sobota, 9 kwietnia 2016

Rozdział 2

 Byłem w kuchni, pilnując gotującej się wody. Harry miał ochotę na zieloną herbatę, więc zobowiązałem się mu ją przygotować. Kochałem takie dni jak ten, że mogliśmy być zwykłą parą, która nie wyróżniała się niczym z tłumu. Nie zaczepiali nas na ulicy, nie robili nam zdjęć, nie musieliśmy pojawiać się na różnego rodzaju bankietach, pokazach, czy koncertach, żeby dobra opinia o nas została zachowana. Oczywiście, lubiłem udzielać się charytatywnie i mój mąż też, ale momentów pokazywania się na różnego rodzaju galach nie cierpieliśmy. Dlatego dni takie jak ten, że siedzieliśmy w domu, nie musieliśmy podróżować po kraju (choć Harry robił to częściej niż ja), tylko pobyć ze sobą. To było świetne.
 Często byłem ciekawy, ile osób, które robiły sobie herbatę tak po prostu codziennie, oglądało telewizję, pracowało w zwykłej pracy oraz nie było znanym w swoim kraju i poza jego granicami, chciało się z nami zamienić, gdy tylko widzieli nasze kolejne zdjęcie na lotnisku, czy na jakimś bankiecie. Czy taka zwykła pani z naszej ulubionej kawiarni, albo mechanik z warsztatu, do którego zaprowadzamy nasze auta, myślą czasem o tym, że chcieliby być nami?
 Westchnąłem zalewając gorącą wodą herbatę. Przyglądałem się jak woda nabiera kolorów, nadal się zastanawiając nad swoim życiem. Czy dla takich ludzi zwykłe robienie sobie kawy albo herbaty to coś normalnego i nie czerpią z tego radości, jakiej ja czerpię? Zamieszałem łyżeczką napój, przyglądając się mu uważnie. Ci ludzie nie rozumieją tego, że to wszystko w pewnym momencie męczy. Pokazywać jakim to jest się idealnym przed paparazzi, nieskazitelnym, bez żadnych brudów. I tak jak dowiedzieli się o ślubie z Harrym, spekulacje trwały dobre pół roku jak i nie dłużej. Mówili o mojej orientacji, jakbym kogoś zamordował. A ja tylko ukradłem serce tego Loczka z wzajemnością.
 Poszedłem do pokoju, kładąc ulubiony kubek mojego męża na stoliku. Usiadłem obok niego, przykrywając się kocem. Oparłem głowę o jego ramię, a chwilę później Hazz głaskał mnie po ramieniu. Jak ludzie mogą uważać to za nudne? Drobne czułości, spędzanie czasu z tą jedyną osobą, którą się kocha, która jest wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju. Wtedy takie chwilę też takie są. Nie żadne podróże służbowe, gale i poznawanie osobistości, bo w końcu ile można znać sław? Udawać przed nimi najmilszych ludzi na świecie, chociaż oni i tak pewnie obrabiają ci tyłek za plecami. Ile można się uśmiechać w świetle reflektorów, gdy jesteś na pokazie ze swoim mężem, do którego on robił sesje modelkom? Ile można być oddzielnie, kiedy jeden musi lecieć na jeden koniec Stanów, a drugi do Europy, bo trwają przygotowania do wielkiej inwestycji oraz sesja z Claudią Schiffer? To wykańcza człowieka psychicznie. Wątpię, żeby pani z kawiarni albo mechanik byliby tacy zachwyceni, gdyby weszli do środka.
 Wyciągnąłem nogi, a Hazz sięgnął po swoją herbatę, upijając jej trochę. Spojrzałem na niego, a na mojej twarzy zagościł uśmiech. Był tak idealny, że brakowało słów na tym świecie w każdym możliwym języku, abym mógł go opisać.
 - Przyglądasz mi się. Znowu.- powiedział, odsuwając od siebie kubek. Uniósł brew, ale w jego policzku pojawił się dołeczek, więc wiedziałem, że żartował.- Powiedziałbym, żebyś się tak nie patrzył, bo się zakochasz, ale za późno.
 - Nie mogę już patrzeć na mojego męża?- zapytałem, głaszcząc go po policzku. Harry przekręcił głowę i ucałował wewnętrzną stronę mojej dłoni. Mówiłem już, jak bardzo uwielbiałem takie dni? Nie? To mówię. Nagle rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Byłem zaskoczony, bo do bramy mało kto znał kod, a ja na pewno nie zostawiłem jej otwartej.
 - Spodziewamy się gości?- spytał mój mąż, a ja pokręciłem głową, wstając. Poprawiłem spodnie, a potem włosy, zostawiając Harry'ego na sofie z herbatą. Poszedłem do drzwi, aby je otworzyć. Widząc, kto stoi w progu, na mojej twarzy zagościł uśmiech.
 - Niespodzianka!- pisnęły dziewczyny, wpadając do mieszkania. Przytuliły się do mnie, a ja objąłem obie na raz, przygarniając je najmocniej do siebie. Miałem łzy w oczach i cieszyłem się z tej niezapowiedzianej wizyty. Chwilę później na korytarzu pojawił się Harry.
 - Vivienne! Rosie!- krzyknął, a chwilę później objął dziewczyny z drugiej strony. Obie w zimowych kurtkach, szalikach oraz czapkach pewnie się pociły w tym grupowym uścisku, zwłaszcza, że w naszym mieszkaniu było dość ciepło.- Jejku, jak się cieszę, że was widzę.
 - My też się cieszymy, słoneczko.- powiedziała Dowson, a ja uważnie przyglądałem się Viv. Obie zaczęły zdejmować z siebie wierzchnią warstwę ubrań oraz buty. Jak kobiety wytrzymywały na obcasie nawet zimą? Podziwiałem je w cholerę.
