piątek, 29 kwietnia 2016

Rozdział 4

 Medycyna to najbardziej skomplikowana nauka, jaką mógł poznać ten świat. Podziwiam każdego człowieka, który zdecydował się, aby zostać lekarzem, pielęgniarką, analitykiem medycznym, a nawet zwykłym salowym, bo oglądanie codziennie śmierci, bólu, cierpienia, to nie było to, na co każdy był przygotowany psychicznie w swoim życiu. Jednak praca w szpitalu, laboratorium, w gabinecie lekarskim ma swoje plusy. Każdego dnia widzisz postępy u swoich pacjentów, jak starają się, aby odzyskać zdrowie. Obserwujesz radość w oczach rodziny, którzy modlili się, błagali o to, aby najbliżsi odzyskali poprzedni stan i rzeczywiście funkcjonują tak jak dawniej. Praca w służbie zdrowia jest najbardziej niewdzięczną jak i najwspanialszą pracą, jaką człowiek mógł poznać na tym świecie.
 Od lekarzy uczymy się najwięcej. Zawsze myślałem, że oni znają się na tych swoich skomplikowanych, medycznych rzeczach, typu operacje, wady, usypianie - ale nie, myliłem się. Spędzając ostatnie trzy tygodnie w szpitalu, ludzie ze służby zdrowia doradzali mi bardzo dużo i to były bardzo praktyczne, codzienne porady. Mówili mi, abym słuchał dużo muzyki, żeby się relaksować. Pić dużo wody, aby nie odwodnić się, kiedy płaczę, w dodatku to mnie będzie odprężać.
 Dowiedziałem się też, że śpiączka to nie tylko leżenie i spanie. Człowiek może być obudzony, może mieć otworzone oczy, może sam jeść, siedzieć, wstawać. Jednak jego mózg śpi, a osoba zachowuje się trochę jak roślina lub małe dziecko. Nie do końca poznaje najbliższych, nie odzywa się, nie potrafi kontrolować swoje ruchy, koordynować swoim ciałem. Zupełnie jak Harry teraz. W pierwszej chwili, gdy lekarz mi o tym powiedział, nie uwierzyłem. Zaśmiałem mu się prosto w twarz, bo hej, mój ukochany przecież otworzył oczy, żył, było wszystko w porządku. Ale to nic nie dało. Harry spał. Był obudzony, ale spał, czyż to nie paradoks?
 Kolejną bardzo mądrą rzeczą, którą doradzili mi lekarze, było czytanie oraz śpiewanie. Miałem czytań Harry'emu oraz grać dla niego na gitarze, aby przyspieszyć jego obudzenie się. Rzeczywiście to pomagało. Z każdym dniem było lepiej, uśmiechał się, widząc mnie, reagował na moje słowa, chociaż musiałem traktować go jak dziecko, łapał mnie za rękę, przekrzywiał głowę, dając mi znak, że mnie słucha, ostatnio nawet zaczął wypowiadać "Lou". Rehabilitacja oraz spędzanie czasu ze mną pomagało. Jednak bolał mnie brak mojego męża obok mnie. Zasypianie samemu, budzenie się w pustym łóżku, fakt, że nie mam dla kogo przygotować śniadania, ani nikt nie przygotowuje go dla mnie. Wynająłem gosposię, która musiała pomóc mi bałagan. Nie poradziłbym sobie sam i zarósłbym w brudzie, gdyby nie jej codzienne sprzątanie. Nie miałem po prostu na to czasu i czasem dziwiłem się, że pamiętałem o tym, aby się ubrać i ogolić (dobra, czasem zapominałem się ogolić i przychodziłem z kilkudniowym zarostem, ale nikomu to nie przeszkadzało). Oprócz codziennych wizyt w szpitalu, pracy w biurze, pojawianie się w różnych fundacjach, odwoływaniem sesji Harry'ego i przekładaniem ich, spotykałem się też z bliźniakami, żeby zyskać ich zaufanie, ani nie stracić okazji do adopcji. Nie mogłem się załamać, bo wiedziałem, że Harry by mi na to nie pozwolił. On był moją siłą i wsparciem w tej trudnej sytuacji.
 Lucy i Luke byli przeuroczymi, blond aniołkami, czasem rozrabiającymi, ale z radością reagowali na każdą moją wizytę. Piszczeli głośno "Louis!", widząc mnie i rzucali się prosto w moje ramiona, domagając się podniesienia ich. Te dwa urwisy były moją nadzieją, że jeszcze wszystko skończy się dobrze i stworzymy prawdziwą rodzinę. Czy je pokochałem? Od pierwszej chwili. Dla Lucy mogłem być księżniczką Luizą, która przychodzi na pyszne podwieczorki oraz pije tylko zieloną herbatę z jedną kostką cukru, a dla Luke'a zmieniałem się w strasznego potwora, który chce zburzyć całe miasto, a on jako superbohater musi je uratować. Opowiadałem im o Harrym, byli bardzo ciekawi go, nie mogli też doczekać się spotkania. Mówiłem im o moich braciach, mojej mamie, kupowałem im ciastka, które jedliśmy w tajemnicy przed panią kierownik, zabrałem je do naleśnikarni, do cukierni (wzięliśmy babeczki w kształcie maskotek z Ulicy Sezamkowej), czułem się przy nich naprawdę dobrze, a dzieci czuły się dobrze przy mnie. Robiłem to wszystko tylko po to, aby wrócić do pustego domu, osunąć się po ścianie i płakać w dłonie. Za dużo się działo w moim życiu, czego nie potrafiłem kontrolować. To było czasem ponad moje siły, jednak chciałem udawać twardego.
 Nadszedł piątek, nie byłem dzisiaj w biurze, aby od rana pomóc Harry'emu z kąpielą. Nie chciałem, aby robiły to pielęgniarki, chociaż doskonale wiedziałem, że była to ich praca. Po prostu "w zdrowiu i chorobie", a pomaganie mu należało do moich obowiązków, które nie tyle co musiałem, a chciałem spełnić. W dodatku popołudniu mogłem zabrać Lucasa i Lucille na weekend. Obiecałem im, że wybiorą sobie farby do pokojów oraz pomogą mi ugotować obiad (czyli zamówić pizzę, hah, to ja będę tym zbuntowanym rodzicem).
 Wiązałem wilgotne włosy Harry'ego w koka, śpiewając mu piosenkę, na co delikatnie się kołysał, przeszkadzając mi w ułożeniu jego fryzury. Jednak nie przeszkadzało mi to i starałem się łapać pojedyncze kosmyki, które mi ciągle wypadały. Jak udało mi się założyć gumkę na jego niesfornego koka, pogładziłem jego ramiona, całując go w czubek głowy.
 - Założymy bluzę, dobrze?- powiedziałem, stając przed nim. Siedział po turecku na swoim łóżku, oglądając album ze zdjęciami, które sam wykonał.- Jest zimno, Harry. Założymy bluzę.- powtórzyłem, a on po chwili uniósł na mnie wzrok. Zamrugał kilkakrotnie oczami, po czym kiwnął głową. Sięgnąłem po jego dużą bluzę, pomagając mu ją założyć na ramiona, co było trudne, bo zupełnie nie wiedział, gdzie ma włożyć swoje ręce.- Ślicznie, kochanie. Teraz będzie ciepło.- usiadłem obok niego, gładząc jego nogę, na której miał swoje dresy. To taka odmiana, nie widząc go w ciasnych spodniach albo kolorowym garniturze, ale w zwykłych, szarych, za dużych dresach.
 - Lou.- powiedział, na co się uśmiechnąłem. Odwzajemnił mój gest, wyciągając dłoń w moją stronę, którą złapałem i delikatnie ścisnąłem. Duże dziecko nabierało dla mnie nowego znaczenia, gdy patrzyłem na Harry'ego, zachowującego się niczym dwulatek. To bolało, raniło moje serce, które i tak było pokaleczone.
 Spędziłem z mężem jeszcze kilka godzin, pilnując go i opiekując się nim. Pomogłem mu zjeść obiad, chociaż radził sobie świetnie i odprowadziłem go na rehabilitacje, wioząc wózek, wyręczając pielęgniarkę. Odchodząc, złapał jeszcze moją dłoń i uśmiechnął się, nawet na mnie nie patrząc, ale wiedziałem, że ten gest skierowany był w moją stronę.
 - Przyjdę jutro, kochanie. Dobrze? Przyjdę, kocham cię.- powiedziałem, całując go w czoło. Zostawiłem go w dobrych rękach, ruszając w stronę wyjścia, żeby odebrać bliźnięta. Musiałem po drodze wstąpić jeszcze po zakupy, bo cóż, cały weekend na pizzy nie będziemy żyć.

~*~

 Lucy i Luke czekali na mnie przy wejściu z torbami obok siebie. Podobno opiekunka nie mogła ich zagonić do zabawy od obiadu, bo nie mogły się doczekać mojego przyjścia. Pilnowały, żebym na pewno się pojawił. Radość w ich oczach, gdy tylko wszedłem do środka, ruszyła moje serce. Prawie czteroletnie dzieci przylgnęły do mnie, piszcząc i wypytując się o wiele rzeczy.
 - Jaką pizze zamówimy?- zawołał Luke.
 - Obejrzymy bajkę?- dopytała Lucy.
 - A gdzie będziemy spali?
 - A mogę wziąć Misia Roberta?
 - Czy Lucy może przestać być głupia?
 - Louis, zostawmy Luke'a tutaj, nie lubię go.- bliźnięta zaczęły się kłócić, a ja musiałem je rozdzielić, biorąc na ręce Lucille, która przytulała do siebie brązowego misia. Uśmiechnąłem się do nich, kiedy chłopiec wystawił jeszcze język w stronę swojej siostry, na co dziewczynka się naburmuszyła. Jakbym widział Maxa i Danny'ego, gdy byli mali.
 - Możemy zamówić taką pizzę, jaką chcecie.- spojrzałem na Lucasa, który przytulił się do mojego uda. Blondynka na moich rękach oparła głowę na moim ramieniu, słuchając tego, co mówiłem.- A spać możecie w dowolnym pokoju. Mamy bardzo duży dom z Harrym. A co do Roberta, to jakbyś mogła go nie wziąć? Byłoby mu bardzo przykro, gdyby został przez tyle dni sam. Tęskniłby za sobą.- pstryknąłem Lucy w nos, na co zachichotała. Postawiłem ją na podłodze, pewny, że przestali się już kłócić.- Bajki też obejrzymy. Mamy całą kolekcję, bo powiem wam w sekrecie, że uwielbiamy je oglądać.
 Dzieciaki zakryły rączkami swoje usta, próbując się nie roześmiać, jednak rozbawił ich mój komentarz dotyczący bajek. Uśmiechnąłem się szeroko, biorąc dwie torby z ich ubraniami. Podałem Lucy jej fioletowy płaszczyk oraz czapkę, a Luke'owi jego ciemnozieloną kurtkę. Przez chwilę toczyliśmy mały spór o jego nakrycie głowy, ale jak powiedziałem, że ma do wyboru jedzenie szpinaku i brak czapki albo pizzę z czapką, od razu ją założył. Bliźnięta były już gotowe, zakładały swoje buty, a ja porozmawiałem chwilę z opiekunką, która była bardzo zadowolona, widząc naszą relację. Cieszyła się, że dzieciaki są tak za mną i nie mogła się doczekać, aby poznać mojego męża. Życzyła mu powrotu do zdrowia i powodzenia z opieką nad dziećmi.
 W końcu byliśmy gotowi do podróży. Dzieci wsiadły do fotelików, które na razie pożyczyłem, ale jeśli będą już częścią naszej rodziny, musimy takie zakupić. Lucy położyła Misia Roberta na środku, uśmiechając się szeroko. Pocałowałem ich w czoło i zająłem miejsce za kierownicą. Włączyłem radio, słuchając jak dzieci śpiewają, chociaż nie znały połowy tekstu. Dobra improwizacja nie jest zła! Patrzyłem się w lusterko, obserwując ich śmieszne tańce, a gdy tylko stawaliśmy na czerwonym, dołączałem do nich, machając rękami w "indyjski" sposób. Dzieciaki miały ze mnie niezły ubaw, bo specjalnie fałszowałem lub udawałem dziwne głosy, gdy leciały moje ulubione piosenki. Podróż minęła bardzo przyjemnie i w mgnieniu oka dotarliśmy na miejsce.
 - Ale duży dom.- powiedział Luke. Stałem przed bramą, patrząc na budynek, pod który podjeżdżaliśmy. Parter, pierwsze, poddasze oraz mała "wieżyczka", gdzie była biblioteka. No cóż, nie każdy się mógł sobie na taki pozwolić, ale były większe domy. Dużo większe, które też mógłbym mieć, ale jednak zdecydowałem się na zwykłe Shelter, a nie willę. Zaparkowałem przed garażem, bo jeszcze dzisiaj chciałem jechać do marketu, więc nie opłacało mi się chować auta. Zgasiłem silnik i odwróciłem się, żeby popatrzeć na zdezorientowane miny dzieci.
 - Coś się stało?- spytałem, nie rozumiejąc ich reakcji. Lucy bawiła się Misiem Robertem, skubiąc jego ucho, a Luke prawie miał łzy w oczach. Nie odezwali się nawet słowem. Westchnąłem, wysiadając z auta i pomogłem im się rozpiąć. Zabrałem ich rzeczy z bagażnika, zakładając torby na ramiona, po czym wyciągnąłem w ich strony dłonie. Niepewnie mnie chwycili z obu stron, po czym ruszyliśmy w stronę drzwi. Otworzyłem je, prowadząc dzieci na czerwony korytarz, na którym wisiały motywujące obrazki. Zawsze poprawiały mi humor i Harry miał genialny pomysł, projektując je. Harry... Brakowało mi go w tej ważnej chwili. Był mi potrzebny, ale nie miałem jak go tutaj sprowadzić.
 - Chcecie soczku? Albo herbatki? Mam pomysł! Kupimy kakao, jak będziemy jechać na pizzę, dobra?- powiedziałem entuzjastycznie, jednak nie doczekałem się odpowiedzi od strony dzieci. One zdjęły z siebie tylko okrycie, rzucając je na podłogę i stały w miejscu, czekając aż zaprowadzę je dalej. Zdziwiony powiesiłem trzy kurtki oraz ułożyłem buty, po czym ruszyłem do kuchni, znajdującej się po lewej stronie. Posadziłem dzieci przy małym stoliku, obok którego stały dwa krzesła. Wyciągnąłem z szafki trzy szklanki, a z lodówki wziąłem sok jabłkowy i nalałem go do szklanek i podałem dzieciakom.
 - Lucy? Luke? Co jest?- zapytałem, lecz one wypiły swój napój, nie odzywając się. Jęknąłem zdezorientowany, jednak chwilę później Lucas odstawił szklankę i wyciągnął swoje ręce w moją stronę. Zszokowany przytuliłem go, chwilę później Lucy zaskoczyła z krzesła i wtuliła się we mnie. Oboje zaczęli płakać. Przysięgam, że nie wiedziałem, co się stało, ale to nie było nic dobrego.
 - Louis, bo wy nas nie zostawicie? Nie chcemy już wracać do pani opiekunki i tych dzieci.- powiedział Lucas, pociągając nosem. Moje serce pękło na tysiąc kawałeczków, bo dlaczego oni tak pomyśleli?
 - Ani do tamtych rodziców. Tamta mamusia i tatuś byli niemili dla nas. Nie kochałam ich.- dodała Lucy, mocniej ściskając moje nogi. Metr dziesięć dziecięcej radości wyparował w tym momencie, gdy zaczęli mówić o poprzedniej rodzinie. Nie wiedziałem, czy byłem gotowy, aby ich wysłuchać.
