będą takie posłuszne? Niestety to tak nie działało, bo Liam mówił, że jego trzyletnia Lily jest aniołkiem tylko na zdjęciach. Podszedłem do komody, na której ustawione było pełno ramek ze zdjęciami, które zabrałem i położyłem na szklanym stoliku, żeby pokazywać dzieciakom. Jako pierwsze wziąłem zdjęcie z naszego ślubu, które było moim ulubionym.
 - Czemu Harry ma wianek?- zapytała Lucy, a ja się zaśmiałem.
 - Bo go namówiłem na niego. Wygląda w nim uroczo! Teraz nawet je polubił i czasem je robi dla żartów, więc będziesz miała pełno wianków w pokoju.- powiedziałem i zobaczyłem radość w oczach dziewczynki.- W dodatku ma długie włosy i nauczył się robić warkoczyki, koki, jakieś kilka innych fryzur, więc twoje śliczne blond włoski będą zawsze ułożone.- puściłem jej oczko, biorąc kolejną ramkę, gdzie byłem z Zaynem, Vivenne oraz Harrym.
 - Kim oni są?- zapytał Luke, patrząc na naszych przyjaciół, którzy wyglądali tutaj wręcz idealnie. Piękni, dopasowani do siebie, uroczy. Opowiadałem dzieciom o naszych znajomych. Na kolejnym byliśmy z Rosie, Teddy i Niallem. Było to zdjęcie, które zrobiliśmy stosunkowo niedawno, bo przed świętami. Na kolejnym byliśmy z małą Lily, czyli moją chrześnicą. Było też zdjęcie z naszych wakacji na Dominikanie oraz podróży do Wielkiej Brytanii. Byłam ja z braćmi i mamą oraz Harry ze swoją rodziną. Dzieci były zachwycone tym, że mogły być częścią tego wszystkiego, że mogły nas trochę poznać.
 Wieczór spędziliśmy radośnie. Pojechaliśmy po pizze, przy okazji wstępując do marketu po kakao, żelki, chipsy, parę produktów na jutro oraz soki. Pokazywałem bliźniakom kolory farb do pokojów, które dostaną, jak się tutaj przeprowadzą. Nie mogły uwierzyć w to, jakie wielkie są pomieszczenia, w których będą mieszkać, ale dość szybko zdecydowały się na konkretne kolory. Meble chciałem wybrać z Harrym zaraz po tym, jak wyzdrowieje. Obejrzeliśmy jakąś bajkę, której tytułu nawet nie pamiętałem, bo pisałem smsy z Vivienne, która wypytywała się o dzieci oraz mojego męża, ciągle czując wyrzuty sumienia z powodu wypadku. Zapewniałem ją, że to nie była jej wina i żeby zajęła się sobą i ciążą, bo musiała zadbać o dziecko, ale nie dawała za wygraną.
 Leżąc już w łóżku, czułem znowu pustkę. Brakowało mi Harry'ego. Był tak daleko ode mnie, nie mogłem go przytulić, pośmiać się z nim, pocałować, znowu usypiałem sam w zimnym łóżku. Dzieci leżały w sypialni gościnnej naprzeciwko, jednak koło północy usłyszałem tupot stóp i skrzypienie drzwi.
 - Louis, możemy spać z tobą?- zapytał Luke, szepcząc. Parsknąłem śmiechem, ale zgodziłem się, czując jak bliźniaki położyły się po obu stronach mojego ciała. Wtuliły się we mnie, Luke ze swoją poduszką, a Lucy z Misiem Robertem.
 - To ostatni raz, kiedy śpicie w tym łóżku, więc się nacieszcie.- zaśmiałem się, gładząc dzieci po plecach. Oczy powoli mi opadały, czułem zmęczenie i senność.
 - To był najlepszy w moim życiu, Louis.- powiedziała Lucy.
 - I teraz będzie fajniej, bo będziemy z wami.- dodał Luke. Na mojej twarzy zagościł uśmiech i poczułem, jak pustka w moim sercu powoli się wypełnia.
***
a/n.: Awe, Lou i dzieci, Lou i zachowanie do chorego Harry'ego, Lou >>>  Na razie nudno? Hah, potem będziecie chcieli, żeby takie rozdziały były cały czas. Jakie plany na majówkę? Ja mam 10 dni wolnego, woohoo! Rozdział nietypowo w piątek, bo jutro jadę do babci, a ona nie ma internetu.
Wasza Lucy x

sobota, 16 kwietnia 2016

Rozdział 3

 Podróż do szpitala nigdy nie wydawała się być tak długa, chociaż tak naprawdę jechałem zaledwie dwadzieścia minut. Wyprzedzałem każdy samochód i w duchu modliłem się, żeby nie spotkać policji. Bluźniłem na każdych czerwonych światłach oraz nawrzeszczałem na mężczyznę, który chciał wjechać przede mną na miejsce, które próbowałem zająć na szpitalnym parkingu. Wbiegłem do środka, jednak widząc grupę ludzi przed windą, wspiąłem się po schodach na siódme piętro. Serce waliło mi jak oszalałe, a głowie miałem tylko jedną myśl - gdzie jest mój Harry?
 Zacząłem się rozglądać po korytarzu, aby odnaleźć moją przyjaciółkę. Siedziała opatulona kocem, cała zadrapana, w dłoni miała venflon, przez który wpływała kroplówka. Od razu do niej podbiegłem, klękając przed nią oraz wypytując się o mojego męża. Kobieta zaczęła płakać, przepraszając mnie. Była blada, wystraszona, widziałem, jak to przeżywała, lecz nie potrafiłem skupić się na jej uczuciach. Myślałem tylko o Harrym.
 - Jest na operacji. Ma pęknięte kilka organów, ma transfuzję krwi.- powiedziała, po czym znowu zaczęła szlochać. Zakryła twarz dłońmi, a łzy spływały po jej policzkach. Cały oddział się na nas patrzył.- Przepraszam Louis, to moja wina! Gdyby nie jechał ze mną, nic by się nie stało! Nie wiedziałam, że ktoś w nas uderzy! Louis, wybacz mi, wiem, że teraz mnie nienawidzisz, Lou, błagam...
 - Viv, skarbie.- załkałem, przytulając się do jej nóg.- Nie winię cię, dobrze? Powiedz mi tylko, gdzie on dokładnie jest, chcę go zobaczyć, muszę go zobaczyć... Chcę wiedzieć, czy nic mu nie jest...
 - Jest dwa piętra niżej, ale na razie nie będziesz mógł go zobaczyć, nie mogli go wybudzić Louis. Samochód uderzył centralnie w niego.- jęknęła, znowu zakrywając usta dłonią. Popatrzyła na mnie.- Nie wiadomo, co będzie dalej, Louis. Czy to nadal będzie twój Harry. Czy wszystko jest z nim dobrze. Nie jest w tak dobrym stanie jak ja. Chociaż powinniśmy się zamienić, bo to przeze mnie leży na tym stole.- dziewczyna zacisnęła swoje drobne dłonie w pięści. Podniosłem się, przytulając ją. Dopiero w tej chwili zrozumiałem, jakie dla niej to musiało być przeżycie.- Gdybym wcześniej zauważyła ten samochód, gdybym skręciła, on by w nas nie uderzył. Przepraszam, Louis. Wybacz mi.- przyciągnąłem ją mocniej do siebie, gdy ta szlochała w moje ramię. Na razie nie mogłem być przy mężu, to mogłem chociaż zająć się przyjaciółką.
 - Vivienne, a co powiedział lekarz? I czy mogę porozmawiać z tym doktorem, co do mnie dzwonił? Chyba, że on operuje Harry'ego.- powiedziałem, jednak blondynka pokręciła głową. Spojrzała się na mnie, a ja otarłem jej mokre policzki.
 - Ten co do ciebie dzwonił, prowadzi mnie. Będę musiała zostać trzy dni na obserwacji na tym oddziale.- ruchem głowy wskazała na pomieszczenie, a ja dopiero teraz zauważyłem, gdzie się znajdujemy. Zamarłem, po czym spojrzałem na Vivienne z jeszcze większym smutkiem. Poczułem się okropnie, bo do tej pory jej nie wspierałem, nie wiedziałem niczego oraz stałem się okropnym przyjacielem.
 - Vivienne... patologia ciąży?- szepnąłem, a ona pokiwała głową.- Czyli będzie mały Malik?- zapytałem, starając się ją pocieszyć, jednak ta rozpłakała się jeszcze bardziej. Nie miałem pojęcia, co się stało, jednak przytuliłem ją, gładząc jej plecy przez gruby koc. Dziewczyna łkała, załamując się w moich ramionach, trzęsąc się oraz delikatnie uderzając w moją klatkę, jakby znowu spotkał ją niesprawiedliwy los. Miałem ochotę płakać wraz z nią, bo widząc cierpienie moich najbliższych, byłem załamany. Harry cierpiał fizycznie, a Vivienne psychicznie, a mnie to wszystko bolało oraz łamało moje serce.- Co się dzieje, słońce?
 - Będzie mały Malik, jeśli przeżyje. Do tej pory poroniłam już dwa razy.- jęknęła blondynka po chwili, gdy się trochę uspokoiła. Pociągnęła nosem, a ja zamarłem. Straciła dziecko dwa razy, a ja o niczym nie wiedziałem? Ani ona, ani Zayn nie powiedzieli nam o tym, chociaż ufaliśmy sobie bezgranicznie. Gdyby nie oni, nie byłoby mnie i Harry'ego, to oni nam pomogli i to oni byli dla nas najbliższą rodziną, chociaż nie mieliśmy żadnych więzów krwi.
 - Pierwszy raz był rok temu, cieszyliśmy się bardzo, Zayn chodził już po sklepach z rzeczami dla dzieci, aby oglądać ubranka, wózki, myślał jak urządzić pokój, zrobić fajne graffiti. Jednak w siódmym tygodniu poroniłam. Byłam załamana, jednak nie poddaliśmy się. W drugą ciążę zaszłam w wakacje, pamiętając wcześniejszą sytuację, nie przeżywaliśmy tego tak bardzo, jednak cieszyliśmy się. Dziesiąty tydzień, dużo nerwów, straciłam dziecko. Nie mogłam się pozbierać, udawałam szczęśliwą, gdy tak naprawdę traciłam to, co było dla mnie najważniejsze. Byłam tak blisko, a tak daleko.
 Olśniło mnie w tym momencie, czemu Vivienne była taka smutna, gdy mówiliśmy o dzieciach. Z jednej strony cieszyła się z nami, a z drugiej sama pragnęła być matką, ale za każdym razem zostało jej to odebrane. Teraz bała się, że sytuacja się powtórzy, a cierpienie znowu zagości w jej życiu. Objąłem ją, chociaż po części zastępując jej Zayna, który pozostał w Brazylii i nie mógł być przy niej w tak trudnej dla nich chwili.
 - To dopiero trzeci tydzień, a ja boję się kolejnych dziesięciu, bo moje maleństwo znowu może mnie opuścić. Nie wytrzymałabym tego kolejny raz, wiesz Lou? W dodatku Zayn... Dilerzy, z którymi miał zatarcia, zanim przyleciał do Nowego Jorku, zaczynają się upominać o różne rzeczy. I to nie tylko o pieniądze, bardziej chodzi im o honor. Boję się o własne życie czasem, bo nigdy nie wiem, czego oni od nas chcą. Czasem mam wrażenie, że głupie zgubienie jakiejś rzeczy, jest zamierzone i ci ludzie czegoś od nas chcą. A teraz jeszcze Harry, który przeze mnie leży na stole operacyjnym.- dziewczyna zaczęła na nowo płakać. Nagle na korytarz wpadła Rosie, od razu do nas podbiegając. Gdy ona rzuciła swoją kurtkę na plastikowe krzesło, zrozumiałem, że ja nadal jestem w swoich wierzchnich ubraniach, które nawet nie były zapięte. Zdjąłem je z siebie, pozwalając szatynce, przytulić się do Vivienne, w tym samym czasie dzwoniąc do domu dziecka, aby przełożyć wizytę spotkania z bliźniętami.

~*~

 Kilka godzin później Vivienne leżała już w swojej sali, przytulona do poduszki i gładziła swój brzuch. Rosie trzymała ją za rękę, a ja ciągle do kogoś dzwoniłem. Zaraz po przełożeniu wizyty w domu dziecka, zatelefonowałem do Zayna, który załamał się stanem swojej żony. Wypytał o nią, wiec dyskretnie mu powiedziałem, na jakim oddziale leżała Viv. Od razu zdeklarował się, że przyleci ją odebrać. Dzwoniłem w wiele miejsc, gdy nagle trzy godziny od mojego przybycia do sali mojej przyjaciółki wszedł lekarz.
 - Pan Tomlinson?- spojrzał na mnie, a ja zerwałem się z krzesła, kładąc telefon obok moich przyjaciółek. Pokiwałem głową, czując, jak bladłem.- Pański mąż jest po operacji, jednak nie możemy go wybudzić. Jeśli pan chce, może pan go zobaczyć, ale tylko przez chwilę. Zaprowadzić pana?- mruknąłem "proszę", starając się nie rozpłakać, po czym poszedłem za lekarzem, zostawiając przyjaciółki same. Mężczyzna prowadził mnie do windy, zjeżdżając na czwarte piętro, gdzie był oddział pooperacyjny. Zanim wszedłem na salę mojego męża, doktor kazał mi założyć odzież ochronną.
 Wszedłem do środka, a z moich oczu od razu wypłynęły łzy, widząc jak mój mąż był podłączony do różnych sprzętów, które monitorowały jego funkcje życiowe. Na jego twarzy było ogromne zadrapanie zapewne od kawałków szkła, które wcześniej wbiły się w jego policzki. Kilka mniejszych było też na jego prawym ramieniu oraz brzuchu. Długie włosy wcześniej związane w idealnego koka, teraz się rozplątywały, wypadając pasmami z czarnej gumki. Usiadłem na krześle, od razu ujmując jego silną dłoń.
 - Kochanie.- załkałem.- Miało być tak dobrze. Wszystkie problemy miały się skończyć, a my mieliśmy teraz zająć się wychowaniem dzieci, pamiętasz? Wiem, wiem, to nie twoja wina. Ani wina Vivienne, ale ona ma takie ogromne wyrzuty sumienia... W ogóle będziemy wujkami, bo jest w ciąży. Ale potem będę ci musiał opowiedzieć, co się z nimi dzieje, bo chyba byłem złym przyjacielem. Boże, Harry, czemu nie możesz się do mnie odezwać? Potrzebuję cię, muszę cię mieć obok siebie. Przecież nic i nikt miało nas już nie rozdzielać..
 Pogładziłem kciukiem jego dłoń, obserwując unoszenie się i opadanie jego klatki piersiowej. Łzy nadal spływały po moich policzkach, gdy próbowałem ogarnąć to wszystko. Zayn i Vivienne mieli problemy, cholernie ogromne problemy, Harry ledwo co uszedł z życiem, moje dzieci się odnalazły, jednak nie mogłem się z nimi zobaczyć, pewnie sprawiając im zawód. Czy życie nie mogło być chociaż przez chwilę proste? Czy chociaż przez chwilę nie mogłem pójść spać, obudzić się i pomyśleć, że moje życie jest nudne? Albo ten dzień będzie rutynowy?
 Ucałowałem Harry'ego w policzek, starając się nie załamać, bo to nie było mi potrzebne w tym momencie. Musiałem być silny, aby przetrwać. Odnaleźć mężczyznę, który wyjechał na czerwonym, uderzając w samochód Vivienne. Spotkać się z dziećmi, aby mnie poznały lepiej i zaufały. Oraz przede wszystkim pomóc swoim najbliższym.
 - Panie Tomlinson, musi już pan iść.- lekarz wszedł do środka. Pokiwałem głową, całując znowu mojego męża, po czym wyszedłem na korytarz. Od razu osunąłem się po ścianie, ukrywając twarz w dłoniach.
 - Boże, Harry. Co ja bez ciebie zrobię?
***
a/n.: Misie, kocham was tak bardzo :( Wiem, że ten rozdział jest nudny, ale jeśli skupiliście się przy czytaniu, jest tutaj dużo spoilerów do dalszych rozdziałów.
Dodałam ostatnio os, który jest po części smutem po części fluffem (ta, ja i smut XDD) - "Show me love". Jest on na wattpadzie, tak samo jak moje dwa poprzednie one shoty.
Wasza Lucy x