poniedziałek, 6 czerwca 2016

Rozdział 7

 Od dwóch dni nie mogłem przyjąć do wiadomości, że mój mąż do mnie wrócił i można powiedzieć, że wszystko było w porządku. Jadąc do szpitala, wiedziałem, że nie spotkam go nieprzytomnego albo w śpiączce. Nie było może jeszcze idealnie, jeszcze będzie musiał mieć rehabilitacje, a w jego psychice roiło się od nieprzyjemnych wspomnień, ale pamiętał mnie, rozmawiał ze mną oraz po prostu był Harrym. Byłem pewny, że na mnie czekał. Jechałem tam spokojny, na twarzy błądził mi delikatny uśmiech, a muzyka brzmiała w aucie, chociaż roześmiane bliźnięta ją przekrzykiwały. Pokręciłem z politowaniem głową, słuchając tego, która babeczka jest lepsza.
 Co zmieniło się przez (zaledwie!) dwa dni? Bardzo dużo, chociaż z pozoru tak niewiele. Zacząłem odpoczywać psychicznie, mniej się stresować oraz przesypiać noce. To był taki komfort, jakiego od dawna nie doświadczyłem.
 Podjechaliśmy pod szpital, gdzie dzieciaki nie mogły się doczekać ponownego spotkania z Harrym. Rozpiąłem je z fotelików i ruszyliśmy na górę, trzymając się za ręce. Mój mąż czekał na nas, trochę stresując się tym spotkaniem, jednak szerokie uśmiechy Lucy i Luke'a uspokoiły go. Dzieci podbiegły do niego, siadając na łóżku, tak jak ostatnim razem i zaczęły go męczyć nowymi opowieściami. Podszedłem do nich, całując Harry'ego i przysłuchując się temu, z jakim zapałem opowiadały o swoich błahych, jednak dla nich bardzo ważnych sprawach.
 - Harry, muszę ci coś powiedzieć.- szepnąłem po jakimś czasie. Spojrzał się na mnie z uśmiechem na twarzy. przerywając rozmowę z bliźniętami.
 - Co się stało?- zapytał, łapiąc moją dłoń. Westchnąłem, przypominając sobie poranny telefon od Vivienne, o którym natychmiast chciałem powiedzieć mojemu mężowi.
 - Mężczyzna, który spowodował wypadek, został zatrzymany i będzie miał rozprawę.- powiedziałem, ściskając jego dłoń. Oczy Hazzy automatycznie zrobiły się większe, jakby nie dowierzał w to co mówiłem. Zamrugał, odwracając wzrok, uciekając od odpowiedzi i zajmując się dziećmi.- Harry, usłyszałeś, co powiedziałem?
 - Tak, usłyszałem.- szepnął, a ja zauważyłem jego zaszklone oczy.- Porozmawiamy o tym potem, błagam, nie teraz. Nie tu. Proszę. Nie.- zaczął dziwnie się zachowywać, a jego ciało drżało, więc go przytuliłem i więcej się nie odzywałem na ten temat.
 - Polećmy do Los Angeles, jak wyjdziesz ze szpitala. Do Liama, Sophii i Lily. Dawno się z nimi nie widzieliśmy, więc dobrze nam zrobią małe wakacje, co ty na to?- Harry nie odpowiedział już nic, tylko pokiwał głową i zajął się robieniem dobieranego z dość długich włosów Lucy.
 - Louis.- odezwał się Luke po jakimś czasie. Spojrzałem na niego, marszcząc czoło. Bawił się nogawką swoich spodni i nie chciał na mnie popatrzeć, jakby wstydził się zapytać o to, co go męczyło.
 - Tak, maluchu?- podszedłem bliżej, głaszcząc go po głowie. Harry uniósł wzrok, przyglądając się nam i czekając na słowa chłopca.- Coś się dzieje? Możesz nam wszystko powiedzieć, wiesz o tym.
 - Kiedy zamieszkamy w nowym domku?- powiedział, a ja wymieniłem zlęknione spojrzenie z Harrym. Mój mąż ledwo znał te dzieci, jednak one już się do mnie... do nas przywiązały.
 - Mam nadzieję, że jak najszybciej.- odpowiedziałem szczerze, bo sam nie mogłem się doczekać, aż będziemy w pełni rodziną. Zacząć żyć normalnie u boku męża z dwójką dzieci, które okazały się największą radością w moim życiu.
 - Będę miała różowy pokój?- zapytała Lucy, a my zaczęliśmy się śmiać. Normalność. Codzienność. Od dzisiaj będzie miała dla nas dwa nowe imiona - Lucas i Lucille.
 - Możliwe.- odpowiedział jej Harry, puszczając oczko w jej stronę, na co ta zachichotała, poprawiając włosy. Mała księżniczka!- Lucy, mam twojego misia. Towarzyszył mi tu ostatnio i bardzo dziękuję ci za niego. Jest bardzo dobrym kolegą.- dodał Hazz, podając dziewczynce pluszaka. Ta się tylko uśmiechnęła, odbierając od niego zabawkę i od razu przygarnęła ją do siebie.
 - A Misio Robert będzie miał swoje spanie?- zapytała. Pokiwałem głową, wyobrażając sobie to, jak urządzimy dwa największe pokoje na poddaszu, które mieliśmy dla nich przeznaczyć. Mój zmysł dekoratora już się włączył, ale jeszcze wszystko trzeba było ustalić z Harrym oraz przede wszystkim - z bliźniętami, aby im się to spodobało.
 Popołudnie spędziliśmy we czwórkę, podczas gdy mój mąż poznawał dzieci, które były już częścią naszej rodziny. Od początku się polubili, a Harry'ego zauroczył ich urok osobisty i usposobienie. Zachwycał się podobieństwem ich charakterów, tym jak mówiły w tym samym czasie oraz jak często ze sobą się kłóciły. Może ja do tego powoli zacząłem się przyzwyczajać, jednak dla mojego męża to była nowość, której nie mógł się nadziwić. Mimo swojego stanu zdrowia, nadal poświęcał im całą swoją uwagę i starał się dla nich. Był "workiem treningowym" Lucy jako fryzjerki, która przyniosła ze sobą setki spinek, kokardek oraz wsuwek. Luke natomiast bawił się jego telefonem, robiąc zdjęcia, a potem je edytując na różnorakie sposoby. Ja w wieku czterech lat nie wiedziałem, jak miałem trzymać telefon domowy, a on potrafił robić już selfie... Jak te czasy się zmieniały.
 Koło piętnastej odwiozłem bliźnięta do domu dziecka, po drodze kupując im obiad, chociaż wolały zostać jeszcze ze mną i Harrym, zamiast tam wracać. W progu drzwi przytuliły mnie, nie mogąc doczekać się kolejnego spotkania. Wracając do szpitala, cieszyłem się, że ten dzień był tak udany. Taki... zwyczajny.
 - Jestem.- powiedziałem jakiś czas później, siadając na krześle obok łóżka Hazzy. Mój mąż leżał na boku, nogi mając skulone i mnie obserwował z uśmiechem błądzącym po jego twarzy. Chyba też był zadowolony z tego spotkania.
 - Będę mógł już wyjść w poniedziałek.- powiedział, wyciągając dłoń w moją stroną. Ująłem ją, całując każdy z jego knykci.- Ale jeszcze trochę będę chodził na rehabilitacje.
 - To i tak o wiele lepiej, niż to co było.- odpowiedziałem szczerze, patrząc w jego zielone oczy.- Chcesz lecieć do L.A? Myślę, że odpoczniemy tam i...
 - Tak.- przerwał mi, uśmiechając się. Zaczął bawić się moją obrączką, która przez lata nie straciła na blasku i swojej wyjątkowości.- Myślę, że to świetny pomysł. Spędzimy tam cały tydzień, dobrze?
 - Dla ciebie wszystko.- mruknąłem, pochylając się, aby go pocałować.- Harry, porozmawiajmy o tym mężczyźnie... o rozprawie. Proszę.- szepnąłem. Hazz wzdrygnął się na moje słowa, jednak nie przerwał mi.- Ty prawdopodobnie nie będziesz brał w niej udziału, tylko Vivienne i jacyś świadkowie. Nie masz co się bać, nie spotkasz go, ale zapłaci za to, co ci zrobił.- ścisnąłem mocniej dłoń, gdy Loczek odwrócił wzrok. Wspomnienia z wypadku wracały do niego, a świadomość spotkania winowajcy tego zdarzenia musiała być dla niego straszna. Sam z chęcią chciałbym zrobić krzywdę temu człowiekowi, żeby cierpiał tak jak ja przez ostatnie miesiące.
 - Co z Viv?- zapytał się, a ja zacisnąłem usta w wąską linię, przypominając sobie jej smutny głos rano, gdy dzwoniła do mnie i opowiadała o wszystkim. Chciałem, aby porozmawiała z Harrym, jednak uparła się, że nie powinna z nim rozmawiać, bo może ten ją obwinia za wszystko.
 - Załamała się. Chodzi na terapię, bo chyba popada w depresję. Nie jest z nią dobrze...- przerwałem w pół zdania, zapominając, że Harry nie wiedział o ciąży naszej przyjaciółki. To ona powinna mu o tym powiedzieć, a nie ja i to był kolejny powód, żeby ze sobą porozmawiali szczerze. Nie będzie się w końcu wiecznie ukrywała, a wiadomości o dziecku nie zatai. Minęło w końcu osiem tygodni, a powoli zacznie się zaokrąglać, niedługo urodzi, więc nie będzie szansy, żebyśmy jej nie zobaczyli już do końca życia.
 - Jestem śpiący.- powiedział w końcu Harry, ziewając. Przykryłem go kołdrą i poprawiłem jego niesforne włosy, niczym małego chłopca.- Zostaniesz, dopóki nie usnę?
 - Zawsze jestem obok.- powiedziałem, siadając na krześle, które zajmowałem do tej pory. Obserwowałem jak usypiał, oddech stawał się spokojniejszy, a usta rozciągnięte w delikatnym uśmiechu.
 Normalność.
***
a/n.: Przepraszam za poślizg i trochę nudy, ale brak weny i czasu :(