 - Ciągle przychodzili do nich jacyś ludzie, a my musieliśmy siedzieć w pokoju. Było głośno, a my nie mogliśmy być głośno. To było niedawno.- dodał chłopiec, a ja o mało się nie załamałem. Co to byli za ludzie?
 - Kiedyś powiedzieli, że dzięki nam mają dużo pieniążków i będą mogli kupić sobie duży dom. I wy też macie bardzo duży dom.- zakończyła dziewczynka. Przymknąłem oczy, nie wiedząc, jak zareagować. Ich reakcja była zupełnie naturalna. Niewiele pamiętały z poprzedniej rodziny, ale to co zapadło im w pamięć, nie należało do przyjemnych. Rozumiałem, że bały się tego, że je zostawimy, że je skrzywdzimy. Duży dom skojarzył im się z wykorzystaniem, a nie z ciepłem, własnym pokojem, miejscem do zabawy.
 - Louis, czemu płaczesz?- zapytał Lucas. Nawet nie zwróciłem uwagi na łzy wypływające z moich oczu. Otarłem je wierzchem dłoni i postawiłem chłopca obok jego siostry. Kucnąłem przed nimi, gładząc mokre od płaczu policzki.
 - Słuchajcie mnie, maluchy. Ja i Harry zrobimy wszystko, żebyście byli u nas. Nie oddamy was, bo już was bardzo lubimy. Chociaż Harry was jeszcze nie zna, ale jestem przekonany, że się dogadacie. I chcemy, żebyście byli szczęśliwi.- wytłumaczyłem im. Pokiwali głowami, uśmiechając się. Od razu wyraz ich twarzy się zmienił, a oczka zrobiły się radosne.
 - A kiedy poznamy Harry'ego? Czemu jest tak długo chory?- zapytał Luke, marszcząc czoło. Westchnąłem. W głowie zadawałem sobie to samo pytanie - czemu tak długo? Ile to jeszcze mogło trwać. Zastanowiłem się nad słowami niebieskookiego chłopca, zanim mu odpowiedziałem:
 - Za dwa tygodnie przylatuje nasza przyjaciółka, Rosie. Myślę, że wtedy zabiorę was do Harry'ego. Chwilę z nim posiedzicie, potem ona was odwiezie, a ja będę mógł się nim zająć.- dzieci zaczęły piszczeć z radości, a ja aż musiałem sobie zatkać uszy.- Chcecie zobaczyć parę zdjęć?
 - Tak!- krzyknęli oboje i już chcieli gdzieś pobiec, ale zatrzymali się po jednym kroku, nie wiedząc, jak się ruszyć. Podniosłem się, mijając ogromny blat na środku kuchni. Przeszedłem obok szafek, które zastępowały ścianę nośną między kuchnią, a salonem. Po lewej zamiast szafek był barek z alkoholami (były one schowane!), a przed nimi wysokie krzesła. Dzieciaki dreptały za mną jak małe kaczuszki i rozglądały się uważnie, podziwiając mieszkanie.
 - Siadajcie na kanapie, zaraz wam przyniosę.- bliźnięta posłusznie wykonały moje polecenie, zajmując miejsca na narożniku. Czy one zawsze będą takie posłuszne? Niestety to tak nie działało, bo Liam mówił, że jego trzyletnia Lily jest aniołkiem tylko na zdjęciach. Podszedłem do komody, na której ustawione było pełno ramek ze zdjęciami, które zabrałem i położyłem na szklanym stoliku, żeby pokazywać dzieciakom. Jako pierwsze wziąłem zdjęcie z naszego ślubu, które było moim ulubionym.
 - Czemu Harry ma wianek?- zapytała Lucy, a ja się zaśmiałem.
 - Bo go namówiłem na niego. Wygląda w nim uroczo! Teraz nawet je polubił i czasem je robi dla żartów, więc będziesz miała pełno wianków w pokoju.- powiedziałem i zobaczyłem radość w oczach dziewczynki.- W dodatku ma długie włosy i nauczył się robić warkoczyki, koki, jakieś kilka innych fryzur, więc twoje śliczne blond włoski będą zawsze ułożone.- puściłem jej oczko, biorąc kolejną ramkę, gdzie byłem z Zaynem, Vivenne oraz Harrym.
 - Kim oni są?- zapytał Luke, patrząc na naszych przyjaciół, którzy wyglądali tutaj wręcz idealnie. Piękni, dopasowani do siebie, uroczy. Opowiadałem dzieciom o naszych znajomych. Na kolejnym byliśmy z Rosie, Teddy i Niallem. Było to zdjęcie, które zrobiliśmy stosunkowo niedawno, bo przed świętami. Na kolejnym byliśmy z małą Lily, czyli moją chrześnicą. Było też zdjęcie z naszych wakacji na Dominikanie oraz podróży do Wielkiej Brytanii. Byłam ja z braćmi i mamą oraz Harry ze swoją rodziną. Dzieci były zachwycone tym, że mogły być częścią tego wszystkiego, że mogły nas trochę poznać.
 Wieczór spędziliśmy radośnie. Pojechaliśmy po pizze, przy okazji wstępując do marketu po kakao, żelki, chipsy, parę produktów na jutro oraz soki. Pokazywałem bliźniakom kolory farb do pokojów, które dostaną, jak się tutaj przeprowadzą. Nie mogły uwierzyć w to, jakie wielkie są pomieszczenia, w których będą mieszkać, ale dość szybko zdecydowały się na konkretne kolory. Meble chciałem wybrać z Harrym zaraz po tym, jak wyzdrowieje. Obejrzeliśmy jakąś bajkę, której tytułu nawet nie pamiętałem, bo pisałem smsy z Vivienne, która wypytywała się o dzieci oraz mojego męża, ciągle czując wyrzuty sumienia z powodu wypadku. Zapewniałem ją, że to nie była jej wina i żeby zajęła się sobą i ciążą, bo musiała zadbać o dziecko, ale nie dawała za wygraną.
 Leżąc już w łóżku, czułem znowu pustkę. Brakowało mi Harry'ego. Był tak daleko ode mnie, nie mogłem go przytulić, pośmiać się z nim, pocałować, znowu usypiałem sam w zimnym łóżku. Dzieci leżały w sypialni gościnnej naprzeciwko, jednak koło północy usłyszałem tupot stóp i skrzypienie drzwi.
 - Louis, możemy spać z tobą?- zapytał Luke, szepcząc. Parsknąłem śmiechem, ale zgodziłem się, czując jak bliźniaki położyły się po obu stronach mojego ciała. Wtuliły się we mnie, Luke ze swoją poduszką, a Lucy z Misiem Robertem.
 - To ostatni raz, kiedy śpicie w tym łóżku, więc się nacieszcie.- zaśmiałem się, gładząc dzieci po plecach. Oczy powoli mi opadały, czułem zmęczenie i senność.
 - To był najlepszy w moim życiu, Louis.- powiedziała Lucy.
 - I teraz będzie fajniej, bo będziemy z wami.- dodał Luke. Na mojej twarzy zagościł uśmiech i poczułem, jak pustka w moim sercu powoli się wypełnia.
***
a/n.: Awe, Lou i dzieci, Lou i zachowanie do chorego Harry'ego, Lou >>>  Na razie nudno? Hah, potem będziecie chcieli, żeby takie rozdziały były cały czas. Jakie plany na majówkę? Ja mam 10 dni wolnego, woohoo! Rozdział nietypowo w piątek, bo jutro jadę do babci, a ona nie ma internetu.
Wasza Lucy x

sobota, 16 kwietnia 2016

Rozdział 3

 Podróż do szpitala nigdy nie wydawała się być tak długa, chociaż tak naprawdę jechałem zaledwie dwadzieścia minut. Wyprzedzałem każdy samochód i w duchu modliłem się, żeby nie spotkać policji. Bluźniłem na każdych czerwonych światłach oraz nawrzeszczałem na mężczyznę, który chciał wjechać przede mną na miejsce, które próbowałem zająć na szpitalnym parkingu. Wbiegłem do środka, jednak widząc grupę ludzi przed windą, wspiąłem się po schodach na siódme piętro. Serce waliło mi jak oszalałe, a głowie miałem tylko jedną myśl - gdzie jest mój Harry?
 Zacząłem się rozglądać po korytarzu, aby odnaleźć moją przyjaciółkę. Siedziała opatulona kocem, cała zadrapana, w dłoni miała venflon, przez który wpływała kroplówka. Od razu do niej podbiegłem, klękając przed nią oraz wypytując się o mojego męża. Kobieta zaczęła płakać, przepraszając mnie. Była blada, wystraszona, widziałem, jak to przeżywała, lecz nie potrafiłem skupić się na jej uczuciach. Myślałem tylko o Harrym.
 - Jest na operacji. Ma pęknięte kilka organów, ma transfuzję krwi.- powiedziała, po czym znowu zaczęła szlochać. Zakryła twarz dłońmi, a łzy spływały po jej policzkach. Cały oddział się na nas patrzył.- Przepraszam Louis, to moja wina! Gdyby nie jechał ze mną, nic by się nie stało! Nie wiedziałam, że ktoś w nas uderzy! Louis, wybacz mi, wiem, że teraz mnie nienawidzisz, Lou, błagam...
 - Viv, skarbie.- załkałem, przytulając się do jej nóg.- Nie winię cię, dobrze? Powiedz mi tylko, gdzie on dokładnie jest, chcę go zobaczyć, muszę go zobaczyć... Chcę wiedzieć, czy nic mu nie jest...
 - Jest dwa piętra niżej, ale na razie nie będziesz mógł go zobaczyć, nie mogli go wybudzić Louis. Samochód uderzył centralnie w niego.- jęknęła, znowu zakrywając usta dłonią. Popatrzyła na mnie.- Nie wiadomo, co będzie dalej, Louis. Czy to nadal będzie twój Harry. Czy wszystko jest z nim dobrze. Nie jest w tak dobrym stanie jak ja. Chociaż powinniśmy się zamienić, bo to przeze mnie leży na tym stole.- dziewczyna zacisnęła swoje drobne dłonie w pięści. Podniosłem się, przytulając ją. Dopiero w tej chwili zrozumiałem, jakie dla niej to musiało być przeżycie.- Gdybym wcześniej zauważyła ten samochód, gdybym skręciła, on by w nas nie uderzył. Przepraszam, Louis. Wybacz mi.- przyciągnąłem ją mocniej do siebie, gdy ta szlochała w moje ramię. Na razie nie mogłem być przy mężu, to mogłem chociaż zająć się przyjaciółką.
 - Vivienne, a co powiedział lekarz? I czy mogę porozmawiać z tym doktorem, co do mnie dzwonił? Chyba, że on operuje Harry'ego.- powiedziałem, jednak blondynka pokręciła głową. Spojrzała się na mnie, a ja otarłem jej mokre policzki.
 - Ten co do ciebie dzwonił, prowadzi mnie. Będę musiała zostać trzy dni na obserwacji na tym oddziale.- ruchem głowy wskazała na pomieszczenie, a ja dopiero teraz zauważyłem, gdzie się znajdujemy. Zamarłem, po czym spojrzałem na Vivienne z jeszcze większym smutkiem. Poczułem się okropnie, bo do tej pory jej nie wspierałem, nie wiedziałem niczego oraz stałem się okropnym przyjacielem.
 - Vivienne... patologia ciąży?- szepnąłem, a ona pokiwała głową.- Czyli będzie mały Malik?- zapytałem, starając się ją pocieszyć, jednak ta rozpłakała się jeszcze bardziej. Nie miałem pojęcia, co się stało, jednak przytuliłem ją, gładząc jej plecy przez gruby koc. Dziewczyna łkała, załamując się w moich ramionach, trzęsąc się oraz delikatnie uderzając w moją klatkę, jakby znowu spotkał ją niesprawiedliwy los. Miałem ochotę płakać wraz z nią, bo widząc cierpienie moich najbliższych, byłem załamany. Harry cierpiał fizycznie, a Vivienne psychicznie, a mnie to wszystko bolało oraz łamało moje serce.- Co się dzieje, słońce?
 - Będzie mały Malik, jeśli przeżyje. Do tej pory poroniłam już dwa razy.- jęknęła blondynka po chwili, gdy się trochę uspokoiła. Pociągnęła nosem, a ja zamarłem. Straciła dziecko dwa razy, a ja o niczym nie wiedziałem? Ani ona, ani Zayn nie powiedzieli nam o tym, chociaż ufaliśmy sobie bezgranicznie. Gdyby nie oni, nie byłoby mnie i Harry'ego, to oni nam pomogli i to oni byli dla nas najbliższą rodziną, chociaż nie mieliśmy żadnych więzów krwi.
 - Pierwszy raz był rok temu, cieszyliśmy się bardzo, Zayn chodził już po sklepach z rzeczami dla dzieci, aby oglądać ubranka, wózki, myślał jak urządzić pokój, zrobić fajne graffiti. Jednak w siódmym tygodniu poroniłam. Byłam załamana, jednak nie poddaliśmy się. W drugą ciążę zaszłam w wakacje, pamiętając wcześniejszą sytuację, nie przeżywaliśmy tego tak bardzo, jednak cieszyliśmy się. Dziesiąty tydzień, dużo nerwów, straciłam dziecko. Nie mogłam się pozbierać, udawałam szczęśliwą, gdy tak naprawdę traciłam to, co było dla mnie najważniejsze. Byłam tak blisko, a tak daleko.
 Olśniło mnie w tym momencie, czemu Vivienne była taka smutna, gdy mówiliśmy o dzieciach. Z jednej strony cieszyła się z nami, a z drugiej sama pragnęła być matką, ale za każdym razem zostało jej to odebrane. Teraz bała się, że sytuacja się powtórzy, a cierpienie znowu zagości w jej życiu. Objąłem ją, chociaż po części zastępując jej Zayna, który pozostał w Brazylii i nie mógł być przy niej w tak trudnej dla nich chwili.
 - To dopiero trzeci tydzień, a ja boję się kolejnych dziesięciu, bo moje maleństwo znowu może mnie opuścić. Nie wytrzymałabym tego kolejny raz, wiesz Lou? W dodatku Zayn... Dilerzy, z którymi miał zatarcia, zanim przyleciał do Nowego Jorku, zaczynają się upominać o różne rzeczy. I to nie tylko o pieniądze, bardziej chodzi im o honor. Boję się o własne życie czasem, bo nigdy nie wiem, czego oni od nas chcą. Czasem mam wrażenie, że głupie zgubienie jakiejś rzeczy, jest zamierzone i ci ludzie czegoś od nas chcą. A teraz jeszcze Harry, który przeze mnie leży na stole operacyjnym.- dziewczyna zaczęła na nowo płakać. Nagle na korytarz wpadła Rosie, od razu do nas podbiegając. Gdy ona rzuciła swoją kurtkę na plastikowe krzesło, zrozumiałem, że ja nadal jestem w swoich wierzchnich ubraniach, które nawet nie były zapięte. Zdjąłem je z siebie, pozwalając szatynce, przytulić się do Vivienne, w tym samym czasie dzwoniąc do domu dziecka, aby przełożyć wizytę spotkania z bliźniętami.

~*~

 Kilka godzin później Vivienne leżała już w swojej sali, przytulona do poduszki i gładziła swój brzuch. Rosie trzymała ją za rękę, a ja ciągle do kogoś dzwoniłem. Zaraz po przełożeniu wizyty w domu dziecka, zatelefonowałem do Zayna, który załamał się stanem swojej żony. Wypytał o nią, wiec dyskretnie mu powiedziałem, na jakim oddziale leżała Viv. Od razu zdeklarował się, że przyleci ją odebrać. Dzwoniłem w wiele miejsc, gdy nagle trzy godziny od mojego przybycia do sali mojej przyjaciółki wszedł lekarz.
 - Pan Tomlinson?- spojrzał na mnie, a ja zerwałem się z krzesła, kładąc telefon obok moich przyjaciółek. Pokiwałem głową, czując, jak bladłem.- Pański mąż jest po operacji, jednak nie możemy go wybudzić. Jeśli pan chce, może pan go zobaczyć, ale tylko przez chwilę. Zaprowadzić pana?- mruknąłem "proszę", starając się nie rozpłakać, po czym poszedłem za lekarzem, zostawiając przyjaciółki same. Mężczyzna prowadził mnie do windy, zjeżdżając na czwarte piętro, gdzie był oddział pooperacyjny. Zanim wszedłem na salę mojego męża, doktor kazał mi założyć odzież ochronną.
 Wszedłem do środka, a z moich oczu od razu wypłynęły łzy, widząc jak mój mąż był podłączony do różnych sprzętów, które monitorowały jego funkcje życiowe. Na jego twarzy było ogromne zadrapanie zapewne od kawałków szkła, które wcześniej wbiły się w jego policzki. Kilka mniejszych było też na jego prawym ramieniu oraz brzuchu. Długie włosy wcześniej związane w idealnego koka, teraz się rozplątywały, wypadając pasmami z czarnej gumki. Usiadłem na krześle, od razu ujmując jego silną dłoń.
 - Kochanie.- załkałem.- Miało być tak dobrze. Wszystkie problemy miały się skończyć, a my mieliśmy teraz zająć się wychowaniem dzieci, pamiętasz? Wiem, wiem, to nie twoja wina. Ani wina Vivienne, ale ona ma takie ogromne wyrzuty sumienia... W ogóle będziemy wujkami, bo jest w ciąży. Ale potem będę ci musiał opowiedzieć, co się z nimi dzieje, bo chyba byłem złym przyjacielem. Boże, Harry, czemu nie możesz się do mnie odezwać? Potrzebuję cię, muszę cię mieć obok siebie. Przecież nic i nikt miało nas już nie rozdzielać..
 Pogładziłem kciukiem jego dłoń, obserwując unoszenie się i opadanie jego klatki piersiowej. Łzy nadal spływały po moich policzkach, gdy próbowałem ogarnąć to wszystko. Zayn i Vivienne mieli problemy, cholernie ogromne problemy, Harry ledwo co uszedł z życiem, moje dzieci się odnalazły, jednak nie mogłem się z nimi zobaczyć, pewnie sprawiając im zawód. Czy życie nie mogło być chociaż przez chwilę proste? Czy chociaż przez chwilę nie mogłem pójść spać, obudzić się i pomyśleć, że moje życie jest nudne? Albo ten dzień będzie rutynowy?
 Ucałowałem Harry'ego w policzek, starając się nie załamać, bo to nie było mi potrzebne w tym momencie. Musiałem być silny, aby przetrwać. Odnaleźć mężczyznę, który wyjechał na czerwonym, uderzając w samochód Vivienne. Spotkać się z dziećmi, aby mnie poznały lepiej i zaufały. Oraz przede wszystkim pomóc swoim najbliższym.
 - Panie Tomlinson, musi już pan iść.- lekarz wszedł do środka. Pokiwałem głową, całując znowu mojego męża, po czym wyszedłem na korytarz. Od razu osunąłem się po ścianie, ukrywając twarz w dłoniach.
 - Boże, Harry. Co ja bez ciebie zrobię?
***
a/n.: Misie, kocham was tak bardzo :( Wiem, że ten rozdział jest nudny, ale jeśli skupiliście się przy czytaniu, jest tutaj dużo spoilerów do dalszych rozdziałów.
Dodałam ostatnio os, który jest po części smutem po części fluffem (ta, ja i smut XDD) - "Show me love". Jest on na wattpadzie, tak samo jak moje dwa poprzednie one shoty.
Wasza Lucy x

sobota, 9 kwietnia 2016

Rozdział 2

 Byłem w kuchni, pilnując gotującej się wody. Harry miał ochotę na zieloną herbatę, więc zobowiązałem się mu ją przygotować. Kochałem takie dni jak ten, że mogliśmy być zwykłą parą, która nie wyróżniała się niczym z tłumu. Nie zaczepiali nas na ulicy, nie robili nam zdjęć, nie musieliśmy pojawiać się na różnego rodzaju bankietach, pokazach, czy koncertach, żeby dobra opinia o nas została zachowana. Oczywiście, lubiłem udzielać się charytatywnie i mój mąż też, ale momentów pokazywania się na różnego rodzaju galach nie cierpieliśmy. Dlatego dni takie jak ten, że siedzieliśmy w domu, nie musieliśmy podróżować po kraju (choć Harry robił to częściej niż ja), tylko pobyć ze sobą. To było świetne.
 Często byłem ciekawy, ile osób, które robiły sobie herbatę tak po prostu codziennie, oglądało telewizję, pracowało w zwykłej pracy oraz nie było znanym w swoim kraju i poza jego granicami, chciało się z nami zamienić, gdy tylko widzieli nasze kolejne zdjęcie na lotnisku, czy na jakimś bankiecie. Czy taka zwykła pani z naszej ulubionej kawiarni, albo mechanik z warsztatu, do którego zaprowadzamy nasze auta, myślą czasem o tym, że chcieliby być nami?
 Westchnąłem zalewając gorącą wodą herbatę. Przyglądałem się jak woda nabiera kolorów, nadal się zastanawiając nad swoim życiem. Czy dla takich ludzi zwykłe robienie sobie kawy albo herbaty to coś normalnego i nie czerpią z tego radości, jakiej ja czerpię? Zamieszałem łyżeczką napój, przyglądając się mu uważnie. Ci ludzie nie rozumieją tego, że to wszystko w pewnym momencie męczy. Pokazywać jakim to jest się idealnym przed paparazzi, nieskazitelnym, bez żadnych brudów. I tak jak dowiedzieli się o ślubie z Harrym, spekulacje trwały dobre pół roku jak i nie dłużej. Mówili o mojej orientacji, jakbym kogoś zamordował. A ja tylko ukradłem serce tego Loczka z wzajemnością.
 Poszedłem do pokoju, kładąc ulubiony kubek mojego męża na stoliku. Usiadłem obok niego, przykrywając się kocem. Oparłem głowę o jego ramię, a chwilę później Hazz głaskał mnie po ramieniu. Jak ludzie mogą uważać to za nudne? Drobne czułości, spędzanie czasu z tą jedyną osobą, którą się kocha, która jest wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju. Wtedy takie chwilę też takie są. Nie żadne podróże służbowe, gale i poznawanie osobistości, bo w końcu ile można znać sław? Udawać przed nimi najmilszych ludzi na świecie, chociaż oni i tak pewnie obrabiają ci tyłek za plecami. Ile można się uśmiechać w świetle reflektorów, gdy jesteś na pokazie ze swoim mężem, do którego on robił sesje modelkom? Ile można być oddzielnie, kiedy jeden musi lecieć na jeden koniec Stanów, a drugi do Europy, bo trwają przygotowania do wielkiej inwestycji oraz sesja z Claudią Schiffer? To wykańcza człowieka psychicznie. Wątpię, żeby pani z kawiarni albo mechanik byliby tacy zachwyceni, gdyby weszli do środka.
 Wyciągnąłem nogi, a Hazz sięgnął po swoją herbatę, upijając jej trochę. Spojrzałem na niego, a na mojej twarzy zagościł uśmiech. Był tak idealny, że brakowało słów na tym świecie w każdym możliwym języku, abym mógł go opisać.
 - Przyglądasz mi się. Znowu.- powiedział, odsuwając od siebie kubek. Uniósł brew, ale w jego policzku pojawił się dołeczek, więc wiedziałem, że żartował.- Powiedziałbym, żebyś się tak nie patrzył, bo się zakochasz, ale za późno.
 - Nie mogę już patrzeć na mojego męża?- zapytałem, głaszcząc go po policzku. Harry przekręcił głowę i ucałował wewnętrzną stronę mojej dłoni. Mówiłem już, jak bardzo uwielbiałem takie dni? Nie? To mówię. Nagle rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Byłem zaskoczony, bo do bramy mało kto znał kod, a ja na pewno nie zostawiłem jej otwartej.
 - Spodziewamy się gości?- spytał mój mąż, a ja pokręciłem głową, wstając. Poprawiłem spodnie, a potem włosy, zostawiając Harry'ego na sofie z herbatą. Poszedłem do drzwi, aby je otworzyć. Widząc, kto stoi w progu, na mojej twarzy zagościł uśmiech.
 - Niespodzianka!- pisnęły dziewczyny, wpadając do mieszkania. Przytuliły się do mnie, a ja objąłem obie na raz, przygarniając je najmocniej do siebie. Miałem łzy w oczach i cieszyłem się z tej niezapowiedzianej wizyty. Chwilę później na korytarzu pojawił się Harry.
 - Vivienne! Rosie!- krzyknął, a chwilę później objął dziewczyny z drugiej strony. Obie w zimowych kurtkach, szalikach oraz czapkach pewnie się pociły w tym grupowym uścisku, zwłaszcza, że w naszym mieszkaniu było dość ciepło.- Jejku, jak się cieszę, że was widzę.
 - My też się cieszymy, słoneczko.- powiedziała Dowson, a ja uważnie przyglądałem się Viv. Obie zaczęły zdejmować z siebie wierzchnią warstwę ubrań oraz buty. Jak kobiety wytrzymywały na obcasie nawet zimą? Podziwiałem je w cholerę.
 - Ładnie ci w blondzie.- powiedziałem, patrząc na żonę Zayna. Ona tylko się uśmiechnęła, zarzucając swoimi włosami, które miały inny kolor oraz były krótsze.- Zmiana na lepsze, zdecydowanie.- dodałem, biorąc jej kurtkę i wieszając w szafie, a Harry zrobił to samo z kurtką Rosie. Szatynka chwaliła się pierścionkiem zaręczynowym, który dostała od Nialla i była już cała w skowronkach, gdy szli w stronę salonu.
 - Zaynowi też się podoba. Ale ostatnio coś mi się przytyło. Niby ciągle powtarza, że nic nie widać, a ja nadal jestem piękna, ale ja źle się czuję, bo nie mieszczę się w ulubione spodnie.- jęknęła. Usiedliśmy wszyscy na kanapie, a ja spojrzałem na Vivienne.
 - Przesadzasz. Nie przytyłaś przecież 30 kilogramów, prawda? Wy kobiety jesteście takie okropne, jeśli chodzi o wagę.
 - Mam ci przypomnieć, kto parę lat temu ciągle mi marudził, że wygląda jak kluska?- założyła ręce na piersi, unosząc jedną brew do góry. Harry wybuchł śmiechem, a ja dałem mu kuksańca w bok. Rosie przyglądała nam się z wielkim uśmiechem na twarzy.
 - Ale to dlatego, że przez złe nawyki żywieniowe, straciłem formę. Ale mówcie dziewczyny co u was słychać!- zapytałem, opierając się o mojego męża, który od razu objął mnie ramieniem.
 - Planujemy ślub z Niallem. Jeszcze nie wiemy kiedy, dopiero szukamy sali, ale jakoś w tym roku chcemy.- powiedziała Rosie, a łzy w jej oczach były oznaką jej wielkiego szczęścia.- Jest naprawdę cudowny. Dba o Teddy jak o własną córkę, nie przeszkadza mu jej choroba, kocha ją, a ona traktuje go jak swojego tatę. I nawet chciałby w przyszłości mieć kolejne dziecko ze mną.- stwierdziła, rozczulając się.
 - Rose, to cudownie. Cieszę się twoim szczęściem, bo od początku byłem z tobą. Dobrze wiesz, że gdyby nie ty, nie byłoby mnie w Nowym Jorku. Jesteś dla mnie jak siostra. W sumie z tobą mam lepszy kontakt niż z Gemmą, przez co jest zazdrosna.- zaśmiał się Harry. Patrzyłem na jego radosną twarz. Był tak dobrym człowiekiem, bezinteresownym, który kochał ludzi i z chęcią im pomagał.
 - I kto powiedział, że internetowe przyjaźnie nie mogą przetrwać?- zapytała retorycznie, przytulając mojego męża. Spojrzałem na Vivienne, która uśmiechała się delikatnie i bawiła bransoletką.
 - A co u ciebie, Viv? Opowiadaj jak wam się żyje w Brazylii z Zaynem.- powiedział Hazz, głaszcząc moją nogę. Dziewczyna westchnęła, a ja od razu zauważyłem, że coś ją trapiło, jednak na razie nie chciałem tego z niej wyciągać. Czekałem, aż powie mi to sama.
 - Zayn sprzedaje dużo swoich prac, ma galerie sztuki, więc jest świetnie. Ja też pracuje, więc niedawno zamieszkaliśmy w cudownym domku. Nigdy nie chciałam willi, Zayn też nie, więc stawialiśmy przede wszystkim na wygodę. Jest duży, przytulny i po prostu nasz.- podsumowała.- A teraz wasza kolej. Wiadomo, coś z tymi dziećmi?
 - Właściwie to...- spojrzałem na Harry'ego, który aż promieniał.- Jutro jedziemy je odwiedzić. Mamy zgodę na adopcję.- obie kobiety zaczęły piszczeć, ciesząc się razem z nami. Radość zapanowała w całym mieszkaniu oraz naszych sercach.
 - Boże, Harry, Louis! To cudownie!- powiedziała Rose.- Tyle dobrych wieści! Przecież nie może być lepiej! Wreszcie zaczęło się układać, prawda?- pokiwaliśmy głowami, ciesząc się z tego, że nasi przyjaciele byli przy nas w tak ważnej chwili.
 - Dzieci wiedzą, że jesteś ich ojcem?- zapytała Viv, a ja zamyśliłem się. Prawdopodobnie nie wiedziały, ale nie mogłem być tego pewny.
 - Nie mam pojęcia. Wiem tylko tyle, że w dokumentach jest "ojciec nieznany", bo Eleanor nie chciała mnie tam wpisać..
 - Będziecie to zmieniać? Robić badania DNA, cokolwiek?- dopytywała Rose. Harry pokręcił głową, zanim jej wytłumaczył:
 - Na razie nam to niepotrzebne. Czy to ważne, czy Lou będzie wpisany jako biologiczny ojciec, skoro i tak będziemy wychowywać je razem? Jeśli będzie taka potrzeba, to to zrobimy, jednak nie mamy co się z tym spieszyć. Nawet jeśli ojcem będzie ktoś inny, to i tak chcemy je wychować. Widziałem je tylko na zdjęciach, a już je kocham!- powiedział mój mąż z ekscytacją w głosie.
 - O której jutro jedziecie?- spytała blondynka.
 - Ja najpierw muszę jechać do firmy, ale urwę się koło 14. Harry ma auto  mechanika, więc przyjadę po niego, dopiero tam pojedziemy i poznamy się z dziećmi.
 - Jak chcesz Harry, to ja mogę cię zawieźć. Rosie ma jutro jechać na grób dziadka, a potem odwiedzić ciotkę jakąś, ale ja z przyjemnością mogę z tobą jechać.- zaoferowała się Viv.
 - W sumie to oszczędzimy czasu.- stwierdziłem.- Spotkamy się wpół do trzeciej pod domem dziecka, nie będę musiał krążyć po mieście. A ty Viv jako przykładna ciocia będziesz mogła poznać Lucy i Luke'a.
 - Ale mnie spotkał zaszczyt!- zaśmiała się, patrząc na nas z uśmiechem na twarzy, jednak w jej oczach mogłem dostrzec smutek.

~*~

 Za trzydzieści minut miałem już wyjść z biura, aby spotkać się z Harrym i Vivienne w domu dziecka i porozmawiać z dziećmi, poznać ich lepiej, a także przekazać drobne prezenty, jakie dla nich przygotowaliśmy z Harrym. Uśmiech nie schodził mi z twarzy, a radość wypełniała moje serce po brzegi. Mój mąż pisał już do mnie wiadomości, że nie może się doczekać, aż zobaczy się z Lucille i Lucasem. Pewnie chodził jak na szpilkach, a Viv musiała go uspokajać, aby nie zaczął piszczeć. Rose od rana żałowała, że nie może jechać z nimi, ale obiecała, że jak bliźniaki będą już u nas, to od razu przyleci nas odwiedzić. Obie kobiety miały zostać do końca tygodnia, więc miałem nadzieję, że pomogą nam zaprojektować sypialnię dla Lucy, bo pokój dla dziewczynki był dla mnie czarną magią.
 Dwadzieścia pięć minut przed drugą dostałem wiadomość od Hazzy, że są już niedaleko domu dziecka i będą na mnie czekali przed budynkiem, bo idą jeszcze na pączka. Uśmiechnąłem się, wracając do podpisywania papierów, gwiżdżąc radośnie, aby te ostatnie minuty upłynęły jak najszybciej.
 Zbierałem się już do wyjścia, zawiązałem sobie szalik oraz sięgałem po kurtkę, kiedy rozległ się dźwięk telefonu. Westchnąłem, sięgając po słuchawkę. W interkomie zabrzmiał zaniepokojony głos mojej sekretarki, która powiedziała, że mam pilną rozmowę na linii i czy ma ją przełączyć, skoro już wychodzę. Przestraszyłem się, natychmiast każąc jej włączyć osobę, która do mnie telefonowała. Usiadłem na fotelu, czekając, aż w słuchawce zabrzmi mój rozmówca.
 - Pan Louis Tomlinson?- usłyszałem męski głos. Przełknąłem ślinę, kiwając głową, po czym zrozumiałem, że mężczyzna mnie nie widział
 - Tak, przy telefonie.
 - Jest pan mężem pana Harry'ego Tomlinsona?- zapytał, a ja natychmiast pobladłem. Spodziewałem się najgorszego, jednak Co tu się do cholery działo?
 - Tak, Harry to mój mąż. Przepraszam, ale z kim rozmawiam? Nie bardzo rozumiem...
 - Jestem lekarzem w Mount Sinai Hospital. Pan Harry i jego znajoma, Vivienne Malik mieli wypadek samochodowy. Pani Vivienne jest przytomna, jednak pańskiego męża nie możemy dobudzić.- powiedział doktor, a ja zerwałem się z miejsca. Dopytałem się lekarza o adres, salę, oznajmiając, że zaraz będę na miejscu.
 Tak cudowny dzień zmienił się w koszmar.

~*~

a/n.: Dam, dam, dam? Jednak napisałam w tydzień ;) Kocham was <3 Wybaczcie za brak szablonu, myślę, że niedługo będzie! Do napisania za tydzień, bądź za dwa! Nic nie obiecuję :*
Wasza Lucy x

niedziela, 3 kwietnia 2016

Rozdział 1

 Kiedyś, jeśli dwóch bogatych mężczyzn w Nowym Jorku kiedykolwiek powiedziałoby, że czegoś im brakuje, wyśmiałbym ich, zanim dokończyliby zdanie. Bo czego można chcieć więcej od pieniędzy, samochodów, wielkiej, rozwijającej się firmy, kobiet oraz mężczyzn, którzy ciebie pragną? Otóż to, że jest wiele rzeczy, których potrzebujemy o wiele bardziej. Jeśli zachorujemy, to kto będzie zarabiał te pieniądze? Co jak ktoś ukradnie te samochody, a firma upadnie? Kiedyś przestaniesz być młody oraz piękny, więc osoby, które cię tylko pożądały przestaną zwracać na ciebie uwagę, a zostanie tylko ta osoba, która cię szczerze kocha. I kiedyś naprawdę bym się z tego szczerze śmiał
 Ale tak było kiedyś, a dziś mam Harry'ego, wtulającego się w mój bok i pochrapującego cicho niczym mały kotek.
 Był środek nocy, a ja myślałem o tym, jak bardzo mi czegoś brakowało. Mnie i Harry'emu czegoś brakowało, tak na marginesie. Odkąd wzięliśmy ślub, traktowaliśmy siebie jako jedność, całość, jedna osoba w dwóch ciałach. Poszukiwaliśmy sensu tego, co dopełniłoby nasze małżeństwo.
 Szukaliśmy bliźniąt urodzonych przez Eleanor, które były moimi dziećmi, co nie było takie łatwe. Jednak mieliśmy dość tej samotności w tym ogromnym domu. Nasze rodziny za oceanem, szczęśliwie przekonują się o miłości, radości, czasem za nami tęskniąc. Vivienne z Zaynem mieszkali w Brazylii, byli dwa lata po ślubie, ciesząc się sobą nawzajem. Liam z Sophią nadal mieszkali w LA, Lily, która była moją chrześnicą, niedługo kończyła trzy lata, a małżeństwo spodziewało się drugiego brzdąca - na razie nie znali płci. Rosie z Niallem się zaręczyli, Teddy pokochała go jak swojego ojca, oboje wyjechali do Waszyngtonu po śmierci dziadka Rosemary, bo dziewczyna tam studiowała, a chłopak dostał pracę dla prestiżowej gazety jako fotograf. Każdy z nich wyjechał tak daleko od nas, rzadko się z nami widując. Mają swoje życie, są szczęśliwi.
 Spojrzałem na mojego męża, gładząc go po nagim ramieniu. Niedawno mieliśmy trzecią rocznicę ślubu, ja skończyłem dwadzieścia sześć lat, miałem najbardziej obrotny rok od kiedy istnieje T.T.I.C, ale nadal czułem się pusty, jak ten niewypełniony jedyny tatuaż na moim ramieniu - kompas, który czekał, aż na miejsce czterech stron świata pojawi się to, co było dla mnie najważniejsze. Wyjrzałem przez okno naszej sypialni, widząc pojawiające się fajerwerki - no tak, dzisiaj Sylwester. Harry źle się poczuł, więc nigdzie nie poszliśmy. Wyobraziłem sobie, jak kiedyś będziemy naszym dzieciom pokazywać petardy, bawić się sztucznymi ogniami, jak stworzymy prawdziwą rodzinę. Pojedyncza łza spłynęła mi po policzku, a ja przekręciłem się na bok, pozwalając Harry'emu odsunąć się trochę ode mnie.
 Zdecydowanie nam brakuje tupotu małych stópek, dziecięcego śmiechu, obrazków porozwieszanych po całym domu, spotkań z naszymi przyjaciółmi. I teraz jeśli ktoś chciałby mnie wyśmiać, nie przeszkadzałoby mi to. Niech robi to śmiało. Bo jego też spotka coś - bądź ktoś - kto zmieni jego tok myślenia i w pewnym momencie zamiast milionów na koncie będzie mu brakować uczucia.

~*~

 - Harry?- zawołałem, wchodząc do mieszkania. Zdjąłem buty oraz kurtkę, rzuciłem czapkę gdzieś na półkę i poszedłem szukać mojego męża w domu. Dzisiaj były jego dwudzieste czwarte urodziny, a ja musiałem przeprowadzić z nim poważną rozmowę. Specjalnie nie brał żadnych sesji, a ja wyszedłem wcześniej z biura, aby spędzić ten dzień we dwóch.
 - Jestem w salonie, kochanie!- odpowiedział, a ja minąłem motywujące obrazki, które wykonał Harry. Wziąłem głęboki oddech, ściskając teczkę w dłoni. Stresowałem się, jednak nie mogłem ominąć tej rozmowy. Loczek naszykował butelkę różowego wina oraz dwa kieliszki, jak tylko mnie zobaczył, podszedł do mnie, wpijając się w moje usta. Położyłem dłoń na jego karku, kiedy on powoli rozwiązywał mój krawat. Odsunąłem się od niego, gładząc jego policzek.- Co się stało?
- Możemy pogadać?- zapytałem, przygryzając wargę. On tylko uniósł brew, jednak poszedł w stronę kanapy, siadając na swoim dawnym miejscu. Umiejscowiłem się obok niego, przerzucając nogi przez te jego dłuższe oraz się mu uważnie przyglądając. Wyciągnąłem dokument z mojej teczki, kładąc go sobie na kolanach.
 - Brzmisz i wyglądasz tak poważnie, aż się trochę boję.- stwierdził z delikatnym uśmiechem na twarzy, aby załagodzić atmosferę, a ja odwróciłem wzrok, patrząc na plik kartek. Wziąłem głęboki oddech. Musiałem się zachować jak mężczyzna i mu powiedzieć, nie patyczkować się.
 - Właśnie wracam od pewnej dziewczyny.- powiedziałem, a mój mąż zamarł. W jego oczach zebrały się łzy, a twarz zrobiła się blada. Moje serce biło jak oszalałe, a jego pewnie zwolniło. Patrzył na mnie z niedowierzaniem. Nie był pewny, czy mówiłem prawdę.
 - Powiedz, że to była sekretarka, architekt, nowa pracownica, coś służbowego, błagam.- odezwał się zachrypniętym głosem, jednak ja pokręciłem głową. Harry zrzucił moje nogi z siebie i próbował wstać, ale go powstrzymałem. Przez ostatnie lata znowu wróciłem na siłownie, moja dawna forma była wręcz idealna. Mężczyzna popatrzył się na mnie z góry, po czym usiadł z powrotem.
 - To nie było nic służbowego, Harry. Z nią łączą mnie bardzo bliskie relacje.- dodałem, a z ust mojego męża wydobył się krótki jęk. Pierwsze łzy spłynęły po jego policzkach.- Jest... cóż nie będę cię oszukiwał. Jest piękna. Ma długie blond włosy, zielone oczy, uroczy uśmiech. Ma na imię Lucy.
 - Świetnie, Louis. Dobrze, że ty mi o tym powiedziałeś, a nie dowiedziałem się od osób trzecich.- powiedział, zakrywając twarz w dłoniach. Spojrzał się na mnie, pociągając nosem. Serce mi się łamało na ten widok.
 - Harry... Lucy nie może się doczekać, aż ze mną będzie. Ona i jej brat bliźniak Luke. Oboje mają niecałe cztery lata i są moimi dziećmi. Odnaleźliśmy ich i możemy adoptować.- powiedziałem na sam koniec z szerokim uśmiechem na twarzy, pokazując dokumenty leżące na moich kolanach. Loczek zamrugał kilkakrotnie, wyrywając mi kartki z dłoni. Przeczytał to kilka razy, a potem odetchnął z ulgą.
 - Jesteś takim idiotą, Lou. Myślałem, że serce mi pęknie, gdy mówiłeś o jakieś dziewczynie. Nienawidzę cię tak bardzo.- powiedział, przytulając się do mnie. Teraz zacząłem się śmiać, kładąc dłonie na jego karku, przybliżając go jak najbliżej siebie oraz całując namiętnie.
 - Nadal mnie kochasz.
 - Nie mam innego wyjścia. Zbyt wiele przeszliśmy, abym mógł przestać się kochać. W dodatku teraz będziemy rodziną. Louis, Harry, Lucille oraz Lucas.- powiedział, uśmiechając się szeroko. Wiedziałem, że cieszył się równie mocno na to, że będziemy mieć dzieci.- Jak ci się udało je odnaleźć? Po prawie trzech latach szukania?
 - Wróciły do tego domu dziecka, skąd je zabrano. Doktor Fenty załatwiła parę rzeczy, a my dostaliśmy zgodę na adopcję. Będziemy musieli tylko tam jechać parę razy, zanim się wprowadzą, aby się do nas przyzwyczaili. Dzisiaj już je widziałem, mam nawet z nimi zdjęcia.- sięgnąłem po mój telefon, który znajdował się w kieszeni. Wyciągnąłem go, przez chwilę przypatrując się mojej tapecie. Ja i Harry leżeliśmy w pościeli, mój mąż przytulał się do mnie, kiedy ja robiłem zdjęcie. Oczywiście on, jako profesjonalny fotograf, uważał, że zwykły smartphone nie odda uroku zdjęcia. Wszedłem w galerię i od razu pojawiły się dwa ostatnie zdjęcia, które sobie zrobiłem z dzieciakami. Na pierwszym byłem ja oraz Lucy, o której opowiadałem Harry'emu. Dziewczynka bardziej przypominała Eleanor, jednak nie przejmowałem się tym. Nawet jeśli miała jej geny w połowie, to w drugiej połowie miała moje, a wychowana zostanie przeze mnie i Hazzę.
 - Jest prześliczna.- powiedział mój mąż, przyglądając się zdjęciu. Lucille obejmowała mnie, a ja kucałem, aby być równo z jej wzrostem. Szczerzyliśmy się do zdjęcia, a jej różowa sukienka była idealnie widoczna na tle mojego czarnego garnituru. Harry przewinął dalej, a na kolejnym zdjęciu pojawił się Luke, który już trochę bardziej mnie przypominał. Bliźnięta, a tak różne, czy to nie śmieszne? Chłopiec miał błękitne oczy po mnie, dołeczki po El oraz blond włosy jak siostra. Na obrazku siedział mi na kolanach i wystawialiśmy języki.- A to mały przystojniak.
 - Po tatusiu.- powiedziałem, na co Hazz się zaśmiał.- Zaprzeczasz?
 - Nie, skarbie. Oby nie były takie skromne jak ty.- dodał, z lekkim uśmiechem. Na jego twarzy nie było już widać łez.- Opowiedz mi coś o nich, proszę.
 - Wiele nie wiem, widziałem się z nimi raz. Lucy przypomina Eleanor, ma oczy po niej i jej urodę, natomiast Lucas po El odziedziczył jedynie dołeczki. Nie mam pojęcia po kim są blondynami, chyba po Danym, bo mój brat jako jedyny z rodzeństwa ma jasne włosy.- zacząłem mu opowiadać, przytulając się do niego. Byłem tak podekscytowany nowymi możliwościami, nowym startem. Wreszcie poczułem, że nie jestem pusty, że moje życie nabiera kolorów. To chyba było to, czego brakowało mi od tak dawna - dzieci. Cieszyłem się, że będziemy mogli je wychować z Harrym. W końcu w naszym Shelter nie będzie tak pusto.- Na razie mają nazwisko Eleanor, bo zachowali je, gdy je odbierali od niej, ale niedługo będą małymi Tomlinsonami.
 - Już nie mogę się doczekać, aby je poznać.- powiedział, uśmiechając się.- Lucy Tomlinson. Luke Tomlinson. Same na literę "L", no nieźle, będę wyrzutkiem.- zaśmiał się sucho, a ja lekko go szturchnąłem.
 - Będziesz wyjątkiem.- odpowiedziałem.- Słońce, w ogóle chciałem ci złożyć wszystkiego najlepszego z okazji dwudziestych czwartych urodzin. Kocham cię. To tylko część prezentu. We wtorek jedziemy do domu dziecka, a na sobotę umówiłem cię na sesję z Kylie i Kendall Jenner. Wiesz, jakie one są wybredne, a twoimi zdjęciami się zachwycały.
 - O mój Boże, Louis jesteś najlepszy!- powiedział, przewracając mnie na plecy. Zaczął mnie całować po szyi, a ja się uśmiechnąłem. Odsunąłem go na chwilę, patrząc prosto w jego zielone oczy. Były przepiękne, cudowne, idealne. I tylko na mnie patrzył z miłością, tylko w moją stronę było skierowane to spojrzenie, tylko mnie kochał, a ja kochałem tylko jego.
 - Już foch minął?- zaśmiałem się, a on pokręcił z politowaniem głową, łącząc nasze usta.- Ciekawe, czy jak już będziemy w czwórkę, to dzieciaki pozwolą nam całować się tak na kanapie, czy raczej będziemy musieli czekać, aż pójdą spać?
 - Poczekamy, zobaczymy. Na razie nie mogę się doczekać tej sesji oraz poznania twoich dzieci...
 - Naszych dzieci, Harry. Naszych.
~*~
a/n.: Hej kochani! Pierwszy rozdział dość nudny, ale shh, obiecuję, że nie będziecie się nudzili przy "Again". Minęło prawie 2 lata odkąd zaczęłam pisać "Rules", więc się poprawiłam w pisaniu (tak sądzę). Mam nadzieję, że ta część wam się spodoba jeszcze bardziej niż dwie poprzednie. Jeśli coś wam się nie będzie zgadzać, drobne różnice, albo szczegóły, które nie mają wpływu na fabułę - z góry przepraszam.
Wybaczcie, że jeszcze nie ma szablonu - nadal jest robiony!
Kolejny rozdział - za dwa tygodnie na 100%, jak znajdę czas to za tydzień, ale spodziewajcie się ich w weekendy.
Wasza Lucy x