sobota, 21 maja 2016

Rozdział 6

 - Louis, uspokój się!- krzyknęła Rosie, gdy gwałtownie zahamowałem na czerwonym świetle. Popatrzyłem na nią, cały roztrzęsiony i pełen różnych, sprzecznych emocji. Byłem zdenerwowany, szczęśliwy, miałem ochotę płakać oraz krzyczeć, a to tylko przez jedną wiadomość. Telefon ze szpitala rozbudził mnie porządnie i nie potrzebowałem śniadania czy porannej kawy. Nie zdążyłem nawet się odpowiednio ubrać, założyłem tylko sportowe buty oraz bluzę na to co miałem na sobie, nie czekając nawet na przyjaciółkę, która ledwo co za mną wybiegła, krzycząc moje imię i jako jedyna pamiętając o zamknięciu mieszkania.- Jeśli my wpadniemy teraz pod samochód, to nie pomożesz Harry'emu, tylko jeszcze bardziej mu zaszkodzisz.
 Na jej słowa oprzytomniałem i mój przyspieszony oddech zaczął się wyrównywać. Zamrugałem kilkakrotnie, patrząc na sygnalizację i ludzi przechodzących przez przejście. Miała rację, jeśli będę naginał przepisy, to wyrządzę sobie szkodę i przy okazji zranię tym mojego męża.
 - Tak, tak, będę jechał spokojnie.- westchnąłem, spoglądając na zmieniające się światła. Wcisnąłem sprzęgło oraz zmieniłem bieg, jednak nie mogłem ruszyć, bo ktoś przede mną nadal stał w miejscu. Negatywne emocje powróciły, a ja zacząłem uderzać dłońmi w kierownicę, uruchamiając klakson.- Czy ona własnie sobie maluje usta?!- warknąłem. Rosie głośno westchnęła, zapadając się w fotel, gdy ruszyłem z piskiem opon, aby szybciej znaleźć się na miejscu.
 - Zanim wejdziemy do sali, zaparzę ci melisę. Ty rozszarpiesz tam kogoś.- powiedziała, zakładając ręce na piersi. Spojrzałem na nią kątem oka, jednak nie zwracałem uwagi na jej kąśliwe uwagi. W głowie miałem jedną myśl - jak najszybciej do Harry'ego.- Kto ci w ogóle dał prawo jazdy? Tutaj jeździ się po prawej stronie. Louis!- pisnęła, gdy podczas wyprzedzania w ostatniej chwili zjechałem na odpowiedni pas. Zacisnąłem dłonie mocniej, serce biło mi jak oszalałe.
 - Właściwie to robiłem je jeszcze w Wielkiej Brytanii, więc tam jeździ się po lewej stronie.- mruknąłem, skręcając w prawo. Ostatnia prosta prowadząca do szpitala...- A jeśli nie przestaniesz mi zwracać uwagi, to naprawdę wjadę pod samochód. W tej chwili myślę o moim mężu i nie rozumiesz tego, co czuję.- powiedziałem, nie do końca zastanawiając się nad moimi słowami.
 - Nie bądź skurwielem. Myślisz, że ja się o niego nie martwię? Że nie chcę go zobaczyć? Jest dla mnie jak brat, był przy mnie, gdy spotkały mnie najgorsze rzeczy. Więc mówiąc, że nie wiem, co czujesz, mylisz się.- powiedziała. Spojrzałem na nią, jej oczy były zaszklone, a warga niebezpiecznie drżała.- I mówię ci to po raz kolejny podczas tej podróży, że jeśli zrobisz nam krzywdę, zaszkodzisz nie tylko sobie, ale też i jemu. No i nie zapominajmy o Lucy i Luke'u, którzy nie mogą się doczekać, aż z wami zamieszkają. Nie żebym upominała się o swoje, ale jeśli mnie też byś zabił, to mam córkę, którą nie każdy by się zajął, bo jest chora.- dokończyła, a po jej policzku spłynęła pierwsza łza, którą szybko otarła, udając, że ją to nie ruszyło. Wjechałem na parking, zatrzymując samochód. Szatynka się już nie odzywała do mnie, naciągając rękawy swojego swetra.
 - Rose... Rosie, ja przepraszam. Ja nie myślę teraz logicznie. Wybacz mi.- powiedziałem, jednak dziewczyna wysiadła z mojego samochodu bez słowa, w dodatku z impetem trzaskając drzwiami. Pokręciłem głową, rozumiejąc swój błąd. Wyciągnąłem kluczyki ze stacyjki i tym razem trochę wolniej udałem się w stronę szpitala, nie zamieniając ani jednego słowa z przyjaciółką. Wjeżdżając na górę, moje serce prawie podskoczyło mi do gardła, bałem się po telefonie od lekarza, który...
 - Panie Tomlinson, proszę usiąść...- usłyszałem głos pielęgniarki, gdy tylko drzwi się rozsunęły. Harry stał na korytarzu i patrzył na nią rozeźlony, jakby powiedziała coś, co go uraziło.- Nie jest pan jeszcze w pełni zdrowy!
 - No to co z tego?- zapytał, odwracając się w moją stronę. Gdy tylko mnie zauważył na jego twarzy pojawił się wielki uśmiech. Oczy mi się zaszkliły, bo mój Harry wrócił. Był tutaj ze mną, zdrowy, świadomy, przytomny. Zacząłem biec w jego stronę, aby jak najszybciej wpaść w jego ramiona, jednak będąc już blisko niego, zatrzymałem się. Popatrzyłem na zdezorientowanego Harry'ego, który mi się przyglądał, jakby nie widział mnie co najmniej wieczność.
 - Boję się, że jak cię przytulę, to będzie cię bolało.- szepnąłem. Mówiłem zgodnie z prawdą. Wyglądał tak krucho, blady, zmęczony i jeszcze trochę kulał na prawą nogę, więc każdy najmniejszy dotyk mógłby go uszkodzić. Jednak Harry nie przejął się moimi słowami i mocno mnie objął, nie zważając na swoje uszkodzenia. Od razu odwzajemniłem uścisk, wtulając się w jego ciało, które jak zawsze idealnie się wpasowało we mnie.- Hazz, nie boli cię to?- spytałem, gdy chwilę trwaliśmy w tak mocnym uścisku.
 - Boli, ale to jest nie ważne. Jesteś tu, Louis, jesteś...- mój mąż zaczął płakać, a ja nie potrafiłem robić nic innego, niż po prostu być przy nim. Głos uwiązł mi w gardle, ale ogromnie się cieszyłem, że miałem go z powrotem przy sobie.- To było tak dziwne, Louis. Ja, ja pamiętam te światła, jak ten samochód na mnie jechał, na nas... Lou, a potem była tylko ciemność i tylko czasem słyszałem twój głos. Tylko twój głos mnie utrzymywał przy życiu...
 - Shh, Harry, chodź, pójdziemy do sali, położysz się.- powiedziałem, nie będąc gotowym na słowa, które chciał mi przekazać. Jednak on nadal uparcie stał, wtulając się we mnie i zaciskając dłonie na mojej bluzie.
 - Mieliśmy poznać bliźnięta... Jechałem do nich, co z nimi? Lou, ja miałem wrażenie, jakby tu były dzieci, ale to przecież niemożliwe, to był sen, tak? To był sen, ale my nadal możemy być rodziną?- zaczął panikować. Odsunąłem się od niego, bo bredził od rzeczy, ale to mógł być jeden ze skutków ubocznych wypadku i tej śpiączki.
 - Harry, powiem ci wszystko, tylko błagam, chodźmy do sali.- westchnąłem, na co mój mąż niechętnie przystał. Złapałem jego dłoń, splatając nasze palce i powoli ruszyliśmy do sali, uważając na jego nogę, która cały czas była w trakcie rehabilitacji. Hazz usiadł na łóżku, opierając się o poduszkę, a ja zająłem miejsce tuż obok niego. Nawet nie zauważyłem, gdy Rosie weszła do pokoju, stając obok okna i przyglądając nam się z bladym uśmiechem.
 - Bliźniaki. Louis, co z nimi? Czy ja nic nie zepsułem przez mój wypadek?
 - Harry! Po pierwsze nie mów tak, że cokolwiek zepsułeś. To nie była ani twoja wina, ani Viv, ponieważ to ktoś w was wjechał.- wytłumaczyłem mu, łapiąc jego dłoń.- I wszystko dobrze, będziemy mogli je adoptować, nawet były tutaj... Lucy zostawiła ci tego misia.- wskazałem na pluszaka, który leżał na poduszce. Wzrok Harry'ego spoczął na maskotce, na co mimowolnie się uśmiechnąłem.
 - Cholera, ja nie wiem, co się ze mną dzieje, Louis. Mam wrażenie, jakbym wszystkiego się bał, ale chyba najbardziej tego, że znowu coś może nas rozdzielić.- powiedział w końcu Harry. Przybliżyłem się do niego, aby spojrzeć prosto w jego zlęknione oczy.
 - Nie bój się, bo najważniejsze, że jesteśmy wreszcie razem. Teraz wszystko będzie łatwiejsze.- mruknąłem i pochyliłem się, aby pocałować mojego męża. Starałem się być delikatny, aby nie zrobić mu krzywdy, jednak tęsknota była zbyt silna i chwilę później Harry przyciągnął mnie bliżej siebie. Nasze usta idealnie ze sobą współgrały, a ja mogłem wreszcie poczuć pełne usta Harry'ego na swoich. Gdy tylko odsunęliśmy się od siebie, szepnąłem:
 - Kocham cię.
 - Ja ciebie też.- odpowiedział, znowu splatając nasze palce. Odwrócił swój wzrok na Rosie.- Zostałaś tutaj od wypadku?
 - Nie, przyleciałam kilka dni temu, bo Louis był w totalnej rozsypce. Za długo cię z nim nie było.- powiedziała, przybliżając się do nas. Popatrzyłem na nią przepraszająco. Ona poświęciła się dla mnie, a ja tak ją zraniłem.- Jesteś świadomy tego, ile się nie wybudzałeś ze śpiączki? I skąd właściwie wiesz, co się stało?
 - Te najważniejsze rzeczy powiedziały mi pielęgniarki przed waszym przyjazdem. Nie chciałem im wierzyć, gdy powiedziały mi, że byłem sześć tygodni w takim stanie, ale jak tylko zobaczyłem datę, natychmiast oprzytomniałem. Vivienne ze mną jechała, prawda? Jak ona się czuje?
 Wymieniłem z Rosie spojrzenie, nie wiedząc, co mogłem powiedzieć Harry'emu, a co zachować na kolejne dni, aby nie doznał szoku. Pogłaskałem jego policzek, zapewniając go, że było z nią lepiej i była już z Zaynem w Brazylii. Harry ucieszył się, ale chwilę później zaczął ziewać. Rosie powiedziała, że zejdzie już do samochodu, dając Harry'emu chwilę na odpoczynek.
 - Kochanie, co się właściwie działo z tobą przez te tygodnie?- zapytałem, gdy kładł się już pod kołdrą. Poprawiłem jego włosy, gdy zmrużył oczy, zastanawiając się nad odpowiedzią.
 - Wszystko i nic. Nie wiedziałem, co jest prawdą, a co tylko działo się w mojej głowie. Przez chwilę w mojej głowie trwała walka, czy to wszystko między nami się zdarzyło, czy było tylko wymysłem mojej wyobraźni i obudzę się jako szesnastolatek. Codziennie do mnie wracały wspomnienia, nie wiem właściwie z jakiego konkretnego powodu...
 - Codziennie oglądałeś albumy ze zdjęciami. Jakbyś chciał sobie wszystko przypomnieć.- przerwałem mu.- Odpocznij, przyjadę jeszcze popołudniu.- pochyliłem się, aby pocałować go. Harry znowu ziewnął i zamknął oczy. Momentalnie jego oddech stał się równomierny, a ciche chrapanie wydobywało się z jego ust. Uśmiechnąłem się, wychodząc z sali.

~*~

 - Vivienne?- powiedziałem, przystawiając telefon do ucha. Dziewczyna odebrała dość szybko, trzymając pewnie telefon przy sobie. Wyszedłem z kuchni, kierując się do salonu, gdzie była moja druga z przyjaciółek. - Jak się czujesz?
 - W porządku. Trochę mi niedobrze, mam nudności, ale to chyba normalne. Dla mojego dziecka mogę się z tym męczyć nawet do czterdziestego tygodnia.- usłyszałem jej krótki śmiech w słuchawce, jednak był on przepełniony bólem i smutkiem. Nie wiedziałem, co mogło być przyczyną jej cierpienia, ale byłem pewien tego, że nadal miała wyrzuty sumienia po wypadku,
 - Tylko, żebyś dbała o siebie. I odpoczywała.- dodałem, siadając na kanapie. Rosie oglądała telewizję i obserwowała mnie uważnie. Miała na sobie ten sam sweter, co rano, gdy jechaliśmy do Harry'ego. Opatuliła się nim cała, prawie pod nim znikając, wyglądała jak mała dziewczynka, w dodatku miała zrobionego kucyka na środku głowy.- Muszę ci coś powiedzieć.- dodałem po chwili zamyślenia się, zapominając, że rozmawiam z Viv i miałem jej przekazać dobrą wiadomość.