 - Ładnie ci w blondzie.- powiedziałem, patrząc na żonę Zayna. Ona tylko się uśmiechnęła, zarzucając swoimi włosami, które miały inny kolor oraz były krótsze.- Zmiana na lepsze, zdecydowanie.- dodałem, biorąc jej kurtkę i wieszając w szafie, a Harry zrobił to samo z kurtką Rosie. Szatynka chwaliła się pierścionkiem zaręczynowym, który dostała od Nialla i była już cała w skowronkach, gdy szli w stronę salonu.
 - Zaynowi też się podoba. Ale ostatnio coś mi się przytyło. Niby ciągle powtarza, że nic nie widać, a ja nadal jestem piękna, ale ja źle się czuję, bo nie mieszczę się w ulubione spodnie.- jęknęła. Usiedliśmy wszyscy na kanapie, a ja spojrzałem na Vivienne.
 - Przesadzasz. Nie przytyłaś przecież 30 kilogramów, prawda? Wy kobiety jesteście takie okropne, jeśli chodzi o wagę.
 - Mam ci przypomnieć, kto parę lat temu ciągle mi marudził, że wygląda jak kluska?- założyła ręce na piersi, unosząc jedną brew do góry. Harry wybuchł śmiechem, a ja dałem mu kuksańca w bok. Rosie przyglądała nam się z wielkim uśmiechem na twarzy.
 - Ale to dlatego, że przez złe nawyki żywieniowe, straciłem formę. Ale mówcie dziewczyny co u was słychać!- zapytałem, opierając się o mojego męża, który od razu objął mnie ramieniem.
 - Planujemy ślub z Niallem. Jeszcze nie wiemy kiedy, dopiero szukamy sali, ale jakoś w tym roku chcemy.- powiedziała Rosie, a łzy w jej oczach były oznaką jej wielkiego szczęścia.- Jest naprawdę cudowny. Dba o Teddy jak o własną córkę, nie przeszkadza mu jej choroba, kocha ją, a ona traktuje go jak swojego tatę. I nawet chciałby w przyszłości mieć kolejne dziecko ze mną.- stwierdziła, rozczulając się.
 - Rose, to cudownie. Cieszę się twoim szczęściem, bo od początku byłem z tobą. Dobrze wiesz, że gdyby nie ty, nie byłoby mnie w Nowym Jorku. Jesteś dla mnie jak siostra. W sumie z tobą mam lepszy kontakt niż z Gemmą, przez co jest zazdrosna.- zaśmiał się Harry. Patrzyłem na jego radosną twarz. Był tak dobrym człowiekiem, bezinteresownym, który kochał ludzi i z chęcią im pomagał.
 - I kto powiedział, że internetowe przyjaźnie nie mogą przetrwać?- zapytała retorycznie, przytulając mojego męża. Spojrzałem na Vivienne, która uśmiechała się delikatnie i bawiła bransoletką.
 - A co u ciebie, Viv? Opowiadaj jak wam się żyje w Brazylii z Zaynem.- powiedział Hazz, głaszcząc moją nogę. Dziewczyna westchnęła, a ja od razu zauważyłem, że coś ją trapiło, jednak na razie nie chciałem tego z niej wyciągać. Czekałem, aż powie mi to sama.
 - Zayn sprzedaje dużo swoich prac, ma galerie sztuki, więc jest świetnie. Ja też pracuje, więc niedawno zamieszkaliśmy w cudownym domku. Nigdy nie chciałam willi, Zayn też nie, więc stawialiśmy przede wszystkim na wygodę. Jest duży, przytulny i po prostu nasz.- podsumowała.- A teraz wasza kolej. Wiadomo, coś z tymi dziećmi?
 - Właściwie to...- spojrzałem na Harry'ego, który aż promieniał.- Jutro jedziemy je odwiedzić. Mamy zgodę na adopcję.- obie kobiety zaczęły piszczeć, ciesząc się razem z nami. Radość zapanowała w całym mieszkaniu oraz naszych sercach.
 - Boże, Harry, Louis! To cudownie!- powiedziała Rose.- Tyle dobrych wieści! Przecież nie może być lepiej! Wreszcie zaczęło się układać, prawda?- pokiwaliśmy głowami, ciesząc się z tego, że nasi przyjaciele byli przy nas w tak ważnej chwili.
 - Dzieci wiedzą, że jesteś ich ojcem?- zapytała Viv, a ja zamyśliłem się. Prawdopodobnie nie wiedziały, ale nie mogłem być tego pewny.
 - Nie mam pojęcia. Wiem tylko tyle, że w dokumentach jest "ojciec nieznany", bo Eleanor nie chciała mnie tam wpisać..
 - Będziecie to zmieniać? Robić badania DNA, cokolwiek?- dopytywała Rose. Harry pokręcił głową, zanim jej wytłumaczył:
 - Na razie nam to niepotrzebne. Czy to ważne, czy Lou będzie wpisany jako biologiczny ojciec, skoro i tak będziemy wychowywać je razem? Jeśli będzie taka potrzeba, to to zrobimy, jednak nie mamy co się z tym spieszyć. Nawet jeśli ojcem będzie ktoś inny, to i tak chcemy je wychować. Widziałem je tylko na zdjęciach, a już je kocham!- powiedział mój mąż z ekscytacją w głosie.
 - O której jutro jedziecie?- spytała blondynka.
 - Ja najpierw muszę jechać do firmy, ale urwę się koło 14. Harry ma auto  mechanika, więc przyjadę po niego, dopiero tam pojedziemy i poznamy się z dziećmi.
 - Jak chcesz Harry, to ja mogę cię zawieźć. Rosie ma jutro jechać na grób dziadka, a potem odwiedzić ciotkę jakąś, ale ja z przyjemnością mogę z tobą jechać.- zaoferowała się Viv.
 - W sumie to oszczędzimy czasu.- stwierdziłem.- Spotkamy się wpół do trzeciej pod domem dziecka, nie będę musiał krążyć po mieście. A ty Viv jako przykładna ciocia będziesz mogła poznać Lucy i Luke'a.
 - Ale mnie spotkał zaszczyt!- zaśmiała się, patrząc na nas z uśmiechem na twarzy, jednak w jej oczach mogłem dostrzec smutek.

~*~

 Za trzydzieści minut miałem już wyjść z biura, aby spotkać się z Harrym i Vivienne w domu dziecka i porozmawiać z dziećmi, poznać ich lepiej, a także przekazać drobne prezenty, jakie dla nich przygotowaliśmy z Harrym. Uśmiech nie schodził mi z twarzy, a radość wypełniała moje serce po brzegi. Mój mąż pisał już do mnie wiadomości, że nie może się doczekać, aż zobaczy się z Lucille i Lucasem. Pewnie chodził jak na szpilkach, a Viv musiała go uspokajać, aby nie zaczął piszczeć. Rose od rana żałowała, że nie może jechać z nimi, ale obiecała, że jak bliźniaki będą już u nas, to od razu przyleci nas odwiedzić. Obie kobiety miały zostać do końca tygodnia, więc miałem nadzieję, że pomogą nam zaprojektować sypialnię dla Lucy, bo pokój dla dziewczynki był dla mnie czarną magią.
 Dwadzieścia pięć minut przed drugą dostałem wiadomość od Hazzy, że są już niedaleko domu dziecka i będą na mnie czekali przed budynkiem, bo idą jeszcze na pączka. Uśmiechnąłem się, wracając do podpisywania papierów, gwiżdżąc radośnie, aby te ostatnie minuty upłynęły jak najszybciej.
 Zbierałem się już do wyjścia, zawiązałem sobie szalik oraz sięgałem po kurtkę, kiedy rozległ się dźwięk telefonu. Westchnąłem, sięgając po słuchawkę. W interkomie zabrzmiał zaniepokojony głos mojej sekretarki, która powiedziała, że mam pilną rozmowę na linii i czy ma ją przełączyć, skoro już wychodzę. Przestraszyłem się, natychmiast każąc jej włączyć osobę, która do mnie telefonowała. Usiadłem na fotelu, czekając, aż w słuchawce zabrzmi mój rozmówca.
 - Pan Louis Tomlinson?- usłyszałem męski głos. Przełknąłem ślinę, kiwając głową, po czym zrozumiałem, że mężczyzna mnie nie widział
 - Tak, przy telefonie.
 - Jest pan mężem pana Harry'ego Tomlinsona?- zapytał, a ja natychmiast pobladłem. Spodziewałem się najgorszego, jednak Co tu się do cholery działo?
 - Tak, Harry to mój mąż. Przepraszam, ale z kim rozmawiam? Nie bardzo rozumiem...
 - Jestem lekarzem w Mount Sinai Hospital. Pan Harry i jego znajoma, Vivienne Malik mieli wypadek samochodowy. Pani Vivienne jest przytomna, jednak pańskiego męża nie możemy dobudzić.- powiedział doktor, a ja zerwałem się z miejsca. Dopytałem się lekarza o adres, salę, oznajmiając, że zaraz będę na miejscu.
 Tak cudowny dzień zmienił się w koszmar.

~*~

a/n.: Dam, dam, dam? Jednak napisałam w tydzień ;) Kocham was <3 Wybaczcie za brak szablonu, myślę, że niedługo będzie! Do napisania za tydzień, bądź za dwa! Nic nie obiecuję :*
Wasza Lucy x

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz