niedziela, 18 września 2016

Rozdział 9

Harry's POV

 Usypiałem już we własnym łóżku, przytulając się do klatki piersiowej Louisa, spokojniejszy niż przez ostatnich kilka dni. Wyjazd do Los Angeles bardzo mi pomógł, odpocząłem po całym tym zajściu, mogłem nacieszyć się obecnością mojego męża oraz naszych znajomych. Mimo wszystko nie mogłem pozbyć się z głowy obrazu samochodu jadącego prosto na nas, na mnie. To było doświadczenie, które uczy, którego się nie wspomina, ale nie można o nim zapomnieć.
 Chciałem, aby wszystko wróciło do normalności. Już kolejnego dnia miałem wrócić do studia, pracować jakby nic się nie stało, chociaż ból w nodze nadal doskwierał, a ja nadal odrobinę kulałem. Mieliśmy także jechać kupić meble do pokojów bliźniaków, kupić zabawki, więcej ubrań, stworzyć dla nich świat, dzieciństwo, o jakim marzyły, aby dobrze wspominały ten czas w przyszłości. Chcieliśmy być dla nich prawdziwą rodziną.
 Spojrzałem na śpiącego Lou, który wyglądał dość niespokojnie. Zmarszczyłem brwi, przyglądając mu się. Na jego twarzy widniał grymas, lekko drżał. Podniosłem się, aby go obudzić, gdy ten zaczął mamrotać coś pod nosem i rzucać się z boku na bok. Otworzyłem szerzej oczy.
 Koszmar.
 Nie miał żadnego od ponad roku, przynajmniej nie takiego o Tristanie, gdzie budził się zapłakany i roztrzęsiony.
 - Louis. Louis obudź się!- zacząłem nim delikatnie potrząsać, jednak ten się nie budził. Łzy zaczęły mu spływać po policzkach, więc było coraz gorzej.- Louis! Cholera jasna, wstawaj!- ledwo co zdążyłem powiedzieć, a ten zerwał się z krzykiem. Natychmiast przyciągnąłem go do siebie, a ten wtulił się we mnie, szybko oddychając.
 - Skarbie, co się stało? Znowu ci się to śniło...- spytałem, a ten zaszlochał, kładąc czoło na zagłębieniu w mojej szyi.
 - Tym razem to nie to... Też był Tristan, tylko on tym razem chciał zrobić krzywdę Luke'owi i Lucy, a ja nie mogłem nic z tym zrobić, bo ktoś mnie trzymał... Ja się tak o nich bałem, Harry. Nie chciałem, aby im się coś stało.
 - Lou, to tylko zły sen. Tristana tutaj nie ma, bliźniaki są bezpieczne, nic im nie grozi.- szepnąłem, całując męża w czoło. Próbowałem go uspokoić, jednak ten nadal się trząsł.- On jeszcze długo nie wyjdzie z więzienia. A ty na pewno obronisz dzieciaki, jeśli będzie trzeba.
 Louis na mnie spojrzał swoimi zapłakanymi oczami, pociągnął nosem i w końcu pokiwał głową. Pocałowałem go znowu w czoło, a ten tylko delikatnie się uśmiechnął. Położyliśmy się z powrotem na poduszkach, tym razem to Louis wtulał się we mnie, a nasze nogi były zaplątane.
 - Cieszę się, że mam ciebie przy sobie.- powiedział tylko, a chwilę później już spał.
~*~
 Czasami zapominałem, jaka ta praca była. Modelki, które podrywały cię na każdym kroku, puszczając oczka, uśmiechając się zalotnie, czy dotykając się przypadkiem, jak pokazywałeś im zdjęcia. Nie zważały na obrączkę na moim palcu, pewnie były nawet świadome, że byłem gejem, jednak myślały, że swoim dekoltem, czy długimi nogami przekonają mnie do zmiany orientacji, W takich sytuacjach uśmiechałem się sam do siebie, bo sam kolor oczu Louisa jest piękniejszy od nóg każdej z nich, a nie mówiąc o innych zaletach mojego męża.
 Dzisiaj Lou nagrywał jedną ze swoich nowych piosenek, którą napisał, gdy byłem nieprzytomny. Na ogół zajmował się T.T.I.C, jednak potrzebował czasem posiedzieć w swoim pokoju muzycznym, napisać coś, potworzyć muzykę, a potem pojechać do studia i to nagrać. Kochał także słuchać młodych artystów, którzy nie mieli okazji, aby ktoś ich wypromował. On szukał talentów, kogoś, kto będzie oryginalny, wyjątkowy, jednak nie będzie produktem, a artystą. Za dwa tygodnie będziemy mieli przyjęcie z jego podopiecznymi z okazji wydania płyty jednego z nich.
 Sesja z jedną z modelek do magazynu się właśnie skończyła. Uwielbiałem robić zdjęcia, jednak przemawiały do mnie te skromniejsze, które miały jakąś historie, a nie były pozowane. Często brałem zwykłego rodzaju sesje, od których zaczynałem. Najczęściej były to fotografie ślubne, opowiadające o miłości dwóch osób. Spojrzałem na złotą obrączkę z błękitnymi ozdobami na moim palcu i od razu się uśmiechnąłem. Pragnąłem wrócić jak najszybciej do domu, aby przytulić się do Louisa, pojechać do bliźniąt, a potem gdzieś wyjść we dwóch.
 Wszyscy zebrali się już ze studia, modelki, makijażystki, fryzjerki, ludzie od światła oraz innych efektów, więc mogłem wszystko pozamykać i spotkać się z mężem. Jazda samochodem trochę mnie przerażała, więc zdecydowałem się na pójście na taksówkę. Gdybyśmy nadal mieszkali w centrum Nowego Jorku, mógłbym się przejść, albo pojechać metrem. To był jeden z nielicznych minusów mieszkania na obrzeżach. Oprócz prywatności, spokoju i pięknego mieszkania, wszędzie trzeba było dojeżdżać samemu. Odszedłem spod salonu i skierowałem się w stronę stojącej nieopodal taksówki.
 Dojechałem do domu dość szybko, kierowca był miły i można było z nim porozmawiać. Z uśmiechem na ustach zapłaciłem mu, a potem udałem się do naszego domu, chcąc jak najszybciej spotkać się z moim mężem, a potem pojechać do bliźniąt.
 - Louis, jestem!- krzyknąłem, ściągając buty i płaszcz. Nikt mi nie odpowiedział, co mnie trochę zaskoczyło. Zajrzałem do kuchni, jednak nie zastałem tam mojego męża. Przeszedłem stamtąd do salonu, lecz i tam było pusto. Dopiero w jadalni go znalazłem. Siedział ze szklanką whisky i patrzył się w ścianę. Był blady, przygnębiony i nawet nie zauważył mojego powrotu do domu.
 - Lou, co się...- nie dane było mi dokończyć, bo Lou spojrzał na mnie, a jego oczy momentalnie się zaszkliły.
 - Tristan...- zaczął, po czym wziął duży łyk ze swojej szklanki.- Wyszedł z więzienia wcześniej.
~*~
 Jadąc do domu dziecka, aby spotkać się z Lucy i Lucasem, nie odezwaliśmy się ani słowem. Rozmyślaliśmy o całej sytuacji z Tristanem, nie wiedząc jak zareagować, jak to wszystko się potoczy. Czy to jakoś zmieni nasze życie?
 Wchodząc do budynku dwie blond istotki przylgnęły do nas. Od razu się uśmiechnąłem, głaszcząc Luke'a po głowie. Popatrzyłem na mojego męża, który odwzajemnił mój gest i podniósł Lucy na ręce.
 - Cześć wam!- powiedziała, śmiejąc się. W ręce trzymała swojego misia, a na głowie miała wielką, czerwoną kokardkę jak kaczka Daisy z bajki o myszce Mickey.
 - Tęskniliśmy.- dodał Luke. Kucnąłem przy nim, przytulając go, na co ten szybko odwzajemnił uścisk.- Idziemy się bawić?
 - Państwo Tomlinson! Cieszę się, że panów widzę.- powiedziała opiekunka, wychodząc z pokoju.- Mam dla panów dobre informacje. W ciągu tygodnia Luke i Lucy będą mogli się do państwa wprowadzić, a teraz zapraszam do gabinetu dokończyć formalności związane z adopcją.- dodała z uśmiechem. Odwróciła się i zaczęła iść w stronę biura, a ja praktycznie rzuciłem się na Lou, całując go w usta. Cieszyłem się ogromnie, że będziemy mogli być prawdziwą rodziną, że dzieci będą nosiły nasze nazwisko, że będą po prostu nasze. A my będziemy ich rodzicami.
 - Oh, proszę państwa! Na czułości znajdziecie czas potem, teraz mamy trochę papierkowej roboty!- zaśmiała się kobieta, a my się zarumieniliśmy.
 - Wiecie co?- powiedział Louis do bliźniąt.- Zamiast się bawić, to jak skończymy rozmawiać, pójdziemy wszyscy na naleśniki i gorącą czekoladę. Co wy na to?
 Lucille oraz Luke zareagowali z entuzjazmem i zanim weszliśmy do biura ucałowały nas w obydwa policzki. Smutki, przygnębienie oraz niepokój odszedł na chwilę w niepamięć. Teraz cieszyliśmy się naszą rodziną.