wtorek, 30 sierpnia 2016

Rozdział 8

WAŻNA NOTKA :)

 - Kochanie, proszę, ze mną nic ci się nie stanie.- wyciągnąłem rękę do wystraszonego Harry'ego, który patrzył się na mnie niepewnie. Nasze bagaże były już spakowane, a my staliśmy przed naszym samochodem, aby pojechać na lotnisko i ruszyć do Los Angeles, aby spotkać się z Liamem, Sophią oraz moją małą chrześnicą Lily.
 Widziałem strach w oczach Harry'ego, gdy nie chciał wsiadać do auta, nawet nie proponowałem, żeby to on prowadził. Chciałem po prostu, abyśmy odpoczęli od tego wszystkiego, zapomnieli o problemach, posiedzieli na plaży, spędzili jak najwięcej czasu razem. Pragnąłem, aby mój mąż wypoczął, wrócił do poprzedniego stanu, ponieważ to, co działo się z nim teraz, to nie był on. Nie raz się zawieszał, patrzył w jeden punkt, nie odzywał się przez długi czas, leżał przez większość czasu, a wcześniej wolał spędzać aktywnie dzień. Bolało mnie to, że jakby tracił chęć do życia i martwiłem się o niego.
 - Przy mnie jesteś bezpieczny. Nie stanie ci się krzywda.- powiedziałem, przybliżając się do mojego męża i obejmując go. Rozluźnił się, odwzajemniając uścisk. Włożył swoje duże dłonie w moje włosy i przygarnął jak najbliżej siebie.
 - Kocham Cię.- szepnął, całując moje czoło. Uśmiechnąłem się promiennie, stając na palcach, aby ucałować go w usta. Chwilę później siedzieliśmy już w samochodzie, zapięci w pasy oraz gotowi do podróży.- Lou, ale jedź ostrożnie, proszę.
 - Obiecuję, kochanie.

~*~

 Kochałem latać. Samoloty sprawiały, że czułem się wolny, czułem się, że mogę wszystko. Niemożliwe uczynić możliwym. Patrząc przez okno, widziałem wszystko. Każdy punkt wydawał się taki mały w porównaniu do mnie. Mogłem być wtedy naprawdę kimś. Pierwsza podróż samolotem była właśnie z Londynu do Nowego Jorku. Uwolniłem się wtedy od przeszłości, stając się nową osobą, po latach założyłem linie lotnicze. Inna podróż samolotem, która mnie zmieniła to ta, kiedy wracałem do Londynu, aby spotkać Harry'ego. Zrozumiałem wtedy czym jest miłość i szukałem swojego szczęścia, które tak naprawdę cały czas było pod nosem. Podróżowanie samolotem to było coś, co mógłbym robić cały czas. Kto wie, może za paręnaście lat zrobię kurs pilotażu, sprzedam firmę i zostanę pilotem? To byłoby coś.
 Podróż minęła nam bardzo szybko. Trzymaliśmy się za ręce, rozmawialiśmy o Luke'u i Lucy, trochę o pracy Harry'ego. Zamartwiał się, że będzie musiał bardzo dużo nadrobić, jednak kazałem mu się tym nie zamartwiać. Na razie najważniejsze było jego zdrowie. Chociaż może, gdyby zajął się pracą, wszystko wróciło do normy? Nic już nie rozumiałem, nawet zastanawiałem się, czy nie zapisać Loczka do doktor Fenty na parę spotkań.
 Po około pięciu godzinach staliśmy już na lotnisku, czekając na odbiór bagaży. Oczywiście nam je wydali w pierwszej kolejności. Mój przyjaciel czekał już na nas z wielkim uśmiechem na twarzy, biorąc nasze walizki do swojego auta.
 - Powinniście częściej przylatywać.- powiedział, zamykając mnie w niedźwiedzim uścisku. Potem podszedł do Harry'ego, dużo wyższego od niego, ale również się uścisnęli.
 - Wam też nic nie broni przylecieć do Nowego Jorku.- puściłem mu oczko, wsiadając do samochodu na tylne siedzenie.
 - My mamy małe dziecko i drugie w drodze, wam jest łatwiej, panowie.- Liam spojrzał się na mnie w lusterku, ruszając z parkingu. Uchylone szyby, gorące powietrze, słońce. Kochałem atmosferę Los Angeles, jednak nie chciałbym tutaj mieszkać. Potrzebowałem różnorodności - śniegu zimą, spadających liści na jesień, a nie ciągłego słońca, jakie było tutaj.
 - Niedługo i my będziemy mieć dwójkę dzieciaków.- odezwał się Harry, siedzący na przednim siedzeniu. Payne uśmiechnął się w jego stronę, klepiąc go po ramieniu.
 - Louis mi opowiadał, że jesteście na dobrej drodze do adopcji bliźniąt. Kto by pomyślał, że tyle lat można szukać dwójki dzieci? W dodatku Eleanor pewnie wam nie da spokoju, jak się dowie. To jest wariatka.
 Wymieniliśmy zaniepokojone spojrzenia z moim mężem. Nie myśleliśmy wcześniej o matce moich, a tak naprawdę już naszych dzieci. Była dla nas odległą przeszłością. Jednak zaraz sobie przypomniałem, że nadal jest w zakładzie psychiatrycznym, a nam nic nie grozi. Tak samo ze strony Tristana, odbywającego swoją karę w więzieniu.
 Przez resztę drogi rozmawialiśmy już o pracy, jakiś śmiesznych sytuacjach, Liam opowiadał dużo o Lily i o tym, jakie zachcianki ma Sophia. Po drodze musieliśmy się zatrzymać po koszyk owoców dla niej. Mój przyjaciel nie mógł się doczekać, aż jego syn przyjdzie na świat i niecierpliwie czekał na końcówkę czerwca, kiedy to miał się urodzić mały Chris.
 - Kochanie, przywiozłem gości!- Liam krzyknął u progu drzwi swojego domu, gdy wchodziliśmy za nim. Usłyszałem tupot nóżek, a zaraz z pokoju wybiegła Lily, która od razu się na mnie rzuciła, krzycząc "wujek Lou!". Wziąłem ją na ręce, przytulając do siebie oraz mierzwiąc jej rude włosy.
 - Mam coś dla mojej prawie trzyletniej księżniczki.- powiedziałem, a ona zaczęła się rozglądać, ciekawa co dla niej miałem.- Pójdziemy się rozpakować i poszukamy prezentu, dobrze?
 - Tak!- pisnęła, stając na podłodze. Złapała mnie za rękę, ciągnąć w stronę pokoju gościnnego. Spojrzałem się na Harry'ego, gestem nawołując go ze sobą. Wziął swoją walizkę i z uśmiechem ruszył za nami, aby dać Lily prezent przed-urodzinowy.
 - Cześć Sophia!- powiedziałem, gdy kobieta wyszła z łazienki i prawie na nas wpadła, ciągniętych przez jej córkę. Miała już dość duży brzuch i uśmiechała się promiennie. Ucałowaliśmy jej oba policzki, a Lily już się niecierpliwiła.
 - Mały Chris Payne, hm?- zagadał Harry, dotykając jej brzucha. Sophia kiwnęła głową, po czym spojrzała na swoją córkę, śmiejąc się.
 - Idźcie już, bo ona chyba najbardziej nie mogła się doczekać waszego przyjazdu. Korony już na was czekają, moje kochane księżniczki!- powiedziała, odsuwając się. Zaczęliśmy się śmiać, ale poszliśmy z Lily, aby stać się królewnami w jej zamku.
 - Nas to też niedługo czeka, kochanie.- powiedziałem, patrząc na męża. On tylko uśmiechnął się szeroko, obejmując mnie i całując moją skroń. To chyba było potwierdzenie tego, że się cieszy.

~*~

 Tydzień spędzony w Los Angeles minął bardzo szybko. Codzienne chodzenie na plażę, na zakupy i zabieranie Lily w różne miejsca, aby Liam z Sophią odpoczęli trochę. Harry bardzo dobrze czuł się przy rudowłosej dziewczynce i ani razu nie miał gorszego dnia. Pragnąłem, aby tak zostało i miałem nadzieję, że przy bliźniętach tak pozostanie. Będzie ciągle radosny i uśmiechnięty jak przed wypadkiem.
 Dzień przed odlotem siedzieliśmy na plaży. Było późne popołudnie i po prostu przytulaliśmy się do siebie, patrząc na fale i ciesząc się ze swojej obecności. Nagle Harry spojrzał się na mnie, zagryzając wargę.
 - Co się dzieje z Viv? Nie odzywa się do mnie, nie dzwoni, nie pisze, oddaliła się...- powiedział, wpatrując się w moje oczy. Westchnąłem, nie wiedząc, co mu odpowiedzieć.
 - Ona obwinia się o ten wypadek, ma wyrzuty sumienia, że to ciebie spotkało, a nie ją. Jest strasznie załamana, że wyszła z tego z małymi obrażeniami, a ty tak cierpiałeś. W dodatku dziwnie się ostatnio zachowuje.
 - Myślisz, że mogę do niej zadzwonić? Chcę z nią porozmawiać i ją uspokoić. Może to jakoś pomoże...- powiedział, wyciągając swój telefon. Przygryzłem wargę zły na siebie, że nie powiedziałem mu o rzeczach związanych z Vivienne oraz Zaynem, o których mi opowiedziała w szpitalu, jednak lepiej było, gdyby dowiedział się od naszej przyjaciółki.
 - Zadzwoń, Weź na głośnik.
  Harry wziął głęboki oddech, wybierając numer do przyjaciółki. Nie rozmawiaj z nią tak długo i bałem się, że ta rozmowa będzie dla nich cholernie sztuczna. Jedno było pewne - na pewno się stresował.
 - Słucham?- usłyszeliśmy głos dziewczyny. Popatrzyłem na spanikowanego Harry'ego. Złapałem jego dłoń, aby dodać mu otuchy.- Halo?
 - Hej, Viv. Chciałem się spytać... Co u ciebie słychać? W ogóle chyba nie masz mojego nowego numeru. Telefon mi się zniszczył, karta przepadła...
 - O mój Boże, Harry. Wystraszyłeś mnie! Mogłeś najpierw napisać, że to twój numer, albo od Louisa zadzwonić.- powiedziała z ulgą w głosie. Dziwne zachowanie Vivienne cholernie mnie przerażało, jednak czekałem spokojnie, aż powie mi więcej na ten temat.
 - Wybacz, no ale teraz masz mój numer, więc go zapisz...- Harry zaśmiał się i widać było, że jest spokojniejszy. Objął mnie, patrząc na ekran telefonu.
 - Harry, chciałam cię przeprosić. Naprawdę, naprawdę nie widziałam tego auta i do ostatniej sekundy nie udało mi się nic zrobić...- zaczęła, jednak mój mąż szybko jej przerwał. Zacząłem bawić się jego włosami, wsłuchując się w ich rozmowę.
 - Viv, nie przepraszaj. To nie była nasza wina, więc nie chcę, abyś miała wyrzuty sumienia. Równie dobrze ja mogłem siedzieć za kierownicą. Albo mogło trafić w samochód przed lub za nami. To był po prostu przypadek.
 - Masz rację. Nie powinnam się tak zamartwiać, najważniejsze, że z tobą jest już lepiej.- dodała, a po jej głosie można było poznać, że płacze.- Od wypadku chodzę na terapię, stwierdzono u mnie depresję. Myślę, że powoli zaczyna ona działać.
 - O Boże, Viv. To chciałaś mi ostatnio powiedzieć?- odezwałem się. Poczułem kucie w sercu, bo nasza ostatnia rozmowa była krótka, Vivienne dużo płakała i nie mogła się uspokoić. W dodatku nie chciała powiedzieć, co się stało.
 - Tak, dokładnie to, Lou. W dodatku i tak jestem bardziej emocjonalna przez hormony, więc to się wszystko spotęgowało...
 - Hormony? O czymś nie wiem?- Harry popatrzył na mnie. Ja tylko wzruszyłem ramionami, czekając aż Viv się odezwie i opowie mojemu mężowi o swojej ciąży. Vivienne zaczęła wszystko tłumaczyć, począwszy od dwóch poronień, aż do obecnej ciąży, opowiedziała mu to samo co mnie, gdy byliśmy w szpitalu, w między czasie się trochę rozklejając, jednak była dzielna i mówiła dalej. Harry z każdą chwilą był coraz bardziej zdziwiony i nie mógł po prostu tego pojąć. Niczym ja przed kilkoma tygodniami.
 Rozmawialiśmy tak dobre trzydzieści minut, Harry przestał się stresować i cieszył się, że Vivienne z nim rozmawia, a nie go unika. A ja cieszyłem się, że z każda chwila była coraz lepsza, chociaż zmartwień nam nie brakowało.
 - Vivienne będzie mamą, czy to nie świetnie?- mruknął Harry, gdy się wreszcie rozłączył. Kiwnąłem głową, obejmując go mocno i zaciągając się jego zapachem. Tyle lat, a nadal był osobą, która pociągała mnie we wszystkich możliwych aspektach.
 - To był dobry czas, Hazz. Szkoda, że już wracamy. Do codzienności, do pracy, do tego całego bałaganu.- burknąłem.
 - Każdy czas spędzony z tobą jest dobry, więc nawet jak znowu wrócimy do tego bałaganu, to uda nam się go posprzątać. Razem.

***
a/n.: Przepraszam za moją dwumiesięczną nieobecność, ale po prostu ciągle byłam w rozjazdach, laptop się zepsuł, nie miałam też weny, a nie chciałam pisać na siłę. Widziałam, że już niecierpliwie czekaliście na nowy rozdział - mam nadzieję, że was nie zawiodłam. Postaram się, że w roku szkolnym w miarę regularnie będę dodawać, może w jakiś wolny dzień napiszę coś do przodu, żebyście nie zostali z niczym?
Kocham was xoxo
Lucy