piątek, 13 maja 2016

Rozdział 5

 - Dziękuję ci, Rosie, że przyleciałaś. Nie poradziłbym sobie bez twojej pomocy.- powiedziałem, tuląc drobną szatynkę do siebie. Dziewczyna zaśmiała się, obejmując mnie i kładąc swoje torby w korytarzu. Miała zostać u mnie tydzień, aby pomóc mi trochę się uspokoić, a także spędzić ze mną czas, bo życie w samotności było najgorsze w tym wszystkim. Nie chciałem fatygować Vivienne, bo i tak była przemęczona, nadal martwiła się Harrym, a to nie służyło jej nienarodzonemu dziecku. Musiała się oszczędzać, póki był najgorszy dla niej okres.
 - Hej, Lou, nie ma sprawy. Wiesz, że dla was wszystko. Harry pomógł mi wiele w życiu i jestem mu za to wdzięczna.- stwierdziła, zdejmując kurtkę. Wziąłem jej rzeczy, zanosząc do pokoju gościnnego dwie walizki. Naprawdę aż tyle było potrzebne jednej kobiecie na tydzień? Wróciłem do salonu, gdzie czekała na mnie Rosie.
 - Czemu bez Nialla?- zapytałem, uśmiechając się blado. Dziewczyna tylko westchnęła, opowiadając, że ma duży projekt do gazety, że Teddy chciała zostać. Mówiła, mówiła, a ja słuchałem, uśmiechając się. W pewnym momencie westchnęła, odkładając kolejną filiżankę herbaty, którą jej zrobiłem, patrząc na mnie i gładząc moją nogę.
 - Louis. Jak się czuje Harry?- zapytała, a w moich oczach momentalnie zebrały się łzy. Co miałem powiedzieć? Wczoraj minęło sześć tygodni od wypadku, a jego stan minimalnie się poprawił. Nadal odzywał się półsłówkami, zachowywał się jak dziecko i nie rozumiał tego, co działo się wokół niego. Westchnąłem, opierając głowę na ramieniu dziewczyny.
 - Jest nie najlepiej. Martwię się, cholernie się martwię i przede wszystkim tęsknię. Chciałbym, aby mój mąż już wrócił. Jeśli do końca marca nie wyjdzie ze śpiączki, zostanie przeniesiony do specjalnej kliniki.- Rosie zakryła usta dłonią, nie dowierzając moim słowom. Sam chciałem w to wszystko nie wierzyć, bo prawda była zbyt bolesna. Jednak musiałem się z nią zmierzyć.
 - Ale... Ale przecież to za kilka dni, Lou. Dobra, nie myślmy o tym. Jutro dzieciaki mają poznać Harry'ego, tak?- dodała, ocierając pojedynczą łzę. Wziąłem głęboki oddech, starając się skupić na tym, co najważniejsze.
 - Tak, obiecałem im. Nie mogą się już doczekać. Jestem w nich całkowicie zakochany i mam nadzieję, że Harry też je pokocha, jak tylko dojdzie do siebie.