 - Ja chyba tobie też... Ale ty mów pierwszy.
 - Harry się obudził.- odezwałem się, po czym w słuchawce nastąpiła cisza. Vivienne dłuższy czas się nie odzywała, zanim usłyszałem jej głośne westchnienie i płacz. Wzdrygnąłem się, nie mogąc jej pomóc z tej odległości, jednak łzy przyjaciółki działały na mnie jak płachta na byka.
 - O Boże, Lou. To świetnie. T-tak się o niego martwiliśmy. J-ja się b-bałam, że przeze mnie się już nie wybudzi, albo wystąpią jakieś komplikacje...- zaczęła się jąkać. Próbowałem ją uciszyć, jednak szlochała tak długo, aż Zayn nie przyszedł i jej nie przytulił. Zachowywała się trochę dziwnie, ale zgoniłem to wszystko na hormony, które władały jej organizmem. Opanowanie się trwało tylko chwilę, kiedy ja siedziałem w ciszy, a ona się uspokajała i dopiero wtedy mogła dalej ze mną rozmawiać.- Przepraszam, nie powinnam się tak rozklejać.
 - Nic się nie stało, Viv. Mówię ci po raz setny, że to nie twoja wina.- powiedziałem. Uśmiechnąłem się blado, chociaż ona nie mogła tego zauważyć.- Co chciałaś mi powiedzieć?
 - To... to nie ważne, Louis. Ciesz się Harrym, jego zdrowiem i tym, że znów jesteście razem. Do usłyszenia.- dodała i rozłączyła się, zanim zdążyłem jej cokolwiek odpowiedzieć. Zmarszczyłem czoło, odrzucając mój telefon na stolik. Popatrzyłem się na Rosie, która podniosła swój kubek z herbatą i nie zwracała na mnie uwagi.
 - Jestem skurwielem, nie powinienem się tak odzywać, zwłaszcza do mojej przyjaciółki. Wiem, ile wycierpiałaś, że Harry ci pomógł, że jesteście jak rodzeństwo. I ty przeżywałaś to równie mocno jak ja. Przepraszam.- powiedziałem na jednym wydechu, przysuwając się do niej i obejmując. Szatynka tylko westchnęła i położyła głowę na moim ramieniu.
 - Wybaczam ci, ale nigdy nie wątp w to, że ktoś cierpi mniej od ciebie.- powiedziała, cmokając mnie w czoło.- Jestem tak szczęśliwa, że jest już z nami. Będę mogła wrócić do Teddy i Nialla, zostawiając was samych.
 - Dziękuję ci za wszystko, co dla nas zrobiłaś Rosie. Jesteś wspaniała.- powiedziałem. Trwaliśmy chwilę w takim uścisku, gdy powoli zacząłem odpływać z wrażeń tego dnia.
 Wszystko zmierzało w dobrą stronę.

~*~

 Po południu pojechałem drugi raz do Harry'ego, rozmawiałem z nim i pomogłem mu wziąć prysznic. Parę razy zachowywał się dziwnie, jakby majaczył, gadał od rzeczy, ale wiedziałem, że mógł jeszcze wspominać wypadek. To było normalne, a w tamtym momencie liczyło się to, że był w pełni świadomy i pamiętał wszystko. Nie obyło się bez pocałunków, tych delikatnych i tych pełnych tęsknoty. Trzymaliśmy się za ręce, patrzyłem mu w oczy i czułem się bezpieczniej, gdy miałem go obok.
 Wieczorem wróciłem do domu, o wiele szczęśliwszy niż przez kilka ostatnich tygodni. Spokojniejszy, ale też odczuwałem zmęczenie i potrzebowałem snu. Musiałem się wyspać za te wszystkie bezsenne noce, które mi się przytrafiły.
 Kładąc się do łóżka sięgnąłem po telefon, odczytując wiadomość od Harry'ego - brakowało mi ich tak bardzo, jeszcze trochę, a odzwyczaiłbym się od nich.
 "Tak bardzo chcę być w naszym domu :( "
 Uśmiechnąłem się, wystukując odpowiedź na klawiaturze. Przeczytałem ją parę razy, zanim kliknąłem "WYŚLIJ". Odłożyłem telefon i przyłożyłem głowę do poduszki, aby jak najszybciej pójść spać. W głowie jednak miałem słowa, które wysłałem Harry'emu:
 "Mój dom jest tam, gdzie ty jesteś x"

piątek, 13 maja 2016

Rozdział 5

 - Dziękuję ci, Rosie, że przyleciałaś. Nie poradziłbym sobie bez twojej pomocy.- powiedziałem, tuląc drobną szatynkę do siebie. Dziewczyna zaśmiała się, obejmując mnie i kładąc swoje torby w korytarzu. Miała zostać u mnie tydzień, aby pomóc mi trochę się uspokoić, a także spędzić ze mną czas, bo życie w samotności było najgorsze w tym wszystkim. Nie chciałem fatygować Vivienne, bo i tak była przemęczona, nadal martwiła się Harrym, a to nie służyło jej nienarodzonemu dziecku. Musiała się oszczędzać, póki był najgorszy dla niej okres.
 - Hej, Lou, nie ma sprawy. Wiesz, że dla was wszystko. Harry pomógł mi wiele w życiu i jestem mu za to wdzięczna.- stwierdziła, zdejmując kurtkę. Wziąłem jej rzeczy, zanosząc do pokoju gościnnego dwie walizki. Naprawdę aż tyle było potrzebne jednej kobiecie na tydzień? Wróciłem do salonu, gdzie czekała na mnie Rosie.
 - Czemu bez Nialla?- zapytałem, uśmiechając się blado. Dziewczyna tylko westchnęła, opowiadając, że ma duży projekt do gazety, że Teddy chciała zostać. Mówiła, mówiła, a ja słuchałem, uśmiechając się. W pewnym momencie westchnęła, odkładając kolejną filiżankę herbaty, którą jej zrobiłem, patrząc na mnie i gładząc moją nogę.
 - Louis. Jak się czuje Harry?- zapytała, a w moich oczach momentalnie zebrały się łzy. Co miałem powiedzieć? Wczoraj minęło sześć tygodni od wypadku, a jego stan minimalnie się poprawił. Nadal odzywał się półsłówkami, zachowywał się jak dziecko i nie rozumiał tego, co działo się wokół niego. Westchnąłem, opierając głowę na ramieniu dziewczyny.
 - Jest nie najlepiej. Martwię się, cholernie się martwię i przede wszystkim tęsknię. Chciałbym, aby mój mąż już wrócił. Jeśli do końca marca nie wyjdzie ze śpiączki, zostanie przeniesiony do specjalnej kliniki.- Rosie zakryła usta dłonią, nie dowierzając moim słowom. Sam chciałem w to wszystko nie wierzyć, bo prawda była zbyt bolesna. Jednak musiałem się z nią zmierzyć.
 - Ale... Ale przecież to za kilka dni, Lou. Dobra, nie myślmy o tym. Jutro dzieciaki mają poznać Harry'ego, tak?- dodała, ocierając pojedynczą łzę. Wziąłem głęboki oddech, starając się skupić na tym, co najważniejsze.
 - Tak, obiecałem im. Nie mogą się już doczekać. Jestem w nich całkowicie zakochany i mam nadzieję, że Harry też je pokocha, jak tylko dojdzie do siebie.

~*~

 - Louis, daleko jeszcze?- zapytała Lucy, zakładając ręce na siebie i wyglądając przez szybę. Spojrzałem w lusterko, aby obserwować blondynkę. Chciałem jej odpowiedzieć, gdy nagle Luke pociągnął ją za jeden z warkoczyków, na co ta pisnęła.
 - Nie marudź.- powiedział, a ja jęknąłem. Spojrzałem przerażony na Rosie, która siedziała obok mnie, chichocząc. Wysłałem jej nieme "pomocy", a ta odwróciła się i zaczęła ich uspokajać. Jak zwykle były korki, a przed nami ponad pół godziny drogi.
 - A teraz daleko?- odezwała się dziewczynka. Jęknąłem, ale nie odpowiedziałem. To samo pytanie padło jeszcze kilka razy, jednak nie odzywałem się już na ten temat. Podjechaliśmy po szpital dość szybko, chociaż dzieciom dłużyła się podróż. One ekscytowały się poznaniem Harry'ego i nie mogły zająć się niczym innym. Ja pomogłem wysiąść Lucy, a Rosie pomogła Luke'owi. Złapałem bliźniaki za rączki, podążając w stronę ogromnych drzwi, a potem do windy, aby jak najszybciej zobaczyć mojego męża. Powoli zaczynałem się stresować.
 Wjechaliśmy we czwórkę na piętro, gdzie był mój mąż. Lucy trzymała Misia Roberta i przytulała się do mojego boku, a Luke dziarsko szedł krok przede mną, rozglądając się dookoła i szukając odpowiedniej sali. W końcu zatrzymał się, odwracając swój wzrok na mnie.
 - Louis, to jest Harry?- zapytał, stojąc przy drzwiach jednej z sal. Uśmiechnąłem się, patrząc w jego błękitne oczy. Pokiwałem głową, wchodząc z nimi do środka, gdzie mój mąż po raz kolejny oglądał ten sam album. Pielęgniarki nie rozumiały tego, że jak kończył oglądać zdjęcia, to przewijał strony na początek i patrzył na nie znowu, czasami nawet sześć razy dziennie. Ja jednak to rozumiałem. Od zawsze jego pasją była fotografia, a gdy jego mózg spał, nie zapomniał o tym.
 - Cześć, kochanie.- powiedziałem, a mój mąż podniósł głowę. Zamknął album i patrzył na mnie i na bliźniaki. Rosie stała z boku, nie przeszkadzając nam w spotkaniu.- Poznaj Lucy i Luke'a.
 - Hej, Harry.- odezwali się. Dziewczynka wtuliła się mocniej we mnie, gdy Harry spojrzał na nią swoim nieobecnym wzrokiem, a Lucas natychmiast wskoczył na łóżko obok mojego męża. Przygryzłem wargę na ich różnorodną reakcję.
 - Mam dla ciebie laurkę.- powiedział chłopiec, ściągając swój mały, błękitny plecaczek. Wyciągnął coś ze środka i podał Loczkowi (któremu właściwie włosy się już tylko falowały) złożoną kartkę. Harry długo po nią nie sięgał, więc wystraszyłem się, że Luke będzie przygaszony. Jednak mój mąż w końcu wziął podarunek od chłopca i mu się przyglądał. Lucy westchnęła, przerzucając swoje długie warkocze na plecy i też sięgnęła do swojego plecaka, który natomiast był koloru pomarańczowego. Podeszła do Harry'ego, pokazując mu kartkę podobną do tej, jaką zrobił jej bliźniak.
 - Rodzina.- powiedział Harry, kładąc obie laurki na swoich kolanach. Nie wiedząc, o co mu chodziło, stanąłem za nim i popatrzyłem na rysunki od bliźniaków. Uśmiechnąłem się, a cały stres zniknął. Oboje narysowali naszą czwórkę, a na górze napisali "Rodzina" (zakładam, że któraś z opiekunek im to napisała). Pogłaskałem ich po głowach. Rosie podeszła do nas, patrząc na obrazki i uśmiechnęła się szeroko.
 - Aw, to jest takie słodkie.- stwierdziła.- Idę po kawę, przynieść ci?- zapytała, na co pokiwałem głową. Dziewczyna wyszła, a ja usiadłem na krześle. Bliźniaki siedziały na łóżku, podczas gdy Harry wziąć przyglądał się laurkom.
 - Nie mogę się doczekać, aż z wami zamieszamy.- odezwała się niepewnie Lucy. Przytuliła do siebie Misia Roberta, patrząc na mnie.
 - Też nie mogę się tego doczekać.
 Dzieciaki zaczęły się rozkręcać, opowiadając Harry'emu różne historię, a ten słuchał ich, obserwując ich ze zmarszczonymi brwiami. Próbował nadążyć za ich piskliwymi głosikami i przekrzykiwaniem się. Lucy w pewnym momencie ściągnęła buty, wchodząc na łóżko mojego męża i stanęła za nim, aby poczesać jego włosy. Hazz jak zwykle delikatnie się kołysał podczas tego oraz uśmiechał. Luke bawił się telefonem Harry'ego, grając w jedną z gier, a ja opierałem się o ramię Rosie, obserwując ich z radością.
 - Pobiłem rekord!- zawołał, unosząc ręce do góry. Lucy zerwała się, aby spojrzeć na ekran, to samo zrobił Harry. Zachowywał się, jakby był w ich wieku, gdy tak na nich patrzyłem, ale nie mogłem go za to winić. Najgorsze w tym wszystkim było, że poprawa była minimalna, a on nadal się nie budził.
 Dzieci bawiły się w najlepszy z Harrym, który pozwalał im na wszystko. Lucy, która założyła mu koronę i wpinała mu spinki, kokardki, wsuwki, była prze szczęśliwa. Luke oglądał zdjęcia Harry'ego i ciągle opowiadał historie o różnych dzieciach. Siedziały, rozmawiały, bawiły się, czasem nawet ja do nich podchodziłem, przerywając swoją rozmowę z Rosie, jednak zbliżała się druga po południu, a na trzecią mieli wrócić do ośrodka. Spojrzałem się na szatynkę, która siedziała obok okna. Ta kiwnęła głową, podnosząc się i biorąc swoją torbę.
 - Chyba będziemy musieli niedługo jechać.- powiedziała Rosie. Bliźniaki zaczęły marudzić, jednak zeszły z łóżka Harry'ego, wkładając swoje plecaki. Stanęły obok siebie, patrząc na mnie.
 - Nie jedziesz?- zapytał Luke. Pokręciłem głową, kucając, żeby spojrzeć w ich duże oczy.- Kiedy przyjedziesz?
 - Jutro się spotkamy. Tylko mam dużo pracy, więc pójdziemy tylko na gofry, dobrze?
 - A Harry?- Lucy wskazała na mojego męża. Była nim zachwycona. A może jego włosami? Kto wie. Najważniejsze było to, że go polubili. Westchnąłem, przytulając ją do siebie.
 - Lucille, Harry musi jeszcze zostać w szpitalu. Teraz pojedziecie z ciocią Rosie, a ja zajmę się Harrym.- powiedziałem. Lucy i Luke pokiwali głowami i poszli za szatynką w stronę drzwi. Podniosłem się i w ostatniej chwili zobaczyłem, że dziewczynka zostawiła swojego pluszaka.- Lucy! Miś Robert!
 Blondyneczka odwróciła się i spojrzała na misia, którego trzymałem w dłoni. Puściła rękę Rosie i podbiegła do mnie. Zabrała pluszaka ode mnie i mocno go przytuliła. Po chwili znów wskoczyła na łóżko i popatrzyła na Harry'ego.
 - Zajmuj się nim. Jak wyjdziesz ze szpitala, to mi go oddasz.- powiedziała, kładąc mu go na kolanach. Chwilę później pobiegła z z powrotem do mojej przyjaciółki, machając mi na pożegnanie. Uśmiechnąłem się i przytuliłem mojego męża, całując czubek jego głowy.
 - Czy my kiedykolwiek będziemy normalni?

~*~

 Następnego dnia poszedłem z dziećmi na gofry, tak jak im obiecałem. Oczywiście nie obyło się bez kłótni, która polewa jest lepsza, bo Luke wybrał karmelową, a Lucy wiśniową i w pewnym momencie zaczęli w siebie rzucać drażetkami, które też tam były.
 Dzisiaj siedziałem długo w biurze, nadrabiając papierkową robotę, więc wróciłem późno do domu. Rosie ugotowała nam coś na kolację, za co byłem jej ogromnie wdzięczny. Później ona rozmawiała na skype z Niallem oraz Teddy, obiecując, że wróci do nich jak najszybciej. Nie chciałem im przeszkadzać, więc poszedłem pod prysznic. Tam dopadła mnie nostalgia. Tęskniłem za Harrym, który byłby obok mnie i dotykałby mnie, mówił, jak bardzo mnie kocha, śmiałby się głośno, chodził po domu, poprawiając ułożenie zdjęć. Może to było głupie, bo on nadal był, nie umarł, po prostu chorował, jednak moje życie tak się przez niego zmieniło, że nie potrafiłem już normalnie funkcjonować, gdy nie było go tutaj.
 Spędziłem pod prysznicem prawie trzydzieści minut. Gdy wychodziłem, usłyszałem jak Rosie śpiewa coś dla Teddy, a Niall chwali ją za piękny głos, mówiąc, że tęskni. Łzy zebrały mi się w oczach, bo ja też tęskniłem. Też chciałem śpiewać dla Harry'ego. Też chciałem dzielić się radością wraz z nim z powodu adopcji. Chciałem, żeby było zwyczajnie. Poszedłem do siebie do sypialni, do naszej sypialni, w której spałem na razie sam i od razu położyłem się do łóżka.
 Ta noc dłużyła się niemiłosiernie. Nie żeby każda poprzednia się nie dłużyła, ale ta była wyjątkowa męcząca, jakby zwiastowała coś okropnego. Jednak nie chciałem o tym myśleć, próbowałem na wszystkie sposoby usnąć.
 Nie było mi to dane.
 Tej nocy obserwowałem sufit, przypominając sobie wszystkie nasze problemy, wszystkie trudności, jakie musieliśmy pokonać. Ile razy myślałem o tym, żeby chociaż przez chwilę w moim życiu zapanowała rutyna? W tej chwili właśnie tak było. Tylko ta rutyna była tak bolesna, że raniła moje serce, tnąc je na miliony kawałeczków. Harry był, a go nie było. Przekręcałem się z boku na bok, słuchając jak krople deszczu zaczynają uderzać o szybę.
 Harry zawsze bał się spać samotnie, miał przy sobie siostrę, gdy był młodszy, potem pluszaka, którego chował, aby nikt go nie zauważył. Kiedy poznał mnie, ja stałem się jego odskocznią, jego bezpieczeństwem, przy mnie się nie bał usypiać. Jednak teraz, gdy przyszło mi spać w pustym łóżku, lęki z ciemności zaczynały wychodzić do wierzchu. Wszystkie najgorsze myśli, które kryły się na dnie, przychodziły właśnie nocą, kiedy dookoła było ciemno, cicho oraz samotnie.
 Deszcz nasilił się, a pokój przeszyło rażące światło - pierwsze błyskawice pojawiły się na niebie. Od razu pomyślałem o Lucy, która panicznie bała się burzy, grzmotów i błyskawic. Kochała deszcz, równie mocno nienawidząc wyładowań elektrycznych, które mu towarzyszyły nie raz. Odwróciłem się po raz kolejny, zaciskając zęby. Chwilę później usłyszałem kroki na korytarzu i otwieranie drzwi.
 - Mogę?- usłyszałem szept Rosie. Nie odpowiedziałem, jednak szatynka wykorzystała okazję, kładąc się obok mnie i przyciskając się do moich pleców.- Wiem, że się smucisz.
 - Jak to odkryłaś?- zapytałem retorycznie. Ona objęła mnie jeszcze mocniej, chociaż to musiało dość śmiesznie wyglądać dla osoby trzeciej. Kobieta niższa ode mnie o prawie piętnaście centymetrów, drobna, czasem przypominająca nastolatkę, a nie dorosłą, dojrzałą osobę, właśnie była dużą łyżeczką i próbowała mnie to pocieszyć.
 - Zgadłam.
 - Rosie, ja nie wiem, co robić... Ja ostatnio się dziwnie zachowuje, ja nie umiem żyć bez Harry'ego. Ja nie chcę bez niego żyć. Czemu to tak długo trwa? Czemu już nie może to wrócić do normalności?- zacząłem płakać, czując głowę Rosie na moich łopatkach. Próbowałem się skulić, aby zniknąć, aby mnie już to nie było. Jednak tak się nie dało, nadal byłem w moim łóżku, deszcz nadal padał, a obok mnie zamiast Harry'ego była moja przyjaciółka.
 - Lou, będzie dobrze. Naprawdę będzie dobrze.- powiedziała, a ja nie miałem już siły jej odpowiadać. Bo nie zawsze kończyło się dobrze. Nie zawsze, ale może w naszym przypadku tak będzie? Marne słowa pocieszenia, które znajdą swój byt w rzeczywistości.
 Usnąłem pogrążony w swoich myślach, śpiąc niespokojnie w ramionach przyjaciółki. Budząc się rano, nie było jej już obok mnie, a mnie zajęło dobrych kilka sekund zanim przypomniałem sobie, jaki mieliśmy dzień tygodnia.
 - Dobra, czwartek.- mruknąłem, podnosząc się. Dzisiaj pracowałem w domu, więc ubrałem się w najzwyklejsze ubrania, nie martwiąc się o garnitur. Zszedłem do kuchni, gdzie czekała Rosie z kubkiem kawy. Uśmiechnąłem się do niej.- Dziękuję, że do mnie wczoraj przyszłaś.
 - Do usług.- odpowiedziała, podając mi talerz z kanapkami. Sięgnąłem po jedną z nich, gdy zaczął dzwonić mój telefon. Odebrałem go, nie patrząc nawet, kto dzwonił.
 - Słucham?- spytałem, przegryzając kanapkę. Przez chwilę w słuchawce była cisza. Zmarszczyłem brwi, patrząc na Rosie.- Halo?
 - Panie Tomlinson, tutaj doktor Shaw, niech pan jak najszybciej przyjedzie do szpitala, pański mąż, on...
***
a/n.: Jestem tak cholernie dumna z Harry'ego, że obciął włosy i oddał je na fundacje, bo sama zapuszczam od dwóch lat i po studniówce chcę oddać (zapuszczam do pasa, żeby oddać ich jak najwięcej), a z drugiej strony to tak boli, bo byłam zakochana w jego długich włosach.
Wasza Lucy x