~*~

 - Louis, daleko jeszcze?- zapytała Lucy, zakładając ręce na siebie i wyglądając przez szybę. Spojrzałem w lusterko, aby obserwować blondynkę. Chciałem jej odpowiedzieć, gdy nagle Luke pociągnął ją za jeden z warkoczyków, na co ta pisnęła.
 - Nie marudź.- powiedział, a ja jęknąłem. Spojrzałem przerażony na Rosie, która siedziała obok mnie, chichocząc. Wysłałem jej nieme "pomocy", a ta odwróciła się i zaczęła ich uspokajać. Jak zwykle były korki, a przed nami ponad pół godziny drogi.
 - A teraz daleko?- odezwała się dziewczynka. Jęknąłem, ale nie odpowiedziałem. To samo pytanie padło jeszcze kilka razy, jednak nie odzywałem się już na ten temat. Podjechaliśmy po szpital dość szybko, chociaż dzieciom dłużyła się podróż. One ekscytowały się poznaniem Harry'ego i nie mogły zająć się niczym innym. Ja pomogłem wysiąść Lucy, a Rosie pomogła Luke'owi. Złapałem bliźniaki za rączki, podążając w stronę ogromnych drzwi, a potem do windy, aby jak najszybciej zobaczyć mojego męża. Powoli zaczynałem się stresować.
 Wjechaliśmy we czwórkę na piętro, gdzie był mój mąż. Lucy trzymała Misia Roberta i przytulała się do mojego boku, a Luke dziarsko szedł krok przede mną, rozglądając się dookoła i szukając odpowiedniej sali. W końcu zatrzymał się, odwracając swój wzrok na mnie.
 - Louis, to jest Harry?- zapytał, stojąc przy drzwiach jednej z sal. Uśmiechnąłem się, patrząc w jego błękitne oczy. Pokiwałem głową, wchodząc z nimi do środka, gdzie mój mąż po raz kolejny oglądał ten sam album. Pielęgniarki nie rozumiały tego, że jak kończył oglądać zdjęcia, to przewijał strony na początek i patrzył na nie znowu, czasami nawet sześć razy dziennie. Ja jednak to rozumiałem. Od zawsze jego pasją była fotografia, a gdy jego mózg spał, nie zapomniał o tym.
 - Cześć, kochanie.- powiedziałem, a mój mąż podniósł głowę. Zamknął album i patrzył na mnie i na bliźniaki. Rosie stała z boku, nie przeszkadzając nam w spotkaniu.- Poznaj Lucy i Luke'a.
 - Hej, Harry.- odezwali się. Dziewczynka wtuliła się mocniej we mnie, gdy Harry spojrzał na nią swoim nieobecnym wzrokiem, a Lucas natychmiast wskoczył na łóżko obok mojego męża. Przygryzłem wargę na ich różnorodną reakcję.
 - Mam dla ciebie laurkę.- powiedział chłopiec, ściągając swój mały, błękitny plecaczek. Wyciągnął coś ze środka i podał Loczkowi (któremu właściwie włosy się już tylko falowały) złożoną kartkę. Harry długo po nią nie sięgał, więc wystraszyłem się, że Luke będzie przygaszony. Jednak mój mąż w końcu wziął podarunek od chłopca i mu się przyglądał. Lucy westchnęła, przerzucając swoje długie warkocze na plecy i też sięgnęła do swojego plecaka, który natomiast był koloru pomarańczowego. Podeszła do Harry'ego, pokazując mu kartkę podobną do tej, jaką zrobił jej bliźniak.
 - Rodzina.- powiedział Harry, kładąc obie laurki na swoich kolanach. Nie wiedząc, o co mu chodziło, stanąłem za nim i popatrzyłem na rysunki od bliźniaków. Uśmiechnąłem się, a cały stres zniknął. Oboje narysowali naszą czwórkę, a na górze napisali "Rodzina" (zakładam, że któraś z opiekunek im to napisała). Pogłaskałem ich po głowach. Rosie podeszła do nas, patrząc na obrazki i uśmiechnęła się szeroko.
 - Aw, to jest takie słodkie.- stwierdziła.- Idę po kawę, przynieść ci?- zapytała, na co pokiwałem głową. Dziewczyna wyszła, a ja usiadłem na krześle. Bliźniaki siedziały na łóżku, podczas gdy Harry wziąć przyglądał się laurkom.
 - Nie mogę się doczekać, aż z wami zamieszamy.- odezwała się niepewnie Lucy. Przytuliła do siebie Misia Roberta, patrząc na mnie.
 - Też nie mogę się tego doczekać.
 Dzieciaki zaczęły się rozkręcać, opowiadając Harry'emu różne historię, a ten słuchał ich, obserwując ich ze zmarszczonymi brwiami. Próbował nadążyć za ich piskliwymi głosikami i przekrzykiwaniem się. Lucy w pewnym momencie ściągnęła buty, wchodząc na łóżko mojego męża i stanęła za nim, aby poczesać jego włosy. Hazz jak zwykle delikatnie się kołysał podczas tego oraz uśmiechał. Luke bawił się telefonem Harry'ego, grając w jedną z gier, a ja opierałem się o ramię Rosie, obserwując ich z radością.
 - Pobiłem rekord!- zawołał, unosząc ręce do góry. Lucy zerwała się, aby spojrzeć na ekran, to samo zrobił Harry. Zachowywał się, jakby był w ich wieku, gdy tak na nich patrzyłem, ale nie mogłem go za to winić. Najgorsze w tym wszystkim było, że poprawa była minimalna, a on nadal się nie budził.
 Dzieci bawiły się w najlepszy z Harrym, który pozwalał im na wszystko. Lucy, która założyła mu koronę i wpinała mu spinki, kokardki, wsuwki, była prze szczęśliwa. Luke oglądał zdjęcia Harry'ego i ciągle opowiadał historie o różnych dzieciach. Siedziały, rozmawiały, bawiły się, czasem nawet ja do nich podchodziłem, przerywając swoją rozmowę z Rosie, jednak zbliżała się druga po południu, a na trzecią mieli wrócić do ośrodka. Spojrzałem się na szatynkę, która siedziała obok okna. Ta kiwnęła głową, podnosząc się i biorąc swoją torbę.
 - Chyba będziemy musieli niedługo jechać.- powiedziała Rosie. Bliźniaki zaczęły marudzić, jednak zeszły z łóżka Harry'ego, wkładając swoje plecaki. Stanęły obok siebie, patrząc na mnie.
 - Nie jedziesz?- zapytał Luke. Pokręciłem głową, kucając, żeby spojrzeć w ich duże oczy.- Kiedy przyjedziesz?
 - Jutro się spotkamy. Tylko mam dużo pracy, więc pójdziemy tylko na gofry, dobrze?
 - A Harry?- Lucy wskazała na mojego męża. Była nim zachwycona. A może jego włosami? Kto wie. Najważniejsze było to, że go polubili. Westchnąłem, przytulając ją do siebie.
 - Lucille, Harry musi jeszcze zostać w szpitalu. Teraz pojedziecie z ciocią Rosie, a ja zajmę się Harrym.- powiedziałem. Lucy i Luke pokiwali głowami i poszli za szatynką w stronę drzwi. Podniosłem się i w ostatniej chwili zobaczyłem, że dziewczynka zostawiła swojego pluszaka.- Lucy! Miś Robert!
 Blondyneczka odwróciła się i spojrzała na misia, którego trzymałem w dłoni. Puściła rękę Rosie i podbiegła do mnie. Zabrała pluszaka ode mnie i mocno go przytuliła. Po chwili znów wskoczyła na łóżko i popatrzyła na Harry'ego.
 - Zajmuj się nim. Jak wyjdziesz ze szpitala, to mi go oddasz.- powiedziała, kładąc mu go na kolanach. Chwilę później pobiegła z z powrotem do mojej przyjaciółki, machając mi na pożegnanie. Uśmiechnąłem się i przytuliłem mojego męża, całując czubek jego głowy.
 - Czy my kiedykolwiek będziemy normalni?

~*~

 Następnego dnia poszedłem z dziećmi na gofry, tak jak im obiecałem. Oczywiście nie obyło się bez kłótni, która polewa jest lepsza, bo Luke wybrał karmelową, a Lucy wiśniową i w pewnym momencie zaczęli w siebie rzucać drażetkami, które też tam były.
 Dzisiaj siedziałem długo w biurze, nadrabiając papierkową robotę, więc wróciłem późno do domu. Rosie ugotowała nam coś na kolację, za co byłem jej ogromnie wdzięczny. Później ona rozmawiała na skype z Niallem oraz Teddy, obiecując, że wróci do nich jak najszybciej. Nie chciałem im przeszkadzać, więc poszedłem pod prysznic. Tam dopadła mnie nostalgia. Tęskniłem za Harrym, który byłby obok mnie i dotykałby mnie, mówił, jak bardzo mnie kocha, śmiałby się głośno, chodził po domu, poprawiając ułożenie zdjęć. Może to było głupie, bo on nadal był, nie umarł, po prostu chorował, jednak moje życie tak się przez niego zmieniło, że nie potrafiłem już normalnie funkcjonować, gdy nie było go tutaj.
 Spędziłem pod prysznicem prawie trzydzieści minut. Gdy wychodziłem, usłyszałem jak Rosie śpiewa coś dla Teddy, a Niall chwali ją za piękny głos, mówiąc, że tęskni. Łzy zebrały mi się w oczach, bo ja też tęskniłem. Też chciałem śpiewać dla Harry'ego. Też chciałem dzielić się radością wraz z nim z powodu adopcji. Chciałem, żeby było zwyczajnie. Poszedłem do siebie do sypialni, do naszej sypialni, w której spałem na razie sam i od razu położyłem się do łóżka.
 Ta noc dłużyła się niemiłosiernie. Nie żeby każda poprzednia się nie dłużyła, ale ta była wyjątkowa męcząca, jakby zwiastowała coś okropnego. Jednak nie chciałem o tym myśleć, próbowałem na wszystkie sposoby usnąć.
 Nie było mi to dane.
 Tej nocy obserwowałem sufit, przypominając sobie wszystkie nasze problemy, wszystkie trudności, jakie musieliśmy pokonać. Ile razy myślałem o tym, żeby chociaż przez chwilę w moim życiu zapanowała rutyna? W tej chwili właśnie tak było. Tylko ta rutyna była tak bolesna, że raniła moje serce, tnąc je na miliony kawałeczków. Harry był, a go nie było. Przekręcałem się z boku na bok, słuchając jak krople deszczu zaczynają uderzać o szybę.
 Harry zawsze bał się spać samotnie, miał przy sobie siostrę, gdy był młodszy, potem pluszaka, którego chował, aby nikt go nie zauważył. Kiedy poznał mnie, ja stałem się jego odskocznią, jego bezpieczeństwem, przy mnie się nie bał usypiać. Jednak teraz, gdy przyszło mi spać w pustym łóżku, lęki z ciemności zaczynały wychodzić do wierzchu. Wszystkie najgorsze myśli, które kryły się na dnie, przychodziły właśnie nocą, kiedy dookoła było ciemno, cicho oraz samotnie.
 Deszcz nasilił się, a pokój przeszyło rażące światło - pierwsze błyskawice pojawiły się na niebie. Od razu pomyślałem o Lucy, która panicznie bała się burzy, grzmotów i błyskawic. Kochała deszcz, równie mocno nienawidząc wyładowań elektrycznych, które mu towarzyszyły nie raz. Odwróciłem się po raz kolejny, zaciskając zęby. Chwilę później usłyszałem kroki na korytarzu i otwieranie drzwi.
 - Mogę?- usłyszałem szept Rosie. Nie odpowiedziałem, jednak szatynka wykorzystała okazję, kładąc się obok mnie i przyciskając się do moich pleców.- Wiem, że się smucisz.
 - Jak to odkryłaś?- zapytałem retorycznie. Ona objęła mnie jeszcze mocniej, chociaż to musiało dość śmiesznie wyglądać dla osoby trzeciej. Kobieta niższa ode mnie o prawie piętnaście centymetrów, drobna, czasem przypominająca nastolatkę, a nie dorosłą, dojrzałą osobę, właśnie była dużą łyżeczką i próbowała mnie to pocieszyć.
 - Zgadłam.
 - Rosie, ja nie wiem, co robić... Ja ostatnio się dziwnie zachowuje, ja nie umiem żyć bez Harry'ego. Ja nie chcę bez niego żyć. Czemu to tak długo trwa? Czemu już nie może to wrócić do normalności?- zacząłem płakać, czując głowę Rosie na moich łopatkach. Próbowałem się skulić, aby zniknąć, aby mnie już to nie było. Jednak tak się nie dało, nadal byłem w moim łóżku, deszcz nadal padał, a obok mnie zamiast Harry'ego była moja przyjaciółka.
 - Lou, będzie dobrze. Naprawdę będzie dobrze.- powiedziała, a ja nie miałem już siły jej odpowiadać. Bo nie zawsze kończyło się dobrze. Nie zawsze, ale może w naszym przypadku tak będzie? Marne słowa pocieszenia, które znajdą swój byt w rzeczywistości.
 Usnąłem pogrążony w swoich myślach, śpiąc niespokojnie w ramionach przyjaciółki. Budząc się rano, nie było jej już obok mnie, a mnie zajęło dobrych kilka sekund zanim przypomniałem sobie, jaki mieliśmy dzień tygodnia.
 - Dobra, czwartek.- mruknąłem, podnosząc się. Dzisiaj pracowałem w domu, więc ubrałem się w najzwyklejsze ubrania, nie martwiąc się o garnitur. Zszedłem do kuchni, gdzie czekała Rosie z kubkiem kawy. Uśmiechnąłem się do niej.- Dziękuję, że do mnie wczoraj przyszłaś.
 - Do usług.- odpowiedziała, podając mi talerz z kanapkami. Sięgnąłem po jedną z nich, gdy zaczął dzwonić mój telefon. Odebrałem go, nie patrząc nawet, kto dzwonił.
 - Słucham?- spytałem, przegryzając kanapkę. Przez chwilę w słuchawce była cisza. Zmarszczyłem brwi, patrząc na Rosie.- Halo?
 - Panie Tomlinson, tutaj doktor Shaw, niech pan jak najszybciej przyjedzie do szpitala, pański mąż, on...
***
a/n.: Jestem tak cholernie dumna z Harry'ego, że obciął włosy i oddał je na fundacje, bo sama zapuszczam od dwóch lat i po studniówce chcę oddać (zapuszczam do pasa, żeby oddać ich jak najwięcej), a z drugiej strony to tak boli, bo byłam zakochana w jego długich włosach.
Wasza Lucy x

